Przejdź do głównej zawartości

Ayn Rand - Źródło

Źródło to opowieść o nieprzeciętnym architekcie, Howardzie Roarku, jest źródłem niezwykłej inspiracji i motywacji! Howard nie poddaje się społecznym normom i konwencjom, kieruje się własnym sercem i rozumem, nawet jeśli oznacza to samotność i cierpienie. Jego miłość jest niezłomna i triumfuje nad przeciwnościami, które próbują go zniszczyć.

Ta książka porusza tematy ambicji, władzy, pieniędzy i miłości w sposób poruszający i pobudzający twórcze umysły. Jeśli interesujesz się architekturą lub stoisz na rozdrożu, gdzie jedni mówią "tak" i inni "nie", ta historia dostarczy Ci nie tylko odpowiedzi, ale i inspiracji do działania.

Główny bohater, Howard, emanuje pewnością siebie i determinacją. Czytając tę historię, zaczynamy pragnąć żyć naprawdę, dla siebie, nie dla innych. A właśnie w życiu dla siebie odnajdujemy moc, aby pomóc innym, a nie na odwrót.

Ta książka to znakomite źródło mądrych i życiowych przemyśleń oraz wskazówek. Zawiera potężną dawkę mocy i siły do życia. Jeśli chcesz znaleźć inspirację i odkryć własną drogę, sięgnij po tę opowieść o Howardzie Roarku, który śmiało podążał za swoimi marzeniami i przekroczył granice, by zbudować coś wielkiego i niepowtarzalnego.
 
 
główne zasady filozofii obiektywizmu:

Epistemologia (Teoria Poznania): Obiektywizm uznaje, że rzeczywistość istnieje niezależnie od naszych umysłów. Nasze poznawcze narzędzia - zmysły i rozum - są wiarygodne i umożliwiają nam poznawanie rzeczywistości.Rand odrzuca irracjonalizm, sceptycyzm i subiektywizm, promując pozytywny stosunek do zdobywania wiedzy i rozwijania rozumu.

Metafizyka (Teoria Bytu): Obiektywizm uznaje obiektywną rzeczywistość, która istnieje niezależnie od naszych doświadczeń czy przekonań.Rand odrzuca wszelkie formy idealizmu, czyli koncepcje, według których rzeczywistość zależy od umysłów czy świadomości.

Etyka (Teoria Moralności): Centralnym pojęciem w etyce obiektywizmu jest pojęcie egoizmu racjonalnego. Rand uważa, że jednostka powinna dążyć do własnego dobra, a rozum jest narzędziem, które pozwala na osiąganie tych celów.Odrzuca altruizm jako moralnie szkodliwy i uważa, że jednostka powinna działać zgodnie z własnymi wartościami, z poszanowaniem praw innych.

Polityka (Teoria Społeczeństwa): Obiektywizm opowiada się za kapitalizmem, który uznaje własność prywatną, wolny rynek i indywidualne prawa jednostki.Rand sprzeciwia się wszelkim formom kolektywizmu, rządowi interwencyjnemu i systemom, które ograniczają wolność jednostki.

Estetyka (Teoria Sztuki): W dziedzinie estetyki, obiektywizm podkreśla idee stylu heroiczno-romantycznego, ceniąc sztukę, która ukazuje jednostki w świetle ich najlepszych cech i wartości.
  

Obiektywność Rzeczywistości: Rand uważała, że rzeczywistość istnieje niezależnie od naszych indywidualnych percepcji czy opinii. Subiektywizm, który neguje obiektywność rzeczywistości, był sprzeczny z jej przekonaniami.

Uniwersalność Moralności: Obiektywizm Randa zakładał, że istnieją obiektywne zasady moralne, które można uzasadnić racjonalnie. W przeciwieństwie do subiektywizmu, który mówiłby, że moralność jest jedynie kwestią osobistego wyboru czy gustu, Rand twierdziła, że pewne zasady moralne są uniwersalne dla wszystkich ludzi.
W obiektywizmie, każda jednostka ma prawo dążyć do swojego własnego dobra, a moralność opiera się na racjonalnym egoizmie. Każda osoba jest odpowiedzialna za własne szczęście i powinna działać zgodnie z własnymi wartościami.

Racjonalność Rozumu: W obiektywizmie Rand, zdrowy rozum był centralnym narzędziem poznawczym, a nie subiektywne uczucia czy przeczucia. Twierdziła, że rozum pozwala na odkrywanie obiektywnych prawd, a subiektywizm może prowadzić do fałszywych przekonań i niekonsekwencji.
Zdrowy rozum jednostki jest kluczowym narzędziem poznawczym w obiektywizmie. Każda osoba jest odpowiedzialna za używanie swojego rozumu w celu zrozumienia świata i podejmowania racjonalnych decyzji.

Zdrowy Egoizm a Subiektywizm: Ayn Rand promowała zdrowy egoizm, rozumiany jako dbałość o własne interesy i wartości, ale nie na zasadzie kapryśnych, subiektywnych pragnień. Dla niej, egoizm był oparty na racjonalnej ocenie własnych wartości i potrzeb, a nie jedynie na chwilowych uczuciach czy kaprysach.
 
Indywidualna Rzeczywistość: Obiektywizm podkreśla, że każda jednostka jest świadkiem i uczestnikiem swojej własnej rzeczywistości. Istnieje jedna obiektywna rzeczywistość, ale każdy jednostkowy punkt widzenia na nią jest unikalny.

Indywidualne Prawa: Filozofia obiektywizmu uznaje prawa jednostki jako podstawę społeczeństwa. Jednostki mają prawo do własności prywatnej, wolności i swobód indywidualnych.
 
 
 
PRZEDMOWA
Religia nie tylko wyjałowiła domenę etyki, kierując moralność przeciwko człowiekowi, lecz także przywłaszczyła sobie najwyższe moralne pojęcia obecne w ludzkim języku, umniejszając je poza zasięgiem człowieka.

Być może najlepszy sposobem ukazania sensu życia przedstawionego w Źródle jest cytat, którego użyłam jako motta w maszynopisie, lecz oddając książkę do druku, usunęłam. Mając okazję do komentarza, chętnie przywołam go z powrotem. Usunęłam go, ponieważ jestem zdecydowaną przeciwniczką filozofii jego autora, Fryderyka Nietzschego. Filozoficznie, Nietzsche jest mistykiem i irracjonalistą. Jego metafizyka implikuje nieco ,,bajroniczny,, i ,,nieprzyjazny,, wszechświat, epistemologia podporządkowuje rozsądek ,,woli,, uczuciu, instynktowi, krwi czy też wrodzonym cnotom. Jako poeta przejawia jednak czasami (nie zawsze) najwyższe uwielbienie dla ludzkiej świetności, wyrażając je w kategoriach emocjonalnych, nie intelektualnych. (...) ,,Nie dzieła, lecz wiara, która jest tu decydująca i określa porządek rang - by użyć raz jeszcze starej formuły religijnej, nadając jej nowe i głębsze znaczenie - stanowi fundamentalną pewność która szlachetna dusza posiada na swój temat, coś, czego się nie szuka, nie znajduje, a być może także nie można utracić. Szlachetna dusza wielbi samą siebie,, (Fryderyk Nietzsche, Poza dobrem i złem). W ciągu ludzkiej historii rzadko prezentowano taką wizję człowieka. Dziś nie spotykamy jej niemal wcale. A przecież to właśnie z tą wizją - obecną w mniejszych lub większych tęsknotach, pasjach i bolesnym zagubieniu - najlepsi spośród młodych ludzi wchodzą w życie. Dla większości z nich nie jest to nawet wizja, lecz mglisty, niejasny, tępy ból niemożliwego do wyrażenia szczęścia. Jest to uczucie ogromnego oczekiwania, poczucie, że własne życie jest ważne, że wielkie osiągnięcia są dla nas możliwe i że czekają nas rzeczy wspaniałe.
(Z jednej strony, krytykuje go za to, że jego filozofia jest mistyczna, irracjonalna i maluje świat jako "bajroniczny" i "nieprzyjazny". Z drugiej strony, uznaje go za poetę, który czasami wyraża najwyższe uwielbienie dla ludzkiej świetności, opisując je w kategoriach emocjonalnych, a nie intelektualnych. Cytat z Nietzschego, który Ayn przytacza, dotyczy "szlachetnej duszy", która wielbi samą siebie. Autorka interpretuje ten fragment jako wyraz rzadko prezentowanej wizji człowieka, która jednak jest źródłem inspiracji dla niektórych młodych ludzi. Wizja ta obejmuje uczucie oczekiwania, przekonanie o ważności własnego życia oraz wiarę w możliwość wielkich osiągnięć i wspaniałych wydarzeń.W związku z tym autorka wydaje się chcieć podkreślić, że mimo swoich zastrzeżeń do filozofii Nietzschego, jest on w stanie wyrazić pewne piękno i inspirację w sferze poetyckiej).
 
(Ayn Rand mogła mieć krytyczne podejście do filozofii Nietzschego z kilku powodów:
 
Mistyfikacja i irracjonalizm: Nietzsche często używał pojęć metafizycznych i symbolicznych w swoich pracach. Jego styl pisma, często poetycki i filozoficzny, mógł być postrzegany przez niektórych, w tym przez Rand, jako mistyczny i trudny do zrozumienia. Filozofia Nietzschego czasem ukierunkowana była na emocje, instynkty, i uczucia, co mogło być sprzeczne z bardziej racjonalistycznym podejściem Ayn Rand. Ayn Rand w swojej filozofii obiektywizmu podkreślała racjonalność, zdolność rozumu i indywidualizm. Nietzsche z kolei, choć krytykował religię, jednocześnie korzystał z pewnych aspektów metafizyki i posługiwał się symbolicznym językiem, co mogło być interpretowane przez niektórych jako podejście bardziej mistyczne czy nieoparte na ścisłej logice. Ayn Rand mogła sugerować, że Nietzsche posługuje się pewnymi elementami myślenia, które są dla niej irracjonalne, nieścisłe lub niedostatecznie oparte na rozumie. Owa "szlachetna dusza" Nietzschego, choć z pewnością może być interpretowana jako wyraz silnego charakteru, budziła pewne kontrowersje i różnice z punktu widzenia indywidualistycznych wartości Rand. (po prostu musiała się do czegoś przvebać żeby nie wyszło że się z nim zgadza xd).
 
Wartości estetyczne: Rand zdecydowanie wyznawała wartości estetyczne związane z racjonalnością, obiektywizmem i pozytywnym spojrzeniem na życie. W przypadku Nietzschego, który przekazywał swoje idee często w formie metaforycznej i artystycznej, styl ten mógł być odbierany przez Rand jako bardziej "bajroniczy" niż zgodny z jej poglądami).
 
 
 
ME ULUBIONE FRAGMENTY; 

rozdział I 
peter keating
 
((Peter Keating jest bardziej konwencjonalny i zależny od uznania innych. Jest popularny wśród swoich rówieśników, zyskując uznanie za bycie "dobrym chłopcem" i dostosowywanie się do oczekiwań społeczeństwa. Podczas ceremonii wręczenia nagród jest zadowolony, gdy zdobywa pierwsze miejsce i otrzymuje medal. Jednak pomimo sukcesu w oczach innych, odczuwa pustkę, gdy zdaje sobie sprawę, że to, co osiągnął, nie jest wynikiem rzeczywistych osiągnięć, ale tylko spełniania oczekiwań innych ludzi.
 
Z kolei Howard Roark nie zgadza się z ustalonymi normami i oczekiwaniami. Jego podejście do architektury jest indywidualistyczne i oryginalne. Roark jest wyrzucony ze szkoły za nieakceptowanie tradycyjnych stylów architektonicznych i prezentowanie własnych, rewolucyjnych pomysłów. W związku z tym nie otrzymuje żadnej nagrody ani uznania podczas ceremonii. Jednakże, mimo że jest wykluczony i niezrozumiany przez większość, pozostaje wierny swoim własnym wartościom i przekonaniom)).
 
 
 
Te skały, uświadomił sobie, są tu dla mnie, czekają na wiertło, dynamit i na mój głos, czekają, by je łupać, rozbijać, tłuc, ożywiać na nowo, czekają na kształt, który nadadzą im moje ręce.
 
Ludzie oglądali się za Howardem Roarkiem, gdy przechodził. Niektórzy zastygali tak, spoglądając w ślad za nim, jakby ich obraził. Nie potrafiliby podać powodu: takie instynktowne zachowanie budziła w większości ludzi sama jego obecność. Howard Roark nie zauważał nikogo. Dla niego ulice były puste. Równie dobrze mógłby spacerować po nich nagi.
 
Zawsze patrzył ludziom prosto w oczy i nic nie mogło umknąć jego uwagi.
 
Moim zdaniem - kontynuowała - jeśli człowiek cierpi na tym świecie, to zawsze i tylko przez pomyłkę.

Miał w sobie coś - nie wiedziała, co to takiego - co sprawiało, że marzyła o tym, by ujrzeć go zrozpaczonym.

Dziekan wiercił się na krześle. W obecności Roarka czuł się nieswojo. Były student spoglądał na niego uprzejmie. Nie ma w jego spojrzeniu nic niewłaściwego, myślał dziekan; przeciwnie, jest grzeczne, szczere i uważne. Tyle tylko, że patrzy tak, jakby mnie tu nie było.

Jak może pan oczekiwać, że otrzyma pan zaliczenie po czymś takim? - Nie oczekuję. - Nie dał nam pan wyboru. Oczywiście, z pewnością czuje się pan w tej chwili rozgoryczony i być może obwinia nas, ale... - Nic takiego nie czuję - rzekł łagodnie Roark. (...) Nie powinienem był czekać, aż mnie pan wyrzuci. Powinienem był odejść dawno temu.

Na jakiej podstawie sądzi pan, że zechcę wrócić? - Proszę? - Nie wrócę. Ta szkoła nie ma mi już nic do zaoferowania. - Czy muszę się tłumaczyć? To już pana nie dotyczy. - Chętnie posłucham. - Jak pan sobie życzy. Pragnę zostać architektem, nie archeologiem. Nie widzę sensu, dla którego miałbym zajmować się renesansowymi willami. Po co mam uczyć się je projektować, skoro nigdy nie będę ich budował?

Minione wieki są skarbcem, z którego możemy czerpać pełnymi garściami, ucząc się od wielkich mistrzów i wybierając spomiędzy nich. Kimże jesteśmy, by ich poprawiać? Możemy co najwyżej starać się im dorównać. -Dlaczego? - zapytał Howard Roark.

Godzinę temu dziekan modlił się, aby to spotkanie przebiegło w miarę spokojnie. Teraz, na odmianę, pragnął, by Roark okazywał więcej emocji. Nienaturalne było, aby ktoś w tych okolicznościach zachowywał się tak naturalnie.

- Zasady? - ciągnął Roark. - Oto moje zasady: tego, co można zrobić z jednym materiałem, nie należy nigdy robić z innymi. Nie ma dwóch identycznych miejsc na ziemi. Nie ma dwóch budynków, które służyłyby tym samym celom. Cel, miejsce, materiał - to one determinują kształt (...) Budynek jest żywą istotą, jak człowiek. Jego uczciwość polega na trzymaniu się swojej własnej prawdy, swojej własnej niepowtarzalnej melodii i na służeniu własnemu, niepowtarzalnemu celowi. Człowiek nie pożycza od innych kawałków swojego ciała. (...) Jego twórca obdarza go duszą w całości, a każda ściana, każde okno i schody są jej wyrazem. - Wszystkie właściwe formy wyrazu odkryto dawno temu. - Formy wyrazu czego?

Każdy człowiek jest twórcą swojego znaczenia, formy i celu.

Dlaczego każdy oprócz nas musi mieć rację? Dlaczego ilość liczy się bardziej niż prawda

- Widzi pan - rzekł spokojnie Roark - mam przed sobą jakieś sześćdziesiąt lat życia. Większość tego czasu spędzę, pracując. Wybrałem pracę, którą pragnę wykonywać. Jeśli nie znajdę w niej radości, skażę siebie na sześćdziesiąt lat męczarni. A radość mogę znaleźć tylko wtedy, gdy będę wykonywał tę pracę najlepiej jak potrafię.

- To, że nie obchodzi pana, co myślą inni, da się jeszcze zrozumieć. Czy jednak nie zależy panu nawet na tym, by zgadzali się z panem? - Nie.

Nigdy nie nauczył się myślenia o innych ludziach. Czasami jednak zastanawiał się, co czyni ich takimi, jakimi są. Teraz, zastanawiając się nad zachowaniem dziekana, znowu się nad tym zadumał.

Jak to możliwe, byś pozwalał innym decydować za siebie? - Widzisz, Howard, ja nie mam pewności. Nigdy nie mam pewności. Nie wiem, czy jestem tak dobry, jak twierdzą inni.

Co... co ludzie będą mówić? (...) - Ale dlaczego miałoby cię obchodzić, co powiedzą ludzie? Musisz wybrać to, co tobie sprawi przyjemność.
 
Henry Cameron uznał, że żaden budynek nie może naśladować innego.
 
Młody kraj obserwował jego wędrówkę, dziwił się, zaczął akceptować jego młode dzieło. W kraju, który cofał się o dwa tysiące lat i pogrążył w orgii klasycyzmu, nie było miejsca dla Henry'ego Camerona.
 
Ludzie nienawidzą namiętności, wszelkich wielkich namiętności. Henry Cameron popełnił błąd: kochał swoją pracę. Dlatego właśnie walczył. I dlatego przegrał. 
(W świecie przedstawionym w powieści, ludzie często obawiają się pasji, innowacji i odmiennych podejść, co prowadzi do oporu i odrzucenia tych, którzy śmiało dążą do własnych celów. Cameronowi nie udało się przekonać społeczeństwa do swoich wartości).

Przyszedł pan zobaczyć się ze mną czy oglądać rysunki? Roark obrócił ku niemu twarz. - Jedno i drugie - odparł. Podszedł do biurka. Ludzie w obecności Roarka tracili zazwyczaj poczucie własnej tożsamości; Cameron natomiast odczuł nagle, że nigdy jeszcze nie był tak bardzo żywy jak w tej chwili, świadom uważnego spojrzenia tamtych oczu.
 
Dlaczego postanowiłeś zostać architektem? - zapytał. - Kiedy miałem dziesięć lat. - Ludzie nie wiedzą, kim chcą być, kiedy mają dziesięć lat. Jeśli w ogóle to wiedzą. Kłamiesz. - Czyżby? - Nie gap się na mnie jak sroka w gnat! Znajdź sobie inny obiekt. Dlaczego postanowiłeś zostać architektem? - Wtedy nie wiedziałem. Ale to dlatego, że nigdy nie wierzyłem w Boga. - Gadaj do rzeczy. - Bo kocham tę ziemię. I tylko ją. Nie podoba mi się kształt rzeczy na ziemi i pragnę je zmieniać. - Dla kogo? - Dla siebie. - Ile masz lat? - Dwadzieścia dwa. - Gdzieś się tego nasłuchał? - Nigdzie. - Ludzie nie mówią w ten sposób, gdy mają dwadzieścia dwa lata. Jesteś nienormalny. - Pewnie tak.

Po diabła tu przyszedłeś? Skazujesz się na rynsztok, wiesz o tym, prawda? A ja ci pomogę się do niego stoczyć. Nie chcę cię widzieć. Nie podobasz mi się. Nie podoba mi się twoja twarz. Wyglądasz jak jakiś cholerny egoista. Jesteś bezczelny. Jesteś zbyt pewny siebie. Dwadzieścia lat temu z największą przyjemnością dałbym ci po gębie. Jutro rano punktualnie o dziewiątej masz się stawić do pracy. - Dobrze - powiedział Roark, wstając. - Piętnaście dolarów tygodniowo. Tylko tyle mogę ci dać. - Dobrze.- Kretyn z ciebie. Powinieneś był pójść do kogoś innego. Zabiję cię, jeśli to zrobisz. Jak się nazywasz? - Howard Roark. - Jeśli się spóźnisz, wyleję cię. - Tak.
 
Warto przy tej okazji wspomnieć, że to właśnie podporządkowanie się podstawowym normom jest warunkiem osiągnięcia prawdziwej oryginalności...
 
(...) nienawidzę tego, mojej pracy i mojego zawodu, wszystkiego, co robię i co robić będę! Chcę cię trzymać z daleka od tego. Tylko ciebie mam naprawdę. Po prostu trzymaj się od tego z dala, Katie! - Od czego? - Nie wiem. 

Obydwaj nie lubili Roarka. Był człowiekiem, który budził niechęć od pierwszego wejrzenia. Miał twarz zamkniętą niczym sejf. Rzeczy trzymane w sejfach są cenne: ludziom nie podoba się myśl o tym.

Wiesz Roark, jest w tobie jedna rzecz, której się boję. Nie chodzi o twoją pracę. Nie przejmowałbym się, gdybyś był po prostu ekshibicjonistą, który robi wszystko inaczej po to, by zwrócić na siebie uwagę. To łatwy chwyt, podrażniać się z tłumem, rozbawić go i przebojem wedrzeć się do tego cyrku. Gdyby o to chodziło, nie martwiłbym się. Ale to nie to. Ty kochasz tę pracę. Boże, jak ty ją kochasz! A to jest stygmat. To znak, który masz wypisany na czole. Ty ją kochasz, oni o tym wiedzą i w ten sposób zyskują nad tobą przewagę. Czy przyglądasz się czasami ludziom na ulicy? Czy się ich boisz? Ja tak. Mijają cię, mają na głowach kapelusze, a w rękach siatki. Ale nie to jest ich znakiem rozpoznawczym. Ich znakiem rozpoznawczym jest nienawiść do każdego człowieka, który kocha swoją pracę. Bo tylko takich się boją. Nie wiem, dlaczego tak jest. A ty, Roark, robisz z siebie ruchomy cel dla nich wszystkich. - Nigdy nie zwracam uwagi na ludzi na ulicy. - A czy zwróciłeś uwagę na to, co zrobili ze mną? - Wiem tylko, że nie bał się pan ich, i nie rozumiem, dlaczego pan chce, abym ja się ich bał. (...) - Czy chcesz stać się tym, kim ja się stałem?!

(Keating) - Ja to zrobię, nie ma potrzeby kłopotać Tima tymi drobiazgami - mówił. - Zostaw to mnie.
 
(...) Co za gnojek, co za cholerny gnojek! Po tym wszystkim, co dla niego zrobiłem! - A czego się spodziewałeś? - zapytał Keating rozparty w niskim fotelu naprzeciw niego. - Takie jest życie (...) Stengel nawet mu nie podziękował. Na odchodnym powiedział tylko: - Jesteś gorszą świnią, niż sądziłem. Powodzenia. Kiedyś zostaniesz wielkim architektem. W taki to sposób Keating otrzymał stanowisko głównego projektanta w firmie Francon & Heyer. 

Nie musiał się zastanawiać, obawiać ani podejmować ryzyka. To wszystko już kiedyś było. Po ukończeniu rysunków stanął i przyglądał im się niepewnie. Niezależnie od tego, czy powiedzą mu, że to najwspanialszy, a może też najbrzydszy dom na świecie, przyzna im rację.

- Wiesz, Howard, wszyscy mówią, że Stengel to najlepszy projektant w mieście, i chyba nie był jeszcze gotowy, żeby pójść na swoje, ale ja go do tego skłoniłem i zająłem jego miejsce. Musiałem sporo pokombinować, żeby tego dokonać, no i...

Roarka nie interesowali ludzie. Inni dawali Keatingowi poczucie własnej wartości; Roark nie dawał mu nic. Pomyślał, że powinien zabrać swoje rysunki i uciec stąd. (...) Peter, czy znajdujesz przyjemność w robieniu takich rzeczy? - zapytał. - Wiem, że tego nie pochwalasz - powiedział Keating, ledwo wydobywając głos z gardła - Ale taki jest biznes. Chcę tylko wiedzieć, co o tym myślisz z praktycznego punktu widzenia, nie filozoficznego, czy...

Kamienne Kazania; ,,żaden człowiek nie stworzył bowiem nigdy niczego wielkiego, w architekturze lub w jakiejkolwiek innej dziedzinie, jeśli jego celem była sława.
Wspaniała budowla nie jest prywatnym tworem tego czy innego geniusza. Jest kondensacją ducha ludu''.

,,każdy prywatny gust jest złym gustem;; - zrujnowało chwalebne plany miast.

mógł przynajmniej zrobić na niej wrażenie swoim społecznym awansem.

- Ten cały Whithers miał znacznie droższy garnitur od ciebie, Petey. Tak nie może być. Musisz dbać o swój prestiż przed tymi chłpakami

No i uważaj na tego całego Bennetta. Na twoim miejscu bym się go pozbyła. Jest ambitny i obrotny.
 
Pani Keating poznała Catherine w Stanton. Miała nadzieję, że Peter o niej zapomni. Teraz wiedziała, że tak się nie stało, mimo iż rzadko wspominał o Catherine i nigdy nie przyprowadzał jej do domu. Pani Keating nigdy nie wymieniła Catherine z imienia; perowała jednak o dziewczynach bez grosza przy duszy, które zaginają parol na wspaniałych młodzieńców, o obiecujących chłopcach, których kariery zniszczyło nieudane małżeństwo, i czytała mu wszystkie pojawiające się w gazetach wzmianki o sławnych osobistościach rozwodzących się z żonami - plebejuszkami, które nie potrafiły sprostać życiu na odpowiednim poziomie. 
(Pani Keating obawia się, że związek z dziewczyną "bez grosza przy duszy" może zaszkodzić karierze i aspiracjom zawodowym Petera, który jest obiecującym architektem. W kontekście opisu innych małżeństw, które zakończyły się niepowodzeniem, pani Keating wydaje się być przeciwna Peterowi angażującemu się w związek z dziewczyną o niższym statusie społecznym, obawiając się, że może to zaszkodzić jego przyszłej karierze i pozycji społecznej. To także pokazuje, jakie wartości i oczekiwania społeczne dominują w środowisku postaci).

Mogłabyś wyglądać olśniewająco, gdybyś bardziej zainteresowała się modą. Któregoś dnia wyciągnę cię stąd i zaprowadzę do porządnej krawcowej. Chcę, żebyś poznała w końcu Guy Francona. Polubisz go. - Czyżby? Zdawało mi się, że kiedyś mówiłeś co innego.

- Kiedyś powiedziałęś, że nie chcesz go poznać za moim pośrednictwem. - Tak powiedziałem? Jak to się dzieje, że zapamiętujesz wszystkie brednie, które zdarza mi się powiedzieć?

Pójdźmy na spacer. Jest taki piękny wieczór. Mam wrażenie, że tutaj nie jesteś sobą.
 
Keating rzucił biuletyn na biurko Francona, wskazując palcem wzmiankę o Cameronie. - Muszę mieć tego faceta - powiedział. - Jakiego faceta? - Howarda Roarka. - Kim, u diabła, jest Howard Roark? - zapytał Francon - Opowiadałem ci o nim. Projektant Camerona.
 
- Czy ty choć raz w życiu nie możesz być człowiekiem? - rzucił bez zastanowienia. - Kim? - Człowiekiem! Przeciętną ludzką istotą! - Przecież jestem. - Czy nigdy nie pozwalasz sobie na odrobinę luzu? (...) Dlaczego, u diabła, zawsze musisz być taki poważny? Czy nie możesz raz zrobić czegoś bez powodu, jak każdy normalny człowiek? Jesteś taki poważny, taki stary. (...) Czy nie możesz choć przez chwilę być bardziej swobodny i mniej zasadniczy? - Nie.
 
Roark oglądał szkice i chociaż miał ochotę rzucić je Keatingowi w twarz i odejść z pracy, powstrzymywała go jedna myśl: że w grę wchodzi budynek i że on musi go uratować, podobnie jak ktoś inny rzuciłby się na ratunek tonącemu człowiekowi. 

,,Jest pan wchodzącą gwiazdą amerykańskiej architektury, panie Keating'', choć nigdy nie widziała jego budynków.

Robił to dalej, świadom, że będzie to możliwe tak długo, jak długo Roark nie okaże gniewu, a zarazem desperancko pragnął sprowokować go do wybuchu. Wybuch jedna nie następował.

- Masz zamiar zostać architektem? - Tak - W takim razie będziesz pierwszym, który zna się na czymkolwiek oprócz pięknych obrazków i bankietów. Powinieneś zobaczyć tych prymusów, których nam tu przysyłają z biura. - Jeśli to przeprosiny, daruj sobie. Ja też ich nie lubię. Wracaj do przewodów. Do zobaczenia.

Ludzie znaczyli dla Mike'a niewiele, ich dzieło - bardzo wiele. Był piewcą profesjonalizmu w każdej postaci. Kochał swoją pracę namiętnie i nie tolerował niczego z wyjątkiem pełnego poświęcenia. Był mistrzem w swojej dziedzinie i nie darzył sympatią niczego z wyjątkiem mistrzostwa. Jego wizja świata była prosta: istnieli ci, którzy potrafią, i ci, którzy nie potrafią. Ci ostatni go nie interesowali. Kochał budynki; nienawidził architektów.

- Nie mogę tego zrobić - powiedział cicho Roark. - Co?! Czy pan się zwraca do mnie? Czy rzeczywiście powiedział pan: ,,Przepraszam, nie mogę tego zrobić''? - Nie powiedziałem ,,przepraszam'', panie Francon.

A, przy okazji, zwolniłem tego twojego kolesia, jak mu tam? Roarka. - O - powiedział Keating. Odczekał chwilę, a potem zapytał: - Za co? - Bezczelny gnojek! Skąd tyś go wytrzasnął? - Co się stało? - Chciałem być dla niego miły, dać mu szansę. Poprosiłem, by zrobił szkic (...) uproszczony dorycki; a twój koleś zwyczajnie wziął i odmówił. Ma jakieś ideały czy coś w tym stylu. Więc pokazałem mu drzwi...

Pańskie prace. Bardzo interesujące. Ale niepraktyczne. Niedojrzałe. Nieostre i niezdyscyplinowane. Młodzieńcze. Oryginalność dla oryginalności. Niezgodne z duchem naszych czasów. Jeśli chce pan mieć pojęcie o tym, na co jest dziś olbrzymie zapotrzebowanie, proszę spojrzeć na to.

Poznał swoich współprojektantów, czterech pozostałych zawodników, i dowiedział się, że noszą przezwiska ,,Klasyczny'', ,,Gotycki'', ,,Renesansowy'' i ,,Uniwersalny''. Trochę się krzywił, gdy zaczęli go nazywać ,,Modernistycznym''.

Ralston Holcombe (...) potępiał żałosny stan amerykańskiej architektury i pozbawiony zasad eklektyzm tych, którzy ją stworzyli. We wszystkich okresach historii, mówił, architekci budowali w duchu własnym czasów, nie małpując projektów przeszłości; możemy być wierni historii tylko wtedy, gdy będziemy respektować jej prawa, czego warunkiem jest zakorzenienie naszej sztuki w rzeczywistości naszego własnego życia. Potępiał głupotę budynków wzorowanych na greckich, gotyckich czy romańskich. Bądźmy nowocześni, błagał, i budujmy w stylu, który odpowiada naszym czasom. On znalazł taki styl: był nim Renesans.

Goście stali tu i tam, na wypracowanym luzie, starając się błyszczeć inteligencją.

Poznałam już tyle jego prawych rąk, że zaczynałam być sceptyczna.

Przykro mi. Przypadkiem padł pan ofiarą jednego z moich nielicznych ataków szczerości. Nieczęsto je miewam.

- Och, słyszałem, że jest niezmiernie interesujący! - Niewątpliwie. Kiedy będę miała ochotę na coś dekadenckiego, pewnie go poznam.

- A nie jest pani? - Kim? - Bardzo grzeczną dziewczynką? - Nie. Nie dziś. Postawiłam pana w niezręcznym położeniu. Wynagrodzę to panu: powiem, co naprawdę o panu sądzę, żeby nie musiał się pan tym zamartwiać. Myślę, że jest pan sprytny i bezpieczny, i przewidywalny, i dość ambitny, i da pan sobie w życiu radę. I lubię pana.

(...) Za cztery czy pięć lat będziesz mógł wyfrunąć z gniazda. Wszyscy tak robią. Rozumiesz? - Tak. - A zatem zgadzasz się? - Nie. - Człowieku, tyś chyba oszalał! Chcesz zaczynać własną praktykę teraz?! Bez doświadczenia, bez koneksji, bez... bez niczego! Jeszcze o czymś takim nie słyszałem. Zapytaj kogokolwiek z branży. To niedorzeczne! - Pewnie tak.

- Miłe to twoje biuro. Jasne i przestronne. Może nie tak imponujące, jak być powinno, ale od czegoś trzeba zacząć. A perspektywy są niepewne, co, Howard? - Raczej tak. - Zaryzykowałeś jak diabli. - Pewnie tak. - Naprawdę masz zamiar się usamodzielnić? - Na to wygląda. - Wiesz, jeszcze nie jest za późno. Kiedy usłyszałem tę historię, byłem pewien, że oddasz sprawę Snyte'owi i dobijesz z nim targu. - Nic z tego. - Naprawdę nie masz takiego zamiaru? - Nie. Keating zastanawiał się, skąd w nim to uczucie żalu, dlaczego przyszedł tu z nadzieją, że pogłoski okażą się fałszywe, z nadzieją, że zastanie Roarka niepewnego i pragnącego się poddać.

O co chodzi, zastanawiał się, cóż takiego dziś usłyszałem? A, Roark, Roark otworzył własne biuro. No i co z tego?, pytał siebie ze złością, wiedząc jednak, że trudno mu przełknąć te słowa, że są równie poniżające jak zniewaga.

- Nie wstąpisz do gildii, mając po temu okazję? - Nie wstąpię do niczego, Peter, nigdy. - Czy ty nie rozumiesz, jak bardzo to pomaga? - W czym? - W byciu architektem. - Nie chcę, by mi pomagano w byciu architektem. - Utrudniasz sobie życie. - Tak. - Strasznie je sobie utrudniasz, wiesz? - Wiem. - Narobisz sobie wrogów, odrzucając takie zaproszenie. - Tak czy owak, narobię ich sobie.

Ci ludzie cieszyli się dniem swojego życia, wykrzykiwali w niebo swoją wolność od pracy i od ciężaru minionych dni; pracowali i nieśli swoje krzyże, by osiągnąć cel - i to był ten cel.

- Dom może być uczciwy, jak człowiek - odrzekł Roark. - I równie rzadko bywa. - W jakim sensie? - Spójrz na dom. Każda jego cząstka jest tam, ponieważ on jej potrzebuje; i tylko dlatego. Stąd widać dokładnie, jaki jest w środku. Pokoje, w których będziesz mieszkał, zadecydowały o kształcie. Stosunek mas został określony przez podział miejsca w środku. Dekoracja została określona przez metodę budowy, stanowiąc dopełnienie zasady, na której opiera się jego konstrukcja. Widać każde naprężenie, każdą podporę, która się z nim łączy (...) Motywem decydującym o kształcie twojego domu jest twój dom. Motywem decydującym o kształcie tamtych jest widownia.

(...) Bardzo się o mnie zatroszczyłeś. - Wiesz - powiedział Roark - wcale o tobie nie myślałem. Myślałem o domu. I dodał: - Może właśnie dlatego potrafiłem zatroszczyć się o ciebie.

W styczniu 1927 roku ,,Trybuna Architektury'' opublikowała zestawienie najlepszych domów wybudowanych w Stanach Zjednoczonych w ciągu minionego roku. (...) O domu Hellera nie wspomniano (...) nie zamieścił wzmianki o domu Hellera (...) O domu Hellera nie wspomniano ani razu. - To hańba dla tego kraju - powiedział Ralston Holcombe - że coś takiego jak dom tego Hellera w ogóle pozwolono wybudować. To plama na honorze naszej profesji. Powinno się tego zabronić. - To właśnie odstrasza klientów - powiedział John Erik Snyte. - Zobaczą taki dom i myślą, że wszyscy architekci są stuknięci. - Nie widzę powodu do oburzenia - powiedział Gordon L. Prescott. - Myślę, że jest niesamowicie zabawny. Wygląda jak skrzyżowanie stacji benzynowej ze statkiem kosmicznym z komiksu. - Za parę lat - powiedział Eugene Pettingill - cała ta budowla rozsypie się jak domek z kart. - Co tu mówić o latach? - powiedział Guy Francon. - Te modernistyczne wariactwa nigdy nie wytrzymają dłużej niż jeden sezon. Właściciel zmęczy się nim i popędzi z powrotem do starego okresu kolonialnego.

(ludzie się śmiali z domu Hellera) Dom otrzymał przydomek Chatka Wariatka.

Miała w sobie zdolność działania zupełnie nieprzystającą do jej wyglądu.
 
- Pomyśl o tym, co mogłabyś zrobić w prawdziwej rozgrywce! Co mógłby zrobić dla ciebie Gail, gdy tylko znajdziesz się w centrum jego zainteresowania! - Nie mam zamiaru znaleźć się w centrum jego zainteresowania. 

(Dominique Francon wygłasza przemówienie na temat "Wykładu na Temat Związku Sztuki i Społeczeństwa". W tym przemówieniu Dominique wyraża swoje pesymistyczne poglądy na temat społeczeństwa i losu twórców. Jego główną tezą jest, że społeczeństwo zawsze niszczy oryginalność, indywidualizm i piękno. Dominique wierzy, że twórcy są skazani na upadek, ponieważ ich dzieła są zbyt doskonałe, by przetrwać w świecie, który ceni przeciętność.Co do mieszkania w słabym bloku i korzystania z zimnej wody, to jest to jedno z wyrazów indywidualizmu i pewnej formy protestu, jakie Dominique kieruje wobec społeczeństwa. Mimo że jej ojciec, Gail Wynand, jest wpływowym właścicielem gazety i bogatym człowiekiem, Dominique nie dąży do wygodnego życia. Jej wybory mieszkaniowe i styl życia mają charakter symboliczny i służą wyrażeniu jej oporu wobec konwencji społecznych i obaw przed zniszczeniem wartości, które kocha).

Obserwuj, jakie rozrywki sobie wybierają. Patrz, jak zachowują się w co elegantszych knajpach. Oto twój ogół ludzkości. Nie chcę go dotykać. (...) - Czego więc chcesz? Perfekcji? - ...albo niczego. Zatem, jak widzisz, wybieram to ostatnie. (...) - Wybieram jedynie pragnienie, na które człowiek naprawdę może sobie pozwolić. Wolność, Alvah, wolność. - To nazywasz wolnością? - O nic nie prosić. Niczego nie oczekiwać. Nie być zależną od niczego.

- Nie krzyw się, Peter - powiedziała. - Możemy sobie mówić po imieniu, bo i tak prędzej czy później doszlibyśmy do tego. Będę cię pewnie często widywać.

- Ależ to nie jego wina! On nie chce, żebym pracowała. Często zabiera mi książki i mówi, żebym poszła do kina. Sam mi powiedział, że za ciężko pracuję. Ale ja to lubię. Kiedy pracuję, myślę o tym, że każdy zapisek, jaki zrobię, każda najmniejsza informacja będzie służyć setkom studentów w całym kraju, i myślę o tym, że to ja pomagam ich kształcić, taka mała drobinka w całej tej wielkiej sprawie, i czuję się dumna, i nie chcę przestać. Widzisz?

Po za tym jest porządna i uważam ją za dobry materiał na żonę. Dla każdego miłego, ciężko pracującego, porządnego chłopaka. Ale dla ciebie?, Peter? Dla ciebie?! - Ależ... - Jesteś skromny, Peter, zbyt skromny. To twój największy problem. Nie doceniasz siebie. Myślisz, że jesteś taki sam jak wszyscy. - Oczywiście, że nie! I nie pozwolę, żeby ktokolwiek tak myślał!

- Jeśli naprawdę mierzysz wysoko, Peter, twoje życie nie zależy już do ciebie. Nie możesz pozwolić sobie na spełnienie każdej zachcianki, tak jak to czynią zwyczajni ludzie, którym nie robi to różnicy. Nie ty ani ja, ani to, co czujemy, lecz twoja kariera się liczy. Potrzeba siły, by wyrzec się siebie, jeśli chce się zdobyć szacunek innych. (Auć xd)

- Obniżasz loty, Peter. Były czasy, kiedy nie przyznałbyś się, że jest cokolwiek, czego nie możesz mieć. (...) Francon, najlepszy architekt w mieście, wprost błaga cię, żebyś został jego wspólnikiem; w twoim wieku, przed tyloma starszymi! Nie tylko pozwala, lecz wręcz prosi cię, byś poślubił jego córkę! A ty wejdziesz tam jutro i przedstawisz mu to małe nic, które zachciało ci się poślubić! Przestań na chwilę myśleć o sobie i pomyśl o innych! Myślisz, że mu się to spodoba? Że będzie zachwycony, kiedy pokażesz mu tego kopciuszka, którego wolałeś od jego córki? (Auć x2)

Co pomyślą na widok człowieka, który poślubił takie prostackie, małe stworzenie? Czy będą cię podziwiać? Czy będą ci ufać? Czy będą cię szanować?!

(Mamka mu nagadała głupot o Catherine po czym Peter przed ślubem): - Słuchaj, Katie, ja... chciałbym ci coś powiedzieć. - Zawahał się, nie patrzył w jej oczy. Jego głos był matowy. - Widzisz, to jest tak: Lucius Heyer, wspólnik Francona, jest ciężko chory i przypuszczalnie nie przeżyje. Francon dość wyraźnie daje do zrozumienia, że to ja mam zająć jego miejsce. Ale ubzdurał sobie, że ożenię się z jego córką. Nie zrozum mnie źle, oczywiście nie ma o tym mowy, ale nie mogę mu tego powiedzieć. I pomyślałem... pomyślałem, że gdybyśmy poczekali te parę tygodni... byłbym już ustawiony i Francon nie mógłby mi nic zrobić, gdybym przyszedł do niego i powiedział, że się ożeniłem... Ale oczywiście decyzja należy do ciebie.

Czy będzie pan szczęśliwy, zamrażając się na wieki w tym pożyczonym kształcie? Czy wtedy, kiedy raz na zawsze uwolni się pan i wybuduje nowy dom, swój własny? Czy wtedy, kiedy raz na zawsze uwolni się pan i wybuduje nowy dom, swój własny?

Cieni nie da się ubłagać ani przekonać.

- Dlaczego nie może pan dla mnie budować? Jaką różnicę to panu robi? Roark nie odpowiedział. Austen Heller powiedział mu później: - Spodziewałem się tego. Bałem się, że go odeślesz. Nie winię cię, Howard. Tyle tylko, że on jest taki bogaty. To mogłoby ci bardzo pomóc. A przecież musisz jakoś żyć. - Nie w ten sposób - powiedział Roark.

- Co kto nazywa prawdziwym pięknem? - Nooo... (...) - Nie wiem, czy kiedykolwiek zastanawiałem się, dlaczego dany budynek jest piękny - wyznał pan Janes - podejrzewam jednak, że tego właśnie chcą ludzie. - Jak pan sądzi, dlaczego tego chcą? - Nie wiem. - Dlaczego zatem miałoby pana obchodzić, czego chcą? - Trzeba mieć na względzie społeczeństwo. - Czyż nie wie pan, że większość ludzi bierze, co im się daje, nie mając na ten temat swojego zdania? Czy chce się pan kierować tym, co oni sądzą, że pan sądzi, że oni sądzą, czy własnym zdaniem?
 
Wystarczy być cierpliwym. Ponieważ po swojej stronie ma pan rozsądek - o tak, wiem, to jest coś, czego tak naprawdę nikt nie chce mieć po swojej stronie - a przeciwko sobie ma pan jedynie mglistą, tłustą, ślepą inercję. - Dlaczego sądzi pan, że nie chcę mieć rozsądku po swojej stronie? - Nie pan, panie Janss. To dotyczy większości ludzi. Muszą zdać się na przypadek, wszystko, co robią, jest przypadkiem, ale czują się o wiele bezpieczniej, kiedy zdają się na coś, o czym wiedzą, że jest brzydkie, próżne i głupie.
 
Wśród dzieci państwa Sanbornów opinie były podzielone. June Sanborn, lat dziewiętnaście, zawsze sądziła, że architekci są romantyczni, i zachwyciła ją wieść, że będzie dla nich budował ktoś młody, ale nie spodobał jej się wygląd Roarka i jego obojętność na jej sugestie, zadeklarowała więc, że dom jest obrzydliwy i że w życiu nie zamieszka w czymś takim.

Kłótnie ustały, gdy Roark oświadczył, że nie zbuduje domu, jeśli pan Sanborn nie zaakceptuje szkiców takimi, jakie są, i nie podpisze każdego szkicu z osobna. Pan Sanborn podpisał.

Oczywiście, że pan Hulbert zna się na architekturze. Spędził dwa miesiące w Wenecji.

Czy podpiszę pan zgodę na dokonanie tej zmiany pod warunkiem, że nie będzie to pana nic kosztowało? - Oczywiście. Jeśli potrafi pan dokonać cudu. Podpisał. Wschodnie skrzydło zostało przebudowane. Roark zapłacił z własnej kieszeni. Kosztowało go to więcej niż cała gaża, którą otrzymał. Pan Sanborn był w kropce i chciał zwrócić pieniądze; pani Sanborn go powstrzymywała. - To zwykła sztuczka z jego strony - powiedziała. - Forma presji. Funduje ci dyskomfort psychiczny. Myśli, że mu zapłacisz. Poczekaj tylko, zobaczysz, że o to poprosi. Nie pozwól, żeby mu się udało. Roark nie poprosił; Sanborn nigdy mu nie zapłacił.

(Świrnięta pani Sanborn odmówiła zamieszkania w tym domu, bo miała cieczkę i wyprowadzili się na Florydę zostawiając syna, który podobał mu się dom) Gazeta: ,,Biuletyn Gildii Architektów Ameryki'' zawierał krótką wzmiankę: Dotarła do nas informacja o osobliwym zdarzeniu, które mogłoby być zabawne, gdyby nie było żałosne. Pan Whitford Sanborn, znany przemysłowiec, postawił sobie niedawno dom nad brzegiem rzeki Hudson. Zaprojektowany przez niejakiego Howarda Roarka i kosztujący ponad sto tysięcy dolarów dom został uznany przez rodzinę za nie nadający się do zamieszkania. Stoi tam teraz, opuszczony, dając wymowne świadectwo zawodowej niekompetencji.

Kiedy Heyer wydał jednemu z krześlarzy jakieś mało istotne polecenie, ten polecenia nie wykonał, informując go, że zostało anulowane przez pana Keatinga. Heyer nie mógł tego pojąć: pamiętał Keatinga jako nieśmiałego chłopca, z którym tak miło rozmawiało się o chińskiej porcelanie.

Główna nagroda, jak wiesz, wynosi sześćdziesiąt kawałków. - Heyer będzie się sprzeciwiał - powiedział ostrożnie Keating. - Niech się sprzeciwia. Po to właśnie to robię. Może w końcu do niego dotrze, co powinien zrobić. A ja... wiesz, co czuję, Peter. Już teraz myślę o tobie jako o swoim wspólniku. Jestem ci to winien. To może być twój pierwszy krok w tym kierunku. Keating pięć razy rysował projekty od nowa. Nienawidził ich. Nienawidził każdej belki tego budynku, zanim się narodziła. Ręka mu drżała, gdy je rysował. Nie myślał o rysunku, nad którym pracuje: myślał o swoich rywalach, o człowieku, który mógł wygrać i zostać publicznie ogłoszony lepszym od niego. (...) Musiał pokonać tego człowieka; nic innego się nie liczyło; nie było Petera Keatinga, była tylko komora ssąca, coś podobnego do rośliny tropikalnej, o której kiedyś słyszał, wciągającej owada do swego wnętrza, wysysającej go do ostatniego włókna i uzyskującej w ten sposób własną substancję.

Wyglądało nieźle... mogło być całkiem dobre... nie był pewien. Nie miał kogo spytać.

- Nie biorę udziału w konkursach. - Dlaczego, na litość boską?

Athelstan Beasely, dowcipniś braci architektonicznej, nadworny błazen GAA, który, jak się zdawało, sam nigdy nic nie wybudował, ale organizował wszystkie bale dobroczynne, napisał w ,,Biuletynie GAA'' w kolumnie zatytułowanej ,,Cuda i cudeńka'': Oto, proszę chłopców i dziewcząt, bajka z morałem: był raz sobie mały chłopiec o włosach koloru dyni, który myślał, że jest lepszy od wszystkich zwyczajnych chłopców i dziewcząt. Aby to udowodnić, wybudował dom, który jest ślicznym domem, tyle tylko, że nikt nie może w nim mieszkać, i sklep, który jest uroczym sklepem, ale plajtuje. Postawił też, żeby było weselej, bardzo niezwykłą budowlę: wóz na błotnistej drodze. Ten ostatni podobno prosperuje nad wyraz dobrze, więc może nasz chłopczyk w tym właśnie kierunku powinien się rozwijać.

- Obserwuj przemysł metali lekkich, Howard... Za parę... lat... będą robić niesamowite rzeczy... Obserwuj tworzywa sztuczne, od nich się zacznie... cała nowa era... Znajdziesz nowe narzędzia, nowe środki, nowe formy... Musisz pokazać... tym głupcom... jakie bogactwo stworzył dla nich ludzki umysł... jakie możliwości... W zeszłym tygodniu czytałem o nowym rodzaju płytki... i myślałem o użyciu jej, gdzie nic innego nie pasuje... weź na przykład mały domek... za jakieś pięć tysięcy dolarów...

Roark przysunął się bliżej, zaskoczony. - Nie nawidzę już... nikogo... tylko Gaila Wyanda... Nie, nigdy go nie widziałem... ale on reprezentuje... wszystko, co jest nie tak ze światem... triumf... nieograniczonej wulgarności... To z Wynandem będziesz musiał walczyć, Howard... (...) Głos go zawiódł, nie był już w stanie mówić. Zdolność widzenia pozostała jednak; leżał w milczeniu i patrzył na Roarka bez wysiłku. Zmarł pół godziny później.

- Peter, jeśli kiedyś zechcę ukarać siebie za coś strasznego, jeśli zechcę ukarać siebie w sposób odrażający, wyjdę za ciebie. - I dodała: - Traktuj to jak obietnicę.

Heyer nie żył. Siedział obok ciała, na piętach, z rękoma na kolanach. Patrzył wprost przed siebie; jego wzrok zatrzymał się na fałdach draperii przy drzwiach. Zastanawiał się, czy ten szary połysk to kurz czy aksamit, i myślał o tym, jakie to staroświeckie mieć draperie przy drzwiach. Potem poczuł, jak drży. Było mu niedobrze. Wstał, przeszedł przez pokój i z trzaskiem otworzył drzwi, bo pamiętał, że istnieje reszta mieszkania, a w niej lokaj. Keating przyszedł do biura, jak co dzień. Odpowiadał na pytania, wyjaśniał, że Heyer poprosił tamtego dnia, aby przyszedł do niego po kolacji. Chciał przedyskutować sprawę swojego odejścia. (...) Wszyscy spodziewali się rychłej śmierci Heyera. Francon odczuwał jedynie ulgę.

Pani Keiting była wyraźnie zła, kiedy nie zapraszano jej do zdjęć, które robiono Peterowi. Nabyła futro z norek. Keating pozwolił się nieść prądowi. Potrzebował ludzi i szumu wokół siebie.

Dominique na lato wyjeżdżała z miasta. Rozczarowała go: pogratulowała mu wprawdzie uprzejmie, ale patrzyła na niego tak samo jak przedtem, jak gdyby nic się nie stało. (...) Nie, Peter, nie możesz mnie odwiedzać. Ani razu. Jadę tam po to, żeby nie musieć nikogo oglądać.

Zadzwonił do biura Roarka i umówił się z nim. Szedł na spotkanie pewny siebie. Po raz pierwszy w całym swoim życiu nie odczuwał dziwnego skrępowania, którego nigdy nie potrafił wyjaśnić ani uniknąć w obecności Roarka. Teraz czuł się bezpieczny. Uporał się z Howardem Roarkiem.

Roarkowi szpara w drzwiach i telefon - nie pozostało mu nic innego na świecie. Kiedy tak o tym myślał, podniósł głowę, by zerknąć na podłogę przy drzwiach. Nic. Było późne popołudnie, listonosz pewnie zakończył już obchód. Uniósł rękę, by spojrzeć na zegarek. Zegarek był w lombardzie.

- Wiesz co Howard, daj ty sobie z tym spokój. (...) - Z czym? - Z tą pozą. Ideałami, jeśli wolisz. Dlaczego nie zejdziesz na ziemię? Dlaczego nie zaczniesz pracować jak wszyscy? Dlaczego nie przestaniesz być skończonym idiotą?! - Czuł się, jakby zjeżdzał z góry bez hamulców. Nie mógł przestać. (...) Ale ty chyba nie robisz żadnej z tych rzeczy. - Żadnej. - I ludzie cię nie chcą. Nie chcą cię! Nie boisz się tego? - Nie. - Od roku nie masz pracy. I nie będziesz miał. Kto kiedykolwiek da ci cokolwiek do zrobienia? Może zostało ci jeszcze parę setek - i na tym koniec. - Mylisz się, Peter. Zostało mi czternaście dolarów i pięćdziesiąt siedem centów. (14.57$)
 
Tylko pomyśl Howard! Będziesz bogaty, będziesz sławny, będą cię wychwalać, będą cię podziwiać! Będziesz jednym z nas! No? Powiedz coś! Dlaczego nic nie mówisz - Wierzę ci, Peter. Wiem, że nie masz nic do zyskania, mówiąc to. Wiem więcej. Wiem, że nie chcesz, aby mi się powiodło - w porządku, nie robię ci wymówek, zawsze to wiedziałem - i że nie chcesz, bym kiedykolwiek osiągnął rzeczy, które mi oferujesz. A jednak z całą szczerością popychasz mnie ku nim I nie jest to miłość do mnie, bo gdyby była, nie byłoby w tobie tyle gniewu i strachu... Peter, co tak bardzo niepokoi cię we mnie takim, jaki jestem? - Nie wiem... - szepnął Keating.

- O boże, Howard, co ja gadam? - powiedział drewnianym głosem. - Już wszystko w porządku? Możesz iść? - Howard, przepraszam. Naprawdę cię przepraszam, jeśli tego chcesz. - Jego głos był suchy i beznamiętny, pozbawiony przekonania. - Straciłem głowę. Chyba puściły mi nerwy. Nie zamierzałem nic takiego powiedzieć. Nie wiem, dlaczego to powiedziałem. Naprawdę nie mam pojęcia.

Wszystko było proste. Nienawidzi Roarka. Powody? Nie było potrzeby zastanawiać się nad powodami. Należało tylko nienawidzić, nienawidzić ślepo, nienawidzić cierpliwie, bbez gniewu; nienawidzić i niepozwolić, by cokolwiek temu przeszkodziło, i nie pozwolić sobie nigdy o tym zapomnieć.

- W porządnej, czystej pracy musiałbym myśleć. Nie chce myśleć. Nie tak jak oni. Gdziekolwiek bym poszedł, musiałbym myśleć jak oni. Chcę pracy, w której nie będę musiał myśleć.

- Powiem ci to, co powiedziałem Austenowi Hellerowi: jeśli jeszcze raz zaoferujesz mi pieniądze, będzie to koniec z nami.

Ralston Holcombe wstał,, by przemówić, trzymając kieliszek w ręku. Przygotował wystąpienie zawczasu, ze zdumieniem jednak usłyszał sam siebie, jak z całkowitą szczerością w głosie wypowiada zupełnie inne słowa: - Jesteśmy strażnikami ważnej funkcji ludzkości. Być może największej, jaką człowiek kiedykolwiek odważył się pełnić. Osiągnęliśmy wiele i wiele razy błądziliśmy. Z całą pokorą pragniemy jednak utorować drogę naszym spadkobiercom. Jesteśmy tylko ludźmi i tylko poszukiwaczami. Ale szukamy prawdy najlepszą cząstką naszych serc. Szukamy tym, co spośród rzeczy najwznioślejszych dane zostało rasie ludzkiej. To wielkie poszukiwanie. Za przyszłość amerykańskiej architektury!


ROZDZIAŁ II
ELLSWORTH M. TOOHEY
 
 
Widok mężczyzn na półkach tego pieca był obrzydliwy. Nie wyglądali jak robotnicy: wyglądali jak skazańcy odbywający straszliwą pokutę za straszliwą zbrodnie. Nie odwróciła się. (...) Spojrzała w dół. Jej oczy zatrzymały się na pomarańczowych włosach mężczyzny, który uniósł głowę i popatrzył na nią. Stała nieruchomo, bo pierwsze wrażenie, jakiego doznała, nie było wrażeniem widoku, lecz dotyku: nie spojrzenia, lecz uderzenia w twarz. (...) Wiedziała, że jest to najpiękniejsza twarz, jaką kiedykolwiek dane jej będzie zobaczyć, stanowiła bowiem atrakcyjną wizualizację siły. (...) Myślała o rzeźbach przedstawiających mężczyzn, których zawsze poszukiwała; zastanawiała się, jak wyglądałby nagi. Widziała, że patrzy na nią tak, jakby czytał w jej myślach. Uświadomiła sobie, że znalazła cel w życiu: nagłą, absolutną nienawiść do mężczyzny. (...) To tylko zwykły robotnik, myślała, najemnik wykonujący pracę skazańca. (...) Myślała o wielu wytwornych mężczyznach, których odrzuciła. Myślała o robotniku z kamieniołomu. Myślała o tym, jak by to było zostać rozbitą - nie przez mężczyznę, którego podziwia, lecz przez mężczyznę, którego nie znosi. (...) Czekała. Chciała, by uniósł głowę. Wiedziała, że on o tym wie. Nie zrobił tego.
 
romantiko B) 239s.
 
Spodziewał się, że będzie wyglądał niestosownie na tle jej domu, ale to dom wyglądał niestosownie przy nim.
 
Chciała, by podniósł głowę. Nie zrobił tego. 

Spojrzała w dół, na czubek swojego sandała. Znajdował się zaledwie o cal od jego ciała; wystarczył jeden drobny ruch, by go dotknąć.

Przestała o nim myśleć. Myślała o kawałku marmuru, który zamówił. Czekała na przesyłkę jak opętana; liczyła dni, przyglądała się ciężarówkom, które z rzadka przejeżdżały w pobliżu domu.

- Dlaczego nie przyszedł pan założyć płytki? - zapytała chłodno. - Nie sądziłem że ma dla pani znaczenie, kto przyjdzie. Czyżby tak był, panno Francon? Odczuła te słowa nie jak dźwięki, lecz jak cios płaską dłonią w usta. Witka, którą trzymała, uniosła się w górę i wylądowała na jego twarzy. Dominique ruszyła przed siebie galopem.

Potem podszedł do nie. Przycisnął ją tak, jakby jego ciało przerzynało się przez jej ciało; czuła kości jego rąk na kościach swoich żeber; jej nogi, stawiając opór jego nogom, przyciskały się do nich; jego usta dotknęły jej ust.
 
romantiko B) 248s.
 
Rzucił ją na łózko. (...) Był to akt, który może dokonywać się z czułością, jako znak miłości, albo jako demonstracja siły, symbol upokorzenia i podboju. Może to być akt kochanka lub żołnierza gwałcącego kobietę wroga. W jego przypadku był to akt pogardy. Nie miłości, lecz zbezczeszczenia. I to sprawiło, że leżała bez ruchu, pogodzona.
 
(...) Przyszłość była prosta Wszystko, co musiała robić, to nigdy nie pytać o jego nazwisko. Była ułaskawiona. 
 
Keating wstał i zaczął chodzić nerwowo po pokoju, bo musiał się teraz zająć nękającym go problemem, od wielu tygodni odkładanym na później. 
 
Zawsze wiedziałem, że poznanie pana będzie dla mnie ważne. Zawsze. Od lat. - Naprawdę? - zdziwił się Ellsworth Toohey, patrząc na niego skupionym wzrokiem spoza okularów. - Dlaczego? - Bo zawsze miałem nadzieję, że się panu spodobam, że będzie pan mnie popierał... moją pracę... kiedy nadejdzie pora... no, nawet... - Co nawet? - Często nawet myślałem, rysując: ,,Czy to jest budynek, który Ellsworth Toohey uznałby za dobry?'' Próbowałem patrzeć pańskimi oczyma.
 
- I chciałem powiedzieć, że bardzo się cieszę, iż umknął pan temu maniakowi, który do pana strzelał, panie Toohey. - Och... och, dziękuję... Niech pan się tym nie przejmuje. To jedna z łagodniejszych kar, które płaci się za sukces w życiu publicznym.

Podobała mu się ta książka. Uczyniła z rutyny jego niedzielnego śniadania głębokie doświadczenie: był pewien, że jest głęboka, ponieważ jej nie rozumiał.
 
- Roark? Roark - zapytał Toohey. - Kto to jest Roark? Zbyt niewinny, zbyt bagatelizujący sposób, w który powtórzył nazwisko, z nieznacznym, pogardliwym znakiem zapytania, który dość wyraźnie dał się słyszeć na końcu, upewniły Keatinga, że Toohey dobrze wie, o kim mowa. Nie akcentuje się czegoś, jeśli naprawdę nic się o tym nie wie.

(Rozmowa o Roarku) - Czy często się śmieje? - Bardzo rzadko. - Czy wydaje się nieszczęśliwy? - Nigdy. - Czy miał w Stanton wielu przyjaciół? - Nigdy nie miałl żadnych przyjaciół. - Chłopcy go nie lubili? - Nikt nie jest w stanie go polubić. - Dlaczego? - Wywołuje uczucie, jakby polubienie go było impertynencją. - Czy chodził na spotkania, pił, bawił się? - Nigdy. - Czy lubi pieniądze? - Nie. - Czy lubi być podziwiany - Nie. - Czy wierzy w Boga? - Nie. (...) - Czy słucha, gdy inni dyskutują z nim na temat... różnych pomysłów? - Słucha. Byłoby lepiej, gdyby tego nie robił. - Dlaczego? - Byłoby to mniej obraźliwe; jeśli wiesz, jak to jest, kiedy ktoś cię słucha, i widzisz, że nie wywiera to na nim najmniejszego wrażenia.

- I, Keating, chcę, żeby dom był brzydki. Imponująco brzydki. Niech to będzie najbrzydszy dom w Nowym Jorku. - Naj... brzydszy, panno Cook? - Mój drogi, piękno jest takie banalne! - Tak, ale... ale ja... nie wiem, jak mógłbym sobie pozwolić na... - Keating, gdzie twoja odwaga? Czyż nie stać cię od czasu do czasu na wzniosły gest? Wszyscy pracują tak ciężko, zmagają się i cierpią, próbując osiągnąć piękno, próbując prześcignąć się nawzajem w pięknie. Prześcignijmy ich wszystkich! Rzućmy im w twarz ich trud. Zniszczmy ich jednym ciosem. Bądźmy bogami. Bądźmy brzydcy.

- Dominique, po co właściwie przyszłaś tu dzisiaj? - Och, tak dawno nigdzie nie byłam i postanowiłam zacząć od waszego spotkania. Wiesz, kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny szok, ale po nim cała reszta to pestka.

- Jakże mało wiemy o sobie samych. Któregoś dnia i ty poznasz prawdę o sobie, Peter, i będzie to dla ciebie gorsze niż dla większości z nas. Ale nie musisz o tym myśleć. To nie nastąpi szybko.

Gdy Roark zaczął mówić o rysunkach, przerwał mu: ,,Proszę nie tłumaczyć. Nie ma sensu tłumaczyć mi abstrakcyjnych idei. Nigdy nie miałem idei. Ludzie mówią, że jestem całkowicie niemoralny. Kieruje się tylko tym, co mi się podoba. I z całą pewnością wiem, co mi się podoba''.

Z czego ty, u diabła, jesteś zrobiony, Howard?

- Do diabła, Austen nie! - powiedział Roark.

Po wyjściu Hellera Roark długo jeszcze siedział na stole. Postanowił pójść na to przyjęcie, gdyż wiedział, że jest to ostatnie miejsce, gdzie Dominique chciałaby zobaczyć go ponownie.

,,Moja droga, nigdy nie przestaniesz być intelektualną dyletantką, jeśli nie poświęcisz się sprawie większej niż twoja własna osoba'' - mówił do posępnej młodej damy w okularach i długiej sukni. ,,Ależ, mój drogi, nie powiedziałem wcale, że mi się to podoba. Powiedziałem jedynie, że taki właśnie jest nieunikniony bieg historii. A kimże jesteśmy, pan i ja, by sprzeciwiać się biegowi historii?,, - zwracał się do otyłego dżentelmena o twarzy, która w gorączce dyskusji zrobiła się fioletowa. ,,Nie, mój chłopcze, nie podoba mi się w tobie nie to, że zaprojektowałeś kiepski budynek, lecz zły gust, jakim się wykazałeś, nie mogąc znieść mojej krytyki na jego temat. Powinieneś uważać. Ktoś może powiedzieć, że nie potrafisz wypić piwa, które sam sobie naważyłeś'' - mówił do nieszczęśliwego młodego architekta. ,,Tak, myślę, że to świetny pomysł, by przekazała pani datek na Warsztat Studiów Społecznych. W ten sposób włączyłaby się pani w wielki ludzki strumień osiągnięć kulturowych, nie zmieniając codziennych zwyczajów i bez szkody dla systemu trawiennego'' - przekonywał bogatą wdowę po milionerze. ,,Czyż on nie jest błyskotliwy?'' - mówili ludzie wokół. ,,A jaki odważny!''

(Keating) - Szczęście? To takie mieszczańskie. Czymże jest szczęście? Tyle jest rzeczy w życiu, które są znacznie ważniejsze od szczęścia.

- W jego zawodzie i w moim odnosi się sukces, pozostając nietkniętym. - Jak można to osiągnąć? - Są dwa sposoby: nie patrzeć na ludzi wcale albo patrzeć na nich bardzo uważnie. - Który jest lepszy, panno Francon? - Ten, który trudniejszy. - Ale pragnienie wyboru trudniejszego sasmo w sobie może być wyznaniem słabości. - Oczywiście, panie Roark. Ale to najmniej wstrętna forma wyznania.
 
- i przypomnij mi, żebym udzielił ci lekcji noszenia smokingu. Rany, jak głupio on na tobie wygląda! To właśnie lubię, lubię patrzeć, kiedy wyglądasz głupio, w końcu jesteśmy starymi kumplami, co, Howard? - Jesteś pijany, Peter.
 
- co sądzisz o tym nowym, o tym Howardzie Roarku? Widziałam, jak z nim rozmawiałeś. - Myślę - powiedziała z przekonaniem Dominique - że to najbardziej odrażająca osoba, jaką znam. - Ojej, naprawdę? - Chyba nie podoba ci się taka nieokiełznana arogancja? Jeśli można o nim powiedzieć cokolwiek dobrego, to jedynie to, że jest niesamowicie przystojny, o ile mat o jakies znaczenie. - Przystojny?! Żartujesz sobie, Dominique? (...) - Moja droga - rzekła Kiki Holcombe - on wcale nie jest przystojny, tylko nieprzyzwoicie męski. - Nie pozwól się zbić z tropu, Dominique - powiedział ktoś za jej plecami.
 
Chwilę później, gdy stał otoczony grupą przyjaciół, usłyszała, jak mówił swoim dźwięcznym, donośnym głosem: - ...a zatem, najszlachetniejszym pojęciem na ziemi jest pojęcie całkowitej równości ludzi.
 
O budynku, który zaprojektuje dla ciebie Roark. To będzie wielki budynek, Joel. - To znaczy, dobry? - Nie dobry. Wielki. - To nie to samo. - Nie, Joel, to nie to samo. - Nie lubię rzeczy ,,wielkich,,. - Nie. Nie lubisz. Tak właśnie mi się zdawało. Czego więc szukasz u Roarka? Chcesz mieć budynek, który nie będzie nikogo szokował. Budynek, który będzie ludzki, wygodny i bezpieczny, jak starszy dobry salon w domu rodzinnym, pachnący zupą z małży. Budynek, który spodoba się wszystkim i każdemu z osobna. Bycie bohaterem jest bardzo niewygodne, Joel, i nie pasuje do ciebie. - Jasne, że chcę mieć budynek, który się ludziom spodoba. Niby po co go buduję, dla siebie? - Nie, Joel. Nie dla siebie?
 
- A zatem, kogo byś mi poleciła? - Rusz głową, Joel. O kim wszyscy dziś mówią? Kto dostaje najlepsze zlecenia? Kto zarabia najwięcej dla siebie i dla swoich klientów? Kto jest młody, sławny, bezpieczny i popularny? - No, chyba... chyba Peter Keating. - Właśnie, Joel. Peter Keating. 

311,312 pragnienie romantycznego zniszczenia Roarka przez Dominique.

Jakie to interesujące, gdy ludzie tak chętnie przyjmują cię do swego grona, akceptują cię, tłoczą się wokół ciebie. Jak myślisz, dlaczego tak jest? Sami mają na swym koncie rozliczne zniewagi, ale pozwalają na to, by ktoś, kto całe życie ich znieważał, nagle nie wytrzymał i stał się towarzyski - i przylatują do niego, tarzając się na plecach, chowając pazury, by mógł podrapać ich po brzuszkach.

Współczucie to największa cnota. Usprawiedliwia cierpienie. Na świecie musi przecież istnieć cierpienie, w przeciwnym razie jakże moglibyśmy być cnotliwi i odczuwać współczucie...? (...) Tak więc, uważam, że każdy, komu nie potrafimy współczuć, jest człowiekiem niegodziwym. Jak Howard Roark.

Lubiła włóczyć się po pokoju, rzucać rękawiczki na stertę ołówków, gumek i szmat, kłaść małą, srebrną torebkę na poplamionej, rzuconej w kąt koszuli, zdejmować bransoletkę z diamentów i rzucać ją na stojący obok niedokończonego  rysunku talerz z resztą kanapki.
 
Wstała z łózka w ciemnościach i naga przeszła przez pokój, by wziąć papierosa ze stołu. Pochyliła się nad zapałką, jej płaski brzuch zaokrąglił się na moment. - Zapal dla mnie też - odezwał się. Włożyła mu papierosa w usta i przechadzała się po ciemnym pokoju, paląc, podczas gdy on leżał w łózku, wsparty na łokciu, przyglądając się jej. Pewnego razu przyszła, kiedy pracował. - Muszę to skończyć - powiedział. - Siadaj. Czekaj. Nie spojrzał na nią więcej. Czekała w milczeniu, skulona na krześle w najdalszym kącie pokoju. (...) Były noce, kiedy to on przychodził do jej mieszkania, tak jak ona przychodziła do niego, bez uprzedzenia. Jeśli miała gości, mówił: ,,Pozbądź się ich'' i szedł do sypialni, podczas gdy ona pozbywała się gości. Była między nimi cicha umowa, nigdy nie wypowiedziana, że nie będą pokazywać się razem. Jej sypialnia była ekskluzywnym miejscem ze szkła w tonacji bladej, lodowatej zieleni. Lubił przychodzić tam w brudnym ubraniu, po dniu spędzonym na budowie.

,,Mała Francona zna się na architekturze jak nikt, więc jeśli mówi, że jest kiepski, musi być jeszcze gorszy, niż sądziłem''. ,,Jezu, jakżeż ci dwoje muszą się nienawidzić! Chociaż, jak mi się zdaje, nigdy się nie spotkali!'' Lubiła tego słuchać.
 
- Co ty, u diabła, robisz, Dominique?

Dźwigary, przewody i wielkie przestrzenie, wszystko to było jego i nie mogło należeć do nikogo innego w świecie, jego, jak jego twarz i dusza.

Wiedziała, że ludzie wokół nich oczekują jakiejś eksplozji, jakiejś szokującej oznaki wrogości, która nigdy się nie pojawiała.

Pewnego dnia spotkał ją przypadkiem w restauracji. Zobaczył, że jest sama, i wykorzystał sposobność. Podszedł wprost do jej stolika, zdecydowany zachowywać się jak stary przyjaciel, który nie pamięta nic oprócz niewiarygodnej wielkoduszności. Po długich wywodach na temat swojego szczęścia Peter powiedział: - Dominique, dlaczego nie chcesz się ze mną widywać? - A po cóż miałabym się z tobą widywać? - Ależ, na Boga wszechmogącego...! - wyrwało mu się, nim zdążył zapanować nad głosem, w którym wyraźnie pojawił się długo powstrzymywany gniew.

Peter; Czy naprawdę uważasz, że jestem wielkim architektem? Uśmiechnęła się. - Peter, gdyby ludzie usłyszeli, jak o to pytasz, uśmialiby się - powiedziała. - Szczególnie kiedy pytasz o to mnie. - Tak, wiem, ale... ale czy naprawdę myślisz to wszystko, co o mnie mówisz? - To daje efekty. - Tak, ale czy dlatego wybrałaś właśnie mnie? Bo uważasz, że jestem dobry? - Sprzedajesz się jak świeże bułeczki. Czy to nie wystarczający dowód? - Tak... Nie... To znaczy... w innym sensie... Dominique, chciałbym choć raz usłyszeć, jak mówisz, że jestem...

Keating czuł się, jakby stał pośrodku wielkiej równiny, pod gwiazdami, zauroczony, bezpieczny i pewny. - Życzliwość, Peter - mówił miękko Toohey - życzliwość. Oto pierwsze przykazanie; być może jedyne. Dlatego musiałem w moich wczorajszym artykule skrytykować tę nową sztukę. Brakowało jej podstawowej życzliwości. Musimy być życzliwi, Peter, dla wszystkich wokół nas. Musimy akceptować i wybaczać. W każdym z nas jest tyle do wybaczenia. Jeśli nauczysz się kochać wszystko to, co najpokorniejsze, najmniejsze, najgorsze, wtedy to, co najgorsze w tobie, też będzie kochane. Wtedy odnajdziemy sens uniwersalnej równości, wielki pokój braterstwa, nowy świat, Peter, nowy, piękny świat...

- Horace, chcę, żeby Ellsworth dostał nowy garnitur. Widziałam dziś jeden na wystawie i... - Mamo, mam cztery garnitury. Po co mi jeszcze jeden? Nie chcę robić z siebie głupka jak Pat Noonan, który zmienia je codziennie. To dlatego, że jego ojciec ma własną lodziarnię. Pat przebiera w ubraniach jak dziewczyna. Nie chcę być babą.

- Jesteś jak larwa muchy, Elsie - powiedziała mu kiedyś. - Żywisz się ranami. - Więc nigdy nie umrę z głodu - odpowiedział.

Do szesnastego roku życia Ellsworth czuł, że jego powołaniem jest stan duchowny. Wiele myślał o religii. Mówił o Bogu i Duchu Świętym. Bardzo wiele czytał na ten temat. Przeczytał więcej książek na temat historii Kościoła niż na temat samej wiary. Doprowadził publiczność do łez jednym ze swych największych oratorskich triumfów, mową na temat ,,Ubodzy w duchu odziedziczają ziemię''. W tym okresie zaczął zdobywać przyjaciół. Lubił mówić o wierze i znajdował ludzi, którzy lubili tego słuchać. Odkrył jednak, że żwawi, silni, zdolni chłopcy z jego klasy nie czują potrzeby słuchania, że w ogóle nie jest im potrzebny. Ale przychodzili do niego cierpiący i trapieni chorobami.
 
Jego dźwięczny, piękny głos mówił im: - Niedobrze jest cierpieć. Nie skarżcie się. Znoście wszystko, pochylajcie głowy, akceptujcie - i bądźcie wdzięczni, że Bóg zesłał na was cierpienie. Bo czyni to z was lepszych ludzi niż ci, którzy śmieją się i są szczęśliwi. Jeśli tego nie rozumiecie, nie próbujcie zrozumieć. Wszystko, co złe, pochodzi z umysłu, umysł bowiem zadaje zbyt wiele pytań. Błogosławieństwem jest wierzyć, nie rozumieć. Jeśli więc oblaliście egzaminy, cieszcie się. To znaczy, że jesteście lepsi niż błyskotliwi chłopcy, którzy myślą zbyt wiele i zbyt lekko.
 
W wieku lat szesnastu Ellsworth stracił zainteresowanie religią. Odkrył socjalizm.

- Aby osiągnąć cnotę absolutną - mawiał Ellsworth Toohey - człowiek musi być gotów przyjąć na siebie najgorsze zbrodnie - dla dobra swoich braci. Umartwianie ciała to nic. Umartwianie duszy jest aktem cnoty. A więc myślicie, że kochacie ludzkość w wielkiej masie? Nic nie wiecie o miłości. Dajecie dwa dolary na fundusz strajkowy i uważacie, że spełniliście swoją powinność? O wy głupcy! Żaden dar nie jest nic wart, z wyjątkiem najcenniejszego daru, jaki posiadacie. Poświęćcie swoje dusze. Kłamstwu? Tak, jeśli inni w nie wierzą. Oszustwu? Tak, jeśli inni go potrzebują. Podstępowi, nieprawości, zbrodni? Tak! Wszystkiemu, co wydaje się wam najniższe i najpodlejsze. Tylko kiedy potraficie czuć pogardę dla swojego bezwartościowego, małego ja, osiągniecie prawdziwy, wielki spokój bezosobowości, połączenia się waszej duszy z wielkim, kolektywnym duchem ludzkości. Wewnątrz ciasnej, tłoczonej nory prywatnego ja nie ma miejsca na miłość do innych. Bądźcie puści, by was napełniono. ,,Ten, kto kocha swoje życie, straci je, a ten, kto go nienawidzi na tym świecie, zachowa je w życiu wiecznym''. W tym opium Kościoła zawiera się ziarno prawdy, ale oni go nie odnaleźli. Zaniedbanie samego siebie? Tak, moi drodzy, po stokroć tak. Ale człowiek nie zaniedbuje się poprzez zachowywanie czystości i bycie dumnym z czystości. Aby to poświęcić, trzeba zniszczyć własną duszę... Po cóż jednak to mówię? Tylko wielcy mogą to pojąć i osiągnąć.
 
Kiedy jakiś chłopak przychodził do niego, by zwierzyć się z uczucia wstydu po nieprzyjemnym doświadczeniu seksualnym, Toohey mówił mu, by szybko doszedł do siebie: ,,Wyjdzie ci to na dobre. Są dwie rzeczy których należy się pozbyć jak najwcześniej: poczucia wyższości i przesadnej czci dla aktu seksualnego''. Zauważono, że Ellsworth Toohey rzadko pozwala chłopcom podążyć drogą, którą sami sobie obrali. ,,Nie, na twoim miejscu nie wybierałbym prawa. Traktujesz to zbyt emocjonalnie. Histerycznie poświęcenie dla zawodu nie prowadzi do szczęścia ani do sukcesu. Mądrzej będzie wybrać zawód, w którym będziesz chłodny, spokojny i konkretny. Tak, nawet jeśli go nienawidzisz. W ten sposób staniesz się bardziej praktyczny. ,,Nie, nie radziłbym ci pozostawać przy muzyce. Fakt, że przychodzi ci ona tak łatwo, jest świadectwem powierzchowności twojego talentu. W tym właśnie tkwi problem - że ją kochasz. Nie sądzisz, że to dziecinny powód? Daj sobie z tym spokój. Tak, nawet jeśli boli jak diabli''. (...) Kiedy pomyślałeś o architekturze, uczyniłeś to ze względów czysto egoistycznych, prawda? Czy wziąłeś pod uwagę cokolwiek oprócz własnej satysfakcji? A przecież praca człowieka dotyczy całego społeczeństwa. Najważniejsze jest, w czym możesz być najbardziej pożyteczny dla swoich bliźnich. Nie to, co społeczeństwo może ci dać, ale co ty jemu możesz dać. A jeśli chodzi o możliwości służenia, nie ma nic lepszego od zawodu chirurga. Przemyśl to''.
 
Część swojej skromnej pensyjki przeznaczał na wspieranie licznych organizacji. Nigdy nie słyszano, by pożyczył choć dolara osobie prywatnej.
 
Głosił jedynie uczucia, z którymi zgadzała się większość ludzi: bezinteresowność, braterstwo, równość. ,,Lepiej być życzliwym, niż mieć rację''. ,,Miłosierdzie jest ważniejsze od sprawiedliwości, powierzchowność zaś od przekory''. ,,Anatomicznie rzecz biorąc - i być może nie tylko - serce jest naszym najważniejszym organem. Mózg to przesąd''. W kwestiach duchowych istnieje prosty, niezawodny test: wszystko, co pochodzi od ego, jest złe, wszystko, co pochodzi od miłości bliźniego, jest dobre''. ,,Służba jest jednym znakiem szlachetności. Nie widzę nic obraźliwego w koncepcji nawozu jako najwyższego symbolu przeznaczenia człowieka: to on stwarza pszenicę i róże''. ,,Najgorsza piosenka ludowa jest lepsza od najlepszej symfonii;;. ,,Człowiek odważniejszy od swoich braci obraża ich poprzez implikację. Nie aspirujmy do żadnej cnoty, która nie można się podzielić''. ,,Chciałbym zobaczyć geniusza lub bohatera, który, uderzony płonącą zapałką, będzie odczuwał mniejszy ból niż jego zwykły, nie wyróżniający się brat''. ,,Geniusz to wyolbrzymienie rozmiarów. Jak słoniowacizna. Jedno i drugie nie może być niczym więcej jak tylko chorobą''. ,,Pod skórą wszyscy jesteśmy braćmi - i jeśli o mnie chodzi, chętnie obdarłbym ludzkość, by tego dowieść''.
 
Kilku przyjaciół zarzuciło Ellsworthowi Tooheyowi niekonsekwencję: skoro jest tak bardzo przeciwny indywidualizmowi, mówili, skąd wszyscy ci pisarze i artyści, spośród których  każdy jest zaciekłym indywidualistą? ,,Naprawdę tak sądzicie?'' - mówił Toohey, uśmiechając się bez wyrazu.

Lubił określać siebie przymiotnikiem ,,konserwatywny;; tylko w jednym aspekcie: dobrego, konserwatywnego gustu, z jakim się ubierał. (...) Spośród rozlicznych tytułów, jakimi go obdarzono, szczególnie upodobał sobie jeden: Ellsworth Toohey, Człowiek Humanitarny.

- A to co, u diabła? - Howard Roark - powiedział fotoreporter. - Co za Howard Roark? - Architekt. - Komu, u diabła, potrzebne jest zdjęcie architekta? - No, myślałem tylko... - Poza tym jest wariackie. Co się stało temu facetowi? I tak zdjęcie powędrowało do archiwum.

- Och, ależ to nieludzkie! - powiedział ktoś, gdy jeden z kreślarzy Roarka próbował wytłumaczyć to w domu. - Takie zimne, intelektualne podejście! Jeden chłopak pokroju Petera Keatinga próbował wprowadzić w biurze Roarka podejście ludzkie zamiast intelektualnego. Nie przetrwał dwóch tygodni.

Próbowała okazać swoją władzę nad nim. Nie przychodziła do jego domu, pragnąc, by to on przyszedł do niej. Psuł wszystko, pojawiając się za szybko, nie dając jej satysfakcji z poczucia, że czekał i walczył z pragnieniem; poddając się od razu.

Wie pan, były czasy, kiedy każdy uważał za rzecz oczywistą, iż ziemia jest płaska. Można się nieźle zabawić, spekulując na temat natury i przyczyn złudzeń ludzkości. Kiedyś napiszę o tym książkę. Nie będzie popularna. Poświęcę rozdział zarządom. One, widzi pan, nie istnieją.

Chodzi mi tylko o to, że zarząd ma jednego lub dwóch ambitnych ludzi - i całą masę balastu. Chodzi mi o to, że grupy ludzi to próżnie. Wielkie, puste nic. Mówią, że nie można sobie wyobrazić kompletnej nicości. Do diabła, wystarczy usiąść na jakimkolwiek zebraniu komitetu. Pozostaje tylko kwestia, kto zechcę tę nicość wypełnić. To twarda walka. Najtwardsza. Łatwo walczyć z wrogiem, kiedy taki istnieje.

W konfrontacji ze społeczeństwem człowiek najbardziej zaangażowany, człowiek, który ma wnieść największy wkład, ma najmniej do powiedzenia. Przyjmuje się za pewnik, że nie ma on głosu, a powody, które mógłby podać, są z góry odrzucane jako stronnicze - nigdy bowiem nie ocenia się słów, lecz tego, który je wygłasza. Znacznie łatwiej jest wydać sąd o człowieku niż o poglądach.

Uczciwość to umiejętność dochowania wierności jakiejś idei. A to zakłada umiejętność myślenia. Myślenie to coś, czego nie pożycza się ani nie daje w zastaw.

- Proszę się nie obawiać - dodał gdy Roark patrzył na niego w milczeniu. - Oni wszyscy są przeciwko mnie, ale ja mam jeden przywilej: oni nie wiedzą, czego chcą. Ja wiem.

- z przyjemnością ci pomogę, jeśli naprawdę tego chcesz. - Czy chcę! Co przez to rozumiesz? Na litość boską, a cóż ja bym bez ciebie zrobił! Nic nie wiem o... o niczym takim. A to musi być dobre. - Jeśli chcesz, by było dobre, czy zrobisz dokładnie to, co ci powiem? - Tak. Tak. Oczywiście, że tak.
 
Myślę, że najpierw odmówi. Powie ci, że nie wierzy w Boga. - Co takiego?! - Nie wierz mu. Jest człowiekiem głęboko religijnym - na swój sposób. Widać to po jego budynkach.

- Panie Stoddard, obawiam się, że popełnił pan błąd - powiedział powoli i ze zmęczeniem w głosie. - Nie sądzę, abym był człowiekiem, o którego panu chodzi. Nie sądzę, aby było właściwe powierzać to zadanie mnie. Ja nie wierzę w Boga. (...) - To nie ma znaczenia. Jest pan człowiekiem głęboko wierzącym, panie Roark - na swój sposób. Widzę to w pańskich budynkach. Zastanawiał się, dlaczego Roark patrzy na niego nieruchomo przez długi czas. - To prawda - powiedział Roark niemal szeptem. (...) - Ja chcę nazywać to Bogiem. Pan może wybrać inną nazwę. Ale tym, czego pragnę w tym budynku, jest pański duch. Pański duch, panie Roark. Niech mi pan da to, co w nim najlepsze - i wykona pan swoje zadanie, tak jak ja wykonam swoje. Proszę nie martwić się o przesłanie, jakie pragnę przekazać. Niech to będzie pański duch w kształcie budynku - a będzie ze sobą niósł to przesłanie niezależnie od tego, czy pan je zna czy nie. I tak Roark zgodził się wybudować Świątynie Ducha Ludzkiego Hoptona Stoddarda.

- Szkoda, że nie jesteś żonaty, Peter. Żona byłaby dzisiaj świetną dekoracją. To się podoba publiczności. Widzom w kinie też. - Katie nie jest fotogeniczna.

- Utraciłeś przepiękną dumę z odczuwania bezinteresowności. Tylko wtedy, gdy nauczysz się kompletnie zanegować własne ja, kiedy nauczysz się śmiać z tak trywialnych sentymentów jak twoje małe zachcianki seksualne, osiągniesz wielkość, której zawsze od ciebie oczekiwałem.
 
Osobista miłość, Peter, jest wielkim złem - tak jak wszystko, co osobiste. Nie rozumiesz tego? Osobista miłość jest aktem dyskryminacji, preferencji. Jest aktem niesprawiedliwości - w stosunku do każdej istoty ludzkiej na ziemi, którą obrabowujesz z uczucia arbitralnie przyznanego jednej. Należy kochać wszystkich ludzi jednakowo. Ale nie dostąpisz tak szlachetnego uczucia, dopóki nie zabijesz swoich małych, samolubnych wyborów. Są one nikczemne i płytkie - stoją bowiem w sprzeczności z pierwszym prawem kosmosu - z prawem równości człowieka.

- To znaczy - rzekł Keating nagle zaciekawiony - że w... sensie filozoficznym, w głębi duszy, wszyscy jesteśmy równi? - Oczywiście - odparł Toohey. Keating zastanawiał się, dlaczego ta myśl sprawia mu tyle radości. Nie przeszkadzało mu, że zrównuje go z każdym kieszonkowcem grasującym w tłumie, który zebrał się dziś, by celebrować otwarcie jego budynku. Ta myśl przemknęła mu przez głowę i odeszła, nie zostawiając śladu, mimo iż była sprzeczna z pełnym pasji dążeniem do bycia lepszym, które kierowało nim przez całe życie.

Czy widziałeś, jak twoi najlepsi przyjaciele kochają w tobie wszystko - oprócz tego, co naprawdę się liczy? A to, co dla ciebie liczy się najbardziej, dla nich jest niczym, niczym, ani słowa z tego nie potrafią pojąć.

Mallory nalewał kawę do wyszczerbionych filiżanek, każdej z innej parafii. Zapach kawy mieszał się z zapachem młodych liści na dworze.

- Miałem kiedyś syna. Prawie. Urodził się martwy. (stróż)

Nikt przy zdrowych zmysłach nie uklęknie w budynku Roarka. To miejsce nie pozwala na to. Uczucia, które wzbudza, są całkiem odmiennej natury, to arogancja, bezczelność, bunt, samouwielbienie. To nie jest Dom Boży - to cela megalomana. To nie świątynia, lecz jej całkowita antyteza, bezczelna drwina z religii. Nazwalibyśmy ją pogańską, gdyby nie jedna rzecz: poganie byli świetnymi architektami.

3 listopada Hopton Stoddard wytoczył Roarkowi proces o naruszenie umowy i sprzeniewierzenie się etyce zawodowej, wnosząc o odszkodowanie. Żądał sumy, która wystarczyłaby na przebudowę świątyni przez innego architekta.

Hopton Stoddard otrzymał tyle listów z wyrazami współczucia, że zaczął się czuć całkiem szczęśliwy. Nigdy przedtem nie cieszył się popularnością. Ellsworth miał rację, myślał; bliźni wybaczali mu. Ellsworth miał zawsze rację.

Ellsworth Toohey siedział z założonymi rękoma i obserwował. Pozwolił sobie na dwie drobne sugestie: znalazł w archiwum ,,Sztandaru'' zdjęcie Roarka zrobione podczas otwarcia Domu Enrighta, zdjęcie twarzy człowieka w momencie uniesienia, i umieścił je w ,,Sztandarze;; z podpisem: ,,Czy jest pan szczęśliwy, panie Nadczłowieku?''
 
,,Sztandar'' przedstawił następującą transkrypcję wywiadu: ,,Pan Roark, który wydaje się gonić za rozgłosem, przyjął reporterów z zuchwałą bezczelnością i stwierdził, że zdanie ogółu to miszmasz. (...) Wszystko, czego chcę, powiedział, to aby możliwie jak najwięcej ludzi zobaczyło jego budynek''.
 
- Austen, są pewne zasady, którym podporządkowuję się bez szemrania. Mogę nosić takie same ubrania jak wszyscy, jeść to samo jedzenie i jeździć tym samym metrem. Są jednak rzeczy, których nie mogę robić tak jak oni.
 
Howard Roark? Jak można ufać takiemu człowiekowi? To wróg religii. Jest kompletnie niemoralny. (...) Nie, nie można zniszczyć architekta, dowodząc, że jest złym architektem. Ale można go zniszczyć, bo jest ateistą.

Do diabła, jaka korzyść z ukończenia udanego dzieła, jeśli nikt nie wie, że się go dokonało?

Kłopot z ofiarami polega na tym, że one oczywiście nie wiedzą, że są ofiarami.

Rozprawa; Toohey dowiódł, że Świątynia Stoddarda stoi w sprzeczności z każdą cegłą, kamieniem i zasadą historii.

Keiting na rozprawie; (...) - Czy może nam pan opowiedzieć o jego wynikach na uczelni? - Został wydalony. - Został wydalony, ponieważ nie był w stanie sprostać wysokim wymaganiom uczelni? - Tak. Tak, właśnie za to. (...) - Swego czasu zatrudniał pan pana Roarka w swoim biurze - Tak - I czuł się pan zmuszony zwolnić go? - Tak... Czuliśmy się. - Za niekompetencję? - Tak. (...) Czy może nam pan opowiedzieć o stosunku pana Roarka do klientów? - W tym cała rzecz. Nie obchodzi go, co myślą ani czego pragną klienci, co myśli ani czego pragnie ktokolwiek na świecie. Nie rozumie nawet, jak inni architektów może to obchodzić (...) Nie widzę nic złego w tym, że chce się zadowolić ludzi. Nie widzę nic złego w tym, że chce się być przyjaznym, lubianym i popularnym. (...) Ludzie na sali zaczęli uświadamiać sobie, że Peter Keating jest pijany. (...) Dlaczego potwór ma budować świątynie? Tylko ktoś bardzo ludzki nadaje się do tego. Ktoś, kto rozumie i... wybacza. Ktoś, kto wybacza... Po to chodzi się do kościoła... po wybaczenie... (...) Efektem końcowym jest... toporność i analfabetyzm architektoniczny. Wykazuje... wykazuje brak poczucia struktury, brak poczucia piękna, brak wyobraźni twórczej, brak... - zamknął oczy - uczciwości artystycznej...

Ralston Holcombe; (...) Więc jeśli pan Stoddard nie nalegał od początku na Renesans, dostał to, na co zasłużył. Dobrze mu tak.

Snyte; zeznał naturalnie z prostotą, że zatrudniał Roarka w swoim biurze, że Roark był pracownikiem niegodnym zaufania, nielojalnym i pozbawionym skrupułów i że rozpoczął własną praktykę, kradnąc mu klienta.

Dominique; Myślę, że pan Stoddard popełnił błąd. Nie byłoby wątpliwości co do jego racji, gdyby żądał nie kosztów przebudowy, lecz zburzenia. (...) Howard Roark wybudował Świątynie Ducha Ludzkiego. Widział człowieka jako istotę bohaterską. I dla niego wybudował świątynie. Świątynia to miejsce, w którym człowiek ma doznawać uniesienia. Sądził, że uniesienie bierze się ze świadomości bycia niewinnym, widzenia prawdy i osiągania jej, życia w sposób tak doskonały, jak tylko jest możliwe, nieznajomości wstydu i nieposiadania powodu, by się wstydzić, bycia gotowym stanąć nago w pełnym słońcu. Myślał, że uniesienie oznacza radość i że radość jest naturalnym prawem człowieka. Myślał, że miejsce wybudowane ku chwale człowieka jest miejscem świętym. Oto, co na temat człowieka i uniesienia myślał Howard Roark. Ellsworth Toohey powiedział jednak, że świątynia jest pomnikiem głębokiej nienawiści do ludzkości. Ellsworth Toohey powiedział, że istota uniesienia wyraża się w byciu śmiertelnie przestraszonym, padaniu na kolana i czołganiu się. Ellsworth Toohey powiedział, że największym osiągnięciem człowieka jest zdać sobie sprawę z własnej marności i błagać o wybaczenie. Ellsworth Toohey powiedział, że to niemoralne nie przejmować za rzecz oczywistą, że człowiek jest istotą, która potrzebuje przebaczenia. Ellsworth Toohey zobaczył, że ta budowla należy do człowieka i do ziemi - i powiedział, że ma ona brzuch zagrzebany w piasku. Gloryfikować człowieka, rzekł Ellsworth Toohey, to gloryfikować wulgarne przyjemności ciała, bo królestwo ducha jest dla człowieka nieosiągalne. Aby wejść do tego królestwa, rzekł Ellsworth Toohey, człowiek musi przyjść jak żebrak, na kolanach. Ellsworth Toohey kocha ludzkość. (...) Świątynia Stoddarda jest zagrożeniem z wielu powodów. Gdyby pozwolono jej istnieć, żaden człowiek nie odważyłby się spojrzeć na siebie w lustrze. Okrucieństwem jest zrobienie ludziom czegoś takiego. Można ich prosić, by dążyli do bogactw, sławy, miłości, brutalności, morderstw, wyrzeczeń. Ale nie proście ich o osiągnięcie szacunku dla samych siebie. Znienawidzą was. Oni wiedzą to najlepiej. Muszą mieć powody. Nie powiedzą, oczywiście, że was nienawidzą. Powiedzą, że to wy ich nienawidzicie. To dość bliskie prawdy, jak sądzę. Wiedzą, jakie uczucia wchodzi w grę. Oto ludzie - tacy, jacy są. Jaki zatem pożytek z bycia męczennikiem dla niemożliwego? Jaki pożytek ze stawianiu budowli dla świata, który nie istnieje. (...) Świątynia Stoddarda musi zostać zniszczona. Nie po to, by uratować ludzi przed nią, lecz by uratować ją przed ludźmi. (...) Niszczmy, ale nie udawajmy, że spełniamy dobry uczynek. Przyznajemy, że jesteśmy kretami i protestujemy przeciwko szczytom gór.

Roark wstał i podszedł do ławy z brązową kopertą w dłoni. Wyciągnął z koperty dziesięć zdjęć Świątyni Stoddarda i położył je na biurku sędziego. - Obrona zakończyła przesłuchiwanie świadków - powiedział.
 
Catherine; Wiedziałam, że bycie nieszczęśliwym bierze się z egoizmu i że prawdziwe szczęście można znaleźć wyłącznie w poświęceniu się dla innych. Ty tak mówiłeś. Wielu tak mówiło. Najwięksi ludzie w historii mówią to od wieków. - No i? - No i spójrz na mnie. (...) - Jestem nieszczęśliwa. Nieszczęśliwa w taki okropny, wstrętny, niezgodny sposób. W sposób, który wydaje się... nieczysty. I nieuczciwy. (...) Ja żądam wdzięczności. Odczuwam przyjemność, gdy ludzie ze slumsów kłaniają mi się w pas i nadskakują mi. Lubię tylko tych, którzy zachowują się służalczo. (...) Nie znam ani jednej bezinteresownej osoby na świecie, która byłaby szczęśliwa.

Cokolwiek, moja droga, cokolwiek, by wyrwać najbardziej uparty z korzeni: ego. Dopiero wtedy, gdy ono będzie martwe, gdy nie będzie ci już zależało, gdy zatracisz tożsamość i zapomnisz imię swojej duszy - dopiero wtedy poznasz szczęście, o którym mówiłem, i staną przed tobą otworem wrota duchowej świetności.

- Widzisz teraz, jak trudno jest rozmawiać o tych rzeczach, gdy cały nasz język jest językiem indywidualizmu, ze wszystkimi jego pojęciami i przesądami. ,,Tożsamość'' to złudzenie. Ale nie można zbudować nowego domu ze starych, kruszących się cegieł. Nie możesz oczekiwać, że zrozumiesz mnie całkowicie za pomocą pojęć dnia dzisiejszego. Jesteśmy zatruci przesądem ego. Nie możemy wiedzieć, co będzie dobre czy złe w bezosobowym społeczeństwie, ani co będziemy czuć, ani jak. Najpierw musimy zniszczyć ego. To dlatego umysł jest tak niegodny zaufania. Nie wolno nam myśleć. Musimy wierzyć. Wierzyć, Katie, nawet jeśli nasze umysły protestują. Nie myśl. Wierz. Zaufaj swemu sercu, nie umysłowi. Nie myśl. Czuj. Wierz. (...) Ale masz rację, to znaczy, jeśli racja jest tu właściwym słowem, jeśli jest słowo... Tak, będę wierzyła... Będę próbowała zrozumieć... Nie, nie zrozumieć. Czuć. To znaczy wierzyć... Tylko że jestem taka słaba... Zawsze czuję się taka mała po rozmowie z tobą.... Chyba w jakiś sposób miałam rację - jestem bezużyteczna... ale to nieważne.... to nieważne

Roark; - Ja jednak chcę, byś to usłyszała. Nigdy nie musimy sobie niczego mówić, gdy jesteśmy razem. To na czas, kiedy nie będziemy razem. Kocham cię, Dominique. Tak samolubnie, jak samolubny jest fakt mojego istnienia. Tak samolubnie, jak moje płuca wciągają powietrze. Oddycham dla własnej potrzeby, dla paliwa, którego potrzebuje moje ciało, dla przetrwania. Ofiarowałem tobie nie poświęcenie czy współczucie, ale swoje ego i swoją nagą potrzebę. To jedyny sposób, w jaki możesz chcieć być kochana. Jedyny sposób, w jaki mogę pragnąć twojej miłości. Gdybyś wyszła teraz za mnie, stałbym się całym twoim życiem. Ale wtedy nie pragnąłbym cię już. Musisz nauczyć się nie bać świata. Żebyś nie była trzymana przez niego w szachu tak jak teraz. Nigdy nie pozwól mu się zranić, jak pozwoliłaś się zranić w sądzie. Musisz się tego nauczyć. Nie mogę ci pomóc. Musisz znaleźć własną drogę. Kiedy tego dokonasz, wrócisz do mnie. Nie zniszczą mnie, Dominique. Ani ciebie. Zwyciężysz, bo wybrałeś najtrudniejszą drogę walki o uwolnienie się od świata.

- Niech cię diabli! Nie poruszyła się. Potem przypomniał sobie odkrycie, które chwile namiętności wypchnęły z jego umysłu. - Kto to był? - zapytał. - Howard Roark - odpowiedziała. - Dobrze - rzucił ostro - nie musisz mi mówić, jeśli nie chcesz!

Ellsworth; Podziwiam cię, Dominique... Jak ci się to podoba? Wyobrażam sobie, że Peter jest niezły, chociaż nie tak dobry jak ten, kogo oboje mamy na myśli i kto pewnie jest najlepszy, ale tego nigdy nie będziesz miała okazji się dowiedzieć. Nie wyglądała na zdegustowaną; wyglądała na szczerze zdziwioną. - O czym ty mówisz, Ellsworth? - Och, daj spokój, moja droga, skończyliśmy już z udawaniem, nieprawdaż? Jesteś zakochana w Roarku od pierwszej chwili, gdy zobaczyłaś go w salonie Kiki Holcombe - czy mam być szczery? Chciałaś się z nim przespać; ale on nawet na ciebie nie splunął, stąd twoje późniejsze zachowanie. - To tak myślałeś? - zapytała cicho. - Czyż nie było to oczywiste. Kobieta wzgardzona. Tak samo oczywiste, jak fakt, że będziesz pragnęła właśnie Roarka. Że będziesz go pragnęła w najbardziej prymitywny sposób. I że on nie będzie nawet wiedział o twoim istnieniu. - Przeceniałam cię, Ellsworth - powiedziała.

Pojawił się Keating. Toohey klepnął go w ramię, gdy wracał na swoje miejsce - Zanim wyjdę, Peter, musimy pogadać o przebudowie Świątyni Stoddarda. Chcę, żebyś i to spierdolił. - Ellsworth...! - wykrztusił Keating. Toohey zaśmiał się. - Nie bądź sztywniakiem, Peter.

- No, chłopaki - powiedział - do roboty. - Gus, ty sukinsynu - rzekł Keating. - To kosztowało. - Pierdolić - odparł Gus - My za to nie płacimy.

- Widzicie? - powiedziała Catherine do koleżanek. - Czyż to nie wspaniałe i wzruszające? Nie da się przewidzieć, jak daleko to dziecko może zajść, jeśli otrzyma odpowiednią zachętę. Pomyślcie, co dzieje się z tymi małymi duszyczkami, jeśli hamuje się ich instynkty twórcze! To bardzo ważne, żeby nie odbierać im szansy ekspresji własnego wnętrza. Czy widzieliście twarz Jackie?

- Zamknij się, Steve - powiedział mu Roark. - Nie robię tego dla ciebie. W taki czas jak ten jestem sobie winien trochę luksusu. Więc po prostu kupuję najbardziej wartościową rzecz, jaką można kupić - twój czas.

- To zabawne, Howard, widzieć ciebie w roli altruisty. - Nie musisz mnie obrażać. To nie altruizm. Ale powiem ci jedno: większość ludzi twierdzi, że przejmuje się cierpieniem innych. Ja nie. Jest jednak coś, czego nie mogę zrozumieć. Większość z nich nie przeszłaby obojętnie obok leżącego na ulicy krwawiącego człowieka, potrąconego przez samochód. I większość z nich nie odwróciłaby głowy, by spojrzeć na Stevena Mallory'ego. Czyż nie wiedzą, że gdyby można było zmierzyć cierpienie, byłoby go więcej w osobie Stevena Mallory'ego, kiedy nie może wykonywać pracy, którą chce wykonywać, niż na całym polu ofiar rozjechanych przez czołg? Jeśli ktoś musi ulżyć bólowi świata, czyż nie należałoby zacząć od Mallory'ego? Tak czy owak, nie dlatego to robię.
 
- Panie Roark, jesteśmy tu sami. Dlaczego mi pan nie powie, co pan o mnie myśli? W jakichkolwiek słowach pan zechce. Nikt nas nie usłyszy. - ALeż ja o panu nie myślę. (...) Co chciał pan ode mnie usłyszeć? - zapytał Roark. Toohey popatrzył na niego, potem na nagie drzewa wokół, na rzekę daleko w dole, na niebo wysoko ponad rzeką. - Nic - powiedział.
 
 
ROZDZIAŁ III
GAIL WYNAND
((Dzieciństwo Wynanda: Wynand pochodził z ubogiej rodziny imigrantów. Jego dzieciństwo było trudne, pełne biedy i przemocy. Te doświadczenia ukształtowały go jako jednostkę, która pragnęła wydostać się z nędzy i zdobyć władzę. Wynand zdawał sobie sprawę, że dla niego jedyną drogą do sukcesu będzie posiadanie kontroli nad ludźmi, nad masami.
 
Prowadzenie gazety: W wyniku swojej determinacji i charyzmy, Wynand osiągnął sukces jako wydawca gazety "The Banner". Jednakże, dla utrzymania popularności i zysków, zmuszony był dostosowywać treści do oczekiwań mas. Jego gazeta promowała płytkie wartości, sensacje i niskie standardy moralne, co z jednej strony przynosiło mu finansowy sukces, ale z drugiej strony było sprzeczne z jego własnymi ideałami
 
Próba samobójcza: Po publikacji "Sztandaru" i związanej z nią reakcji społeczeństwa, Wynand traci wszystko - zarówno społeczne uznanie, jak i zyski finansowe. Jego próba samobójcza wynika z rozczarowania własnym życiem, poczucia porażki oraz utraty wszystkiego, co kiedyś uznawał za wartościowe)).
 

Ludzie zawsze mówią o czarnej śmierci albo o czerwonej śmierci, pomyślał; twoja śmierć, śmierć Gaila Wynanda, będzie śmiercią szarą. Dlaczego nikt nigdy nie powiedział, że właśnie to jest rzeczą najstraszliwszą? Nie krzyki, błagania czy konwulsje. Nie obojętność czystej pustki, oczyszczona ogniem jakiejś wielkiej katastrofy. Lecz to - nikczemna, nieprzyzwoita mała groza, niezdolna nawet przestraszyć. Nie możesz tego zrobić w ten sposób, powiedział sobie Wynand, to byłoby w bardzo złym guście.
 
- a, to? Tytuł powieści Louis Cook. - Co to za powieść? - Och, zwykły stek bzdur. Ma to niby mieć poemat prozą. O kamieniu żółciowym, który myśli, że jest samodzielną jednostką, nieugiętym indywidualistą woreczka żółciowego. (...) Ma to dowodzić, że nie istnieje coś takiego jak wolna wola? 

Wynand; Nauczył się czytać i pisać w wieku pięciu lat, zadając pytania. Czytał wszystko, co udało mu się znaleźć. Nie tolerował rzeczy niewytłumaczalnych. Musiał zrozumieć wszystko, cokolwiek ktokolwiek wiedział. Godłem jego dzieciństwa - herbem, który przyjął w zamian za ten utracony przed wiekami - był znak zapytania. Nikt nigdy nie musiał mu nic tłumaczyć dwa razy. Pierwsze nauki w dziedzinie matematyki pobierał u inżynierów kładących rury ściekowe. Geografii uczył się od marynarzy na nabrzeżu. Nauki polityczne pobierał u polityków w lokalnym klubie, który był miejscem spotkań gangsterów. Nigdy nie chodził do kościoła ani do szkoły. Kiedy miał dwanaście lat, wszedł do kościoła. Wysłuchał kazania na temat cierpliwości i pokory. Nigdy tam nie wrócił. Miał trzynaście lat, kiedy postanowił sprawdzić, jak wygląda edukacja, i zapisał się do państwowej szkoły. Jego ojciec nie powiedział nic na temat tej decyzji, tak jak nie powiedział nic, gdy Gail wrócił pobity po porachunkach gangu. Podczas pierwszego tygodnia w szkole nauczycielka ciągle wywoływała Gaila Wynanda do odpowiedzi. Była to dla niej czysta rozkosz, gdy zawsze znał odpowiedź. Gail zawsze wszystko umiał, a ona musiała skoncentrować się na  mniej zdolnych dzieciach. Siedział niewzruszony, choć godziny dłużyły się straszliwie, nauczycielka powtarzała i powtarzała, starając się za wszelką cenę wyłowić iskierkę intelektu z nieobecnych oczu i mamroczących ust.

Gail Wynand często wyruszał na spacery do najlepszych dzielnic miasta. Nie czuł goryczy wobec bogactwa świata, nie czuł zazdrości ani lęku. Był po prostu ciekaw i czuł się równie dobrze na Piątej Alei jak w każdym innym miejscu. Przechodził obok dostojnych domostw z rękoma w kieszeniach, z palcami wystającymi ze zdartych butów. Ludzie gapili się na niego, ale to go nie wzruszało. Mijał ich, pozostawiając po sobie wrażenie, że to jego ulica, a nie ich. Nie pragnął na razie nic oprócz jednego: zrozumieć. Chciał wiedzieć, co czyni tych ludzi innymi od jego sąsiadów. To nie ubiór, powozy czy banki przykuwały jego uwagę, lecz książki. Ludzie w jego sąsiedztwie mieli ubrania, wozy i pieniądze - wielkości były nieistotne - ale nie czytali książek.

(...) Czytała książkę. Skoczył na schodki powozu, porwał książkę i uciekł. Potrzeba byłoby szybszych, szczuplejszych ludzi niż gliny, by go złapać. Była to książka Herberta Spencera. Cierpiał w milczeniu, próbując doczytać ją do końca. Zrobił to. Zrozumiał jedną czwartą z tego, co przeczytał. Był to początek procesu, który kontynuował z systematyczną, zawziętą determinacją. Bez rad, pomocy ani planu zabrał się do czytania osobliwego zestawu książek; jeśli w jednej z nich znajdował fragment, którego nie rozumiał, sięgał po kolejną książkę na ten właśnie temat. Interesował się wszystkim - najpierw czytał specjalistyczne tomy, a dopiero po nich podręczniki szkoły średniej. W jego czytaniu nie było porządku, był jednak porządek w tym, co zostało w głowie.
 
- Kochana moja, wszystko, czego zechcesz, wszystko, czym jestem, wszystko, czym kiedykolwiek mogę być... To właśnie chcę ci ofiarować - nie to, co dla ciebie zdobędę, ale to we mnie, co czyni mnie zdolnym do zdobycia tego. Tę rzecz, której człowiek nie może się wyrzec, ale ja chcę się jej wyrzec, żeby mogła być twoja - żeby służyła tobie - tylko tobie. Dziewczyna uśmiechnęła się i zapytała: - Myślisz, że jestem ładniejsza od Maggy Kelly? Wstał i wyszedł z domu, nie mówiąc nic. Nigdy więcej nie zobaczył tej dziewczyny. Gail Wynand, który pochlebiał sobie, że niczego nie trzeba mu powtarzać dwa razy, nigdy więcej się nie zakochał.
 
- Jeśli każesz ludziom wykonywać szlachetny obowiązek, nudzą się - mówił Wynand. - Jeśli pomagasz im pofolgować sobie, wstydzą się. Wystarczy jednak połączyć dwa w jedno - i już ich masz. (...) Najpierw seks - mówił - potem łzy. Nakręcaj ich i wzruszaj - i już ich masz. (...) - Wiadomością - mówi Wynand swoim pracownikom - jest to, co wywoła największe podniecenie wśród największej liczby czytelników. Coś, co ich ogłupi. Im głupsi, tym lepsi, pod warunkiem że jest ich dostatecznie dużo.

Uczciwość jest najlepszą polityką, panowie, choć niezupełnie w takim sensie, w jakim uczono was wierzyć w te słowa.

Zmusił go do prowadzenia kolumny w ,,Sztandarze'' poświęconej sławieniu wyższości mas nad genialną jednostką. Była to kiepska kolumna, nudna i nieprzekonująca; złościła wielu ludzi. Było to marnowanie miejsca w gazecie i pieniędzy na wysoką pensję. Wynand obstawał przy zachowaniu kolumny.

Wynajął wrażliwego poetę, by pisał o baseballu. Eksperta z dziedzinie sztuki, by zajmował się informacjami finansowymi. Socjalistę, by bronił właścicieli fabryk, a konserwatystę, by wychwalał robotników. Zmusił ateistę do pisania o wielkości religii. Zdyscyplinowanego naukowca, by głosił wyższość mistycznej intuicji nad metodami naukowymi. Dał wielkiemu dyrygentowi ogromną pensję za nic, pod jednym warunkiem - że nigdy więcej nie poprowadzi orkiestry. Niektórzy spośród tych ludzi odmawiali - początkowo. Poddawali się jednak, gdy znaleźli się u progu bankructwa w wyniku serii nie dających się prześledzić zbiegów okoliczności, które wydarzały się w ciągu kilku lat. Niektórzy z nich byli sławni, inni - nieznani.

(Wynand dostał rzeźbę Dominique od Tooheya) - Chce pan oczywiście znać nazwisko modelki? - zapytał Toohey z ledwo dostrzegalną nutką triumfu w głosie. - Nie, u diabła - odrzekł Wynand. - Chcę znać nazwisko rzeźbiarza. (...) - Kiepski z pana biznesmen, Toohey. Nie wiem, dlaczego tak panu zależy na tym, bym się spotkał z panią Keating.. Nie wiem, co pan kombinuje, starając się zdobyć robotę dla tego swojego Keatinga. Ale cokolwiek to jest, nie może być tak ważne, żeby chcieć się dla tego pozbywać takiej rzeczy jak ta.
(Rzeźba od Tooheya: Ellsworth Toohey, antagonista powieści, podarowuje Wynandowi rzeźbę Dominique Francon. To symboliczny gest, ponieważ Toohey chce podkreślić, że Wynand, pomimo swojego chwilowego buntu przeciwko powszechnym wartościom, nie jest w stanie wytrzymać presji społeczeństwa. Rzeźba symbolizuje dominację społeczeństwa nad jednostką i próbę Tooheya, aby pokazać, że nawet ci, którzy próbują się buntować, są podatni na wpływ zbiorowości)
 
Nie ma cię tu, Dominique. Nie żyjesz. Gdzie jest twoje ja? - A gdzie jest twoje, Peter? - zapytała cicho.

Moja prawdziwa dusza, Peter? Dusza jest prawdziwa tylko wtedy, gdy jest niezależna - odkryłeś to, prawda? Jest prawdziwa tylko wtedy, gdy wybiera zasłony i desery - masz rację w tej kwestii - zasłony, desery i religie, Peter, i kształty budynków. Ale ty nigdy tego nie chciałeś. Chciałeś lustra. Ludzie nie chcą mieć wokół siebie niczego oprócz luster. Żeby odbijały ich, kiedy oni odbijają innych. (...) Odbicia odbić i echa ech. Bez początku i bez końca. Bez środka i bez celu. Stałam się tym, czym ty jesteś, czym są twoi przyjaciele, czym tak pracowicie zajmuje się większość ludzkości - tyle że bez koronek.

- Nie. Odebrałam ci coś, czego nigdy nie miałeś. Zapewniam cię, że to jest gorsze. Mówią, że najgorszą rzeczą, jaką można zrobić człowiekowi, jest zabicie jego szacunku dla samego siebie. Ale to nieprawda. Szacunek dla samego siebie jest czymś, czego nie da się zabić. Najgorszą rzeczą jest zabicie jego pozorów.

No, przeczytałem Uczuciowy Kamień Żółciowy. - Podobał ci się? - Tak! Wiesz, uważam, że to bardzo ważna książka. To prawda, że nie ma czegoś takiego jak wolna wola. Nie możemy nic poradzić na to, czym jesteśmy ani co robimy. To nie nasza wina. Nikogo nie można za to winić. To wszystko jest zakorzenione w naszym wychowaniu i w naszych... w naszych gruczołach. Jeśli jesteś dobry, nie jest to twoje własne osiągnięcie; po prostu miałeś szczęście. Jeśli jesteś podły, nie powinno się ciebie karać. Miałeś pecha i tyle.

- Zasadniczo to prawda - rzekł Toohey. - Gwoli logiki jednak, nie powinniśmy myśleć o karze dla tych, którzy są podli. Skoro cierpieli nie z własnej winy, skoro mieli pecha i otrzymali zbyt mało, powinni raczej zasługiwać na jakąś rekompensatę - coś w rodzaju nagrody. - Rzeczywiście! - wykrzyknął Keating.. - To... to logiczne. - I sprawiedliwe - dodał Toohey.

- Za co panią wyrzucono? Obróciła się pani przeciwko naszej polityce, prawda? - Usiłowałam bronić Świątyni Stoddarda. - Czy nie wiedziała pani, co oznacza próba szczerości w ,,Sztandarze''?

- Chciałabym, aby zlecił pan to zadanie mojemu mężowi. Rozumiem, oczywiście, że nie ma pan żadnego powód, by to robić - chyba że w zamian za to zgodzę się z panem przespać. Jeśli uważa pan to za wystarczający powód, jestem gotowa to uczynić. (...) - To właśnie zamierzałem zaproponować - rzekł. - Ale nie tak brutalnie i nie przy pierwszym spotkaniu. - Zaoszczędziłam panu czasu i kłamstw. - Bardzo pani kocha swego męża? - Gardzę nim. (...) - Dlaczego zatem pani to robi? - Bawi mnie to. - Sądziłem, że tylko ja kieruje się takimi pobudkami. - Nie powinno to panu przeszkadzać. Nie wydaje mi się, by kiedykolwiek uważał pan oryginalność za zaletę wartą posiadania, panie Wynand.
 
- Doceniam komplementy, panie Wynand, ale nie jestem na tyle zarozumiały, by uważać, że musimy rozmawiać o mojej żonie. - Dlaczego nie, panie Keating? Należy do dobrego tonu rozmawiać o tym, co się ma - lub będzie miało - wspólnego. - Panie Wynand, ja... ja nie rozumiem. (...) Sądził pan, zanim pan tu przyszedł. Nie miał pan nic przeciwko. Przyznaję się, że zachowuje się odrażająco. Łamie wszelkie zasady dobroczynności. To niewiarygodnie okrutne być szczerym. - Proszę, panie Wynand, dajmy temu spokój. Nie wiem, co... co powinienem zrobić. - To proste. Powinien pan dać mi w twarz - Keating zachichotał. - Powinnien był pan to zrobić kilka minut temu.
 
- Czasami. ,,Sztandar'' to gazeta godna pogardy, prawda? Cóż, zapłaciłem swoim honorem za przywilej zajmowania miejsca, z którego mogę obserwować, jak funkcjonuje honor w innych ludziach, dobrze się przy tym bawiąc. 

Dominique popatrzyła na złote litery ,,A jednak'' na delikatnym białym dziobie. - Co oznacza ta nazwa? - zapytała. - To odpowiedź - rzekł Wynand - którą daję ludziom dawno martwym. Chociaż może są oni jedynymi nieśmiertelnymi. Widzi pani, zdaniem, które najczęściej słyszałem w dzieciństwie, było: ,,Ty tu nie rządzisz''.

- Miłość to cześć i uwielbienie, i chwała, i patrzenie w górę. Nie bandaż dla brudnych ran. Ale oni tego nie wiedzą. Ci, którzy mówią o miłości najwięcej, nigdy jej nie czuli. Robią coś na kształt kiepskiego gulaszu ze współczucia, litości, pogardy i ogólnej obojętności i nazywają to miłością. Kiedy raz się poczuło, co to znaczy kochać, taką miłością, jaką znamy pani i ja - całkowitą namiętnością do niezmierzonej wielkości - nie jest się zdolnym do niczego innego.- Jaką znamy - pan i ja? - To coś, co się czuje, patrząc na przykład na pani statuę. W niej nie ma przebaczenia ani litości. I miałbym ochotę zabić każdego, kto twierdzi, że być powinni.
 
- Nigdy nie czuł pan, jaki jest mały, patrząc na ocean. Zaśmiał się. - Nigdy. Ani gdy patrzę na planety. Ani na szczyty górskie. Ani na Wielki Kanion. Dlaczego miałbym się czuć mały? Kiedy patrzę na ocean, czuję wielkość człowieka. Myślę o wspaniałym talencie człowieka, który zbudował ten statek, by podbić całą tę pustą przestrzeń. Kiedy patrzę na szczyty górskie, myślę o tunelach i dynamicie. Kiedy patrzę na planety, myślę o samolotach. (...) nie, nie czuję, jaki mały jestem - ale czuję, że gdyby przyszła wojna i zagroziła mu, chciałbym się rzucić w przestrzeń i ochronić te budynki swoim ciałem. - Gail, nie wiem, czy słucham ciebie czy siebie. 

Czego się boją? Czego tak strasznie nienawidzą ci, którzy  kochają pełzać? I dlaczego? - Kiedy znajdę na to odpowiedź - rzekła - pogodzę się ze światem.

Przypomniała sobie Świątynie Stoddarda. Pomyślała o człowieku, który stał przed nią i mówił o wszechogarniającej namiętności dla niezmierzonej wielkości i o zasłanianiu drapaczy chmur własnym ciałem - i zobaczyła zdjęcie w ,,Sztandarze'', zdjęcie Howarda Roarka patrzącego w górę na Dom Enrighta, i podpis: ,,Czy jest pan szczęśliwy, panie Nadczłowieku?''

- Wyjść za ciebie? - zapytała. - Zostać panią Wynand od gazet? Słyszała wysiłek w jego głosie, gdy odpowiadał: - Jeśli chcesz nazywać to w ten sposób - tak. - Wyjdę za ciebie. - Dziękuje, Dominique.
((Kiedy Dominique wchodzi w związek małżeński z Peterem Keatingiem, można to zinterpretować jako swoisty akt samooszczędzenia, aby uniknąć zranienia i utraty wartości. Jednakże, jej późniejsze małżeństwo z Wynandem staje się symbolem trudnego pojednania między jej ideałami a rzeczywistością świata. Konflikt Idei: Wynand reprezentuje skorumpowaną elitę, która manipuluje opinią publiczną, podczas gdy Dominique broni ideałów i piękna. Ich związek ilustruje konflikt między indywidualizmem i korupcją społeczną)).

Stoneridge także pan nie chce? - Chcę Stoneridge! - Uniósł rękę i chwycił kartkę. - Chcę wszystkiego! Dlaczego miałoby wam się upiec? Dlaczego miałoby mnie to obchodzić? Wynand wstał. - Racja, panie Keating - powiedział. W jego głosie brzmiały ulga i żal. - Przez chwilę prawie pan usprawiedliwił swoje małżeństwo. Niech zostanie tym, czym było. Dobranoc. (...) (Keating poszedł na impre); Dawał olbrzymie napiwki. ,,Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? prawda?'' - pytał ciągle. Patrzył na szklanki wokół i obserwował światełka tańczące w napojach. Patrzył na trzy pary oczu; były zamglone, ale od czasu do czasu obracały się ku niemu z zadowoleniem. Łagodnie i uspokajająco.
(Keating zrobił w bambuko Catherine, poszedł do niej prosić o rękę, kiedy czuł się samotny. Ale w momencie gdy Dominique spytała go o związek, to się zgodził, mimo zaplanowanego ślubu z Catherine. Trwał w pozornym związku, z którego dumna była jego matka, i budził prestiż społeczny, mieć w posiadaniu Dominique. Pragnął od niej ciągłego przytakiwania i zgadzania się z jego opiniami, aby zaspokoić jego konfornizm. Keating zgodził się sprzedać Dominique za kontrakt, ponieważ wszystko co robi, robi dla sukcesu w oczach innych)).

Keating; - Jesteś moim przyjacielem, prawda? Jedynym, jakiego mam. Ja... nawet ja sam nie jestem swoim przyjacielem, ale ty tak. Jesteś moim przyjacielem, prawda, Ellsworth? - Ależ oczywiście. I ma to większą wartość niż bycie przyjacielem samego siebie. (...) Daj spokój, bądź mężczyzną i przyznaj, że to nie ma znaczenia. Powiedz, że nie jesteś ważny. Myśl tak. Miej trochę odwagi. Zapomnij o swoim małym ego. - Nie jestem ważny, Ellsworth. Nie jestem ważny. O Boże, gdyby tylko wszyscy potrafili to powiedzieć tak jak ty. Nie jestem ważny. Nie chcę być ważny.

- Ty przeklęty głupcze! Nie powinieneś był na to pozwolić! - Co mogłem zrobić? Przeciwko Wynandowi? - Ale pozwolić, by się z nią ożenił?! - Dlaczego nie, Ellsworth? To lepsze niż... (...) To nie ma znaczenia. Jesteś tylko człowiekiem. I tylko tym chcesz być. Któż jest lepszy? Kto ma prawo pierwszy rzucić kamień? Wszyscy jesteśmy ludźmi. To nie ma znaczenia.

- W ciągu ostatnich dwóch lat zbudowałeś dwa domki wiejskie - powiedziała. - Tak. Jeden w Pensylwanii i jeden koło Bostonu. - To były nieważne domy. - Niedrogie, jeśli to masz na myśli. Ale praca przy nich była bardzo ciekawa.

Gus Webb powiedział: - Nie rozumiem literatury. Jest bezproduktywna i stanowi stratę czasu. Pisarze zostaną zlikwidowani.

- Ta historia o kobiecie z Bronksu, która zamordowała młodą kochankę męża, jest dość paskudna, Gail - powiedziała. - Ale myślę, że jest coś jeszcze gorszego: ciekawość ludzi, którzy lubią to czytać. I jest coś jeszcze gorszego: ludzie, którzy zyskują na tej ciekawości.
 
Potem znów pomyślała o tym, o czym myślała w teatrze: że ta sztuka jest dzieckiem ,,Sztandaru'', że to ,,Sztandar'' ją urodził, wykarmił, umacniał i doprowadził do triumfu. I że to ,,Sztandar'' jest odpowiedzialny za zniszczenie Świątyni Stoddarda... (...) To zniszczenie było wydarzeniem z odległej przeszłości - porównanie między tamtym budynkiem i tą sztuką nie było porównaniem dwóch różnych, nieporównywalnych ze sobą jednostek - nie było przypadkiem ani kwestią osób, Ike'a, Fouglera, Tooheya, i jej... i Roarka; była to ponadczasowa rywalizacja między dwiema abstrakcjami, tym, co stworzyło budynek, i tym, co umożliwiało istnieje tej sztuki - dwiema siłami, które nagle objawiły się jej w całej swej prostocie - siłami, które zwalczały się od początku świata - które znała każda religia - Bogiem i diabłem - tyle że ludzie tak bardzo się mylili co do oblicza diabła - on nie był samotny i wielki, było ich wielu, sprośnych i maleńkich. ,,Sztandar'' zniszczył Świątynie Stoddarda, aby zrobić miejsce dla tej sztuki - nie mógł inaczej - nie było złotego środka, ucieczki, neutralności - było jedno lub drugie - od zawsze - rywalizacja zaś miała wiele symboli, ale nie została nazwana po imieniu ani oficjalnie ogłoszona... Roark - usłyszała swój krzyk w środku. - Roark... Roark... Roark...
(Dominique dostrzega w tym konflikcie dwa przeciwstawne bieguny - siły dobra (Roark) i siły zła (symbolizowane przez "Sztandar"). Odniesienie do Boga i diabła jest używane w symboliczny sposób, aby podkreślić dwoistość tej rywalizacji. Roark, jako symbol sił dobra, jest postrzegany jako jednostka silna, samotna, konsekwentna i autentyczna, podczas gdy "Sztandar" reprezentuje siły, które Dominique uznaje za mniej szlachetne i zgodne z masowym gustem).
 
((Teatr staje się także polem walki między różnymi wartościami i siłami. Gail Wynand, będący właścicielem gazety "Sztandar" i jednym z najbardziej wpływowych ludzi w Nowym Jorku, zaczyna wpływać na program artystyczny teatru, co prowadzi do konfliktów z Dominique i jej wizją estetyczną. Wynand, będąc potężnym magnatem prasowym, wprowadza swoje własne idee i wymagania, co prowadzi do manipulacji i konfliktu w obszarze sztuki. Wynanda ambicją jest wykorzystanie teatru do manipulacji opinii publicznej, propagowania własnych idei i kontrolowania treści artystycznych, aby służyły jego własnym interesom i wpływom. Wynand, będąc postacią zdeterminowaną przez ambicję i chęć posiadania kontroli, staje się antagonistą wobec idei wolnej sztuki i indywidualizmu reprezentowanych przez Dominique i Howarda Roarka. Dominique, będąc osobą o silnych przekonaniach estetycznych i niezależnym charakterze, sprzeciwia się temu wpływowi, widząc w nim zagrożenie dla wartości, które są jej bliskie. Dla niej teatr "Enright House" miał być miejscem, gdzie sztuka może rozwijać się niezależnie od presji zewnętrznych wpływów i konformizmu społecznego. W ten sposób konflikt między Wynandem a Dominique w kontekście teatru symbolizuje większy temat walki między indywidualizmem a kolektywizmem)).

Pomyślała, że stan rozluźnienia jest atrakcyjny tylko u tych, dla których jest to stan naturalny, nawet bezwładność nabiera wtedy sensu.

- Dlaczego robiłem to wszystko? - Tak. - Władza, Dominique. To jedyna rzecz, jakiej kiedykolwiek pragnąłem. Wiedzieć, że nie istnieje ani jeden człowiek, którego nie mógłbym zmusić do zrobienia czegokolwiek. Człowiek, którego nie potrafiłbym złamać, zniszczyłby mnie. Przez te wszystkie lata odkryłem jednak tylko, jak bardzo jestem bezpieczny. Mówią, że nie mam poczucia honoru, że nigdy go nie miałem. Cóż, nie straciłem wiele, prawda? Nie miałem czegoś, co nie istnieje. (...) Nie powiedziała, że słucha jego słów i tego, co ze sobą niosą. Nagle stało się dla niej zupełnie jasne, że słyszy to jako dodatek do każdego zdania, jakie wypowiadał, choć on sam nie zdaje sobie sprawy z tego, co wyznaje. (...) Nie chciała, by wiedział, co rzeczywiście usłyszała w słowach, które powiedział o sobie tego dnia.

- Lubię widok człowieka stojącego u stóp drapacza chmur - powiedział. - Jest jak mrówka. Czy nie wydaje ci się to żartem stosownym do okoliczności? Przeklęci głupcy! Przecież to człowiek stworzył tę niewiarygodną masę kamienia i stali. Nie czyni go to małym, lecz wynosi ponad tę konstrukcję, ujawnia światu jego prawdziwą wielkość. Tym, co kochamy w tych budynkach, Dominique, jest zdolność tworzenia, bohaterstwo obecne w człowieku.

Kiedyś postawię ,,Sztandarowi;; nowy dom. Będzie to największą konstrukcją w mieście i będzie nosić moje nazwisko. Zaczynałem w nędznej norze, w gazecie, która nazywała się, nomen omen, ,,Gazeta''. Byłem frajerem na usługach paru gnojków. Ale już wtedy myślałem o Budynku Wynanda, który kiedyś powstanie. Nigdy nie przestałem o nim myśleć. (...) Kiedy miałem szesnaście lat, stanąłem na dachu i patrzyłem na miasto jak dziś. I wtedy postanowiłem, kim zostanę. (...) Dominique spodziewała się przechwałek podszytych wstydem lub impertynenckiego podkreślenia własnej winy.
 
- Władza nad światem, moja droga, należy do ludzi mojego pokroju. Tooheyowie tego świata nie umieliby nawet o niej marzyć. (...) Wybacz, ale dyskusja na temat Ellswortha Tooheya jest zagrożenia dla mnie jest śmieszna. Traktowana poważnie - obraźliwa.
 
,,Oddycham z włąsnej potrzeby, aby dostarczyć paliwa dla mojego ciała, dla przetrwania... Dałem ci nie poświęcenie czy litośc, lecz moje ego i moją nagą potrzebę...'' - Słyszałą Roarka, Roarka mówiącego w imieniu Gaila Wynanda - i nie czuła, że zdradza Roarka, przywołując słowa, którymi wyrażał swoją miłość, dla określenia miłości innego mężczyzny.
 
- Kocham cię, Dominique. Kocham cię tak bardzo, że nic nie ma dla mnie znaczenia - nawet ty. Potrafisz to zrozumieć? Tylko moja miłość. Nie twoja odpowiedź. Nawet nie twoja obojętność. Nigdy nie brałem wiele od świata. Nie chciałem wiele. Nigdy nie chciałem niczego naprawdę, w całkowity, niepodzielny sposób, nie czułem pragnienia, które staje się ultimatum ,,tak;; lub ,,nie'', przy czym nie potrafi się zaakceptować ,,nie'', nie przestając istnieć. Tym właśnie jesteś dla mnie. (...) Moja. Czy nazwałaś to poczuciem życia jako uniesienia? Powiedziałaś to. Rozumiesz to. Nie mogę się bać. Kocham cię, Dominique - kocham cię - pozwól mi teraz to powiedzieć - kocham cię.
 
 
CZĘŚĆ IV
HOWARD ROARK
 
Młody człowiek miał nadzieję, że nie będzie musiał umrzeć. Nie, jeśli ziemia potrafi tak wyglądać, pomyślał. (...) Nie myślał o umieraniu. Myślał tylko, że chce znaleźć w życiu radość, rozsądek i sens - i że jak dotąd nigdzie ich nie znajduje. Nie podobały mu się rzeczy, których uczono go w college'u. Mówiono tam wiele o odpowiedzialności społęcznej, o życiu jako służbie i poświęceniu. Wszyscy twierdzili, że to piękne i inspirujące. On jednak nie czuł się zainspirowany.

Nie pracuj na moje szczęście, bracie - pokaż mi swoje - pokaż mi, że to możliwe - pokaż mi swoje osiągnięcie - i ta świadomość da mi odwagę, bym osiągnął to, czego pragnę.
 
Po upływie dłuższego czasu rozejrzał się wokół - i spostrzegł, że nie jest sam. Kilka kroków od niego siedział na głazie człowiek. Spoglądał w dolinę. Wydawał się tak pochłonięty widokiem, że nie spostrzegł obecności chłopca. Był wysoki, chudy i miał pomarańczowe włosy. Chłopak poszedł do mężczyzny, a kiedy ten spojrzał na niego szarymi, spokojnymi oczyma, zrozumiał nagle, że czują to samo, że może rozmawiać z nim tak, jak nigdzie indziej nie rozmawiałby z żadnym obcym. - To nie jest prawdziwe, prawda? - zapytał, wskazując widok w dole - Teraz już jest - odrzekł mężczyzna - I to nie dekoracja filmowa ani żadna sztuczka? - Nie. To miejscowość wypoczynkowa. Dopiero co ukończona. Zostanie otwarta za kilka tygodni. - Kto ją zbudował? - Ja. - Jak się pan nazywa? - Howard Roark (...) Roark spoglądał za nim. Nie wiedział, że dał komuś odwagę, aby mógł stawić czoło całemu życiu.
 
Roark objaśnił swój plan. Jeśli - jak głosili - pragną wybudować nietypową miejscowość wypoczynkową dla ludzi o umiarkowanych dochodach, powinni mieć świadomość, że najgorszym przekleństwem biedy jest brak prywatności; jedynie bardzo bogaci lub bardzo biedni mieszkańcy miasta mogą cieszyć się w pełni letnimi wakacjami - bardzo bogaci, bo stać ich na prywatne rezydencje, bardzo biedni zaś, bo nie przeszkadza im dotyk ani zapach cudzych ciał na publicznych plażach i parkietach tanecznych; ludzie o dobrym guście i niewielkich dochodach nie mają dokąd jeździć, jeśli nie sprawia im przyjemności odpoczynek w tłumie. (...) Zamiast jednego wielkiego hotelu-mrowiska - małe domki, zasłonięte przed sobą nawzajem, prywatne królestwa, w których ludzie mogliby się spotykać lub nie - zależnie od tego, jaka jest ich wola. Zamiast wielkiego basenu przypominającego zbiornik z targu rybnego. On, Roark, może im pokazać, jak zrobić to tanio. Zamiast wielkiej, ekshibicjonistycznej, bydlęcej zagrody wypełnionej kortami tenisowymi - wielkie prywatnych kortów. Zamiast miejsca, do którego jeździ się, by poznać ,,wyrafinowane towarzystwo'' i złapać męża w ciągu dwóch tygodni - kurort dla ludzi, którzy dobrze czują się we własnym towarzystwie i szukają jedynie miejsca, by móc się tym nacieszyć.

Rzucił gazetę na stół. Roark zobaczył nagłówek artykułu ze strony tzeciej: ,,Caleb Bradley aresztowany''. (...) - Sprzedali dwieście procent. - Kto? Co sprzedali? - Bradley i jego klika. Monadnock Valley. - Mallory mówił z wymuszoną precyzją. - Od początku uważali, że nie jest nic warte. Kupili ziemię za grosze - uważali, że to miejsce w ogóle nie nadaje się na kurort - na uboczu, bez połączeń autobusowych, bez kin w pobliżu. (...) Narobili mnóstwo hałasu i sprzedali udziału wielu bogatym frajerom. To wszystko było po prostu wielkim oszustwem. Sprzedali dwieście procent. Byli przygotowani na wszystko - z wyjątkiem tego, że przedsięwzięcie odniesie taki sukces. (...) Howard, wybrali cię jako najgorszego architekta, jakiego zdołali znaleźć! Roark odchylił głowę do tyłu i parsknął śmiechem.

Ludzie, którzy kiedyś mówili: ,,Roark? Nigdy o nim nie słyszałem'', teraz zmienili śpiewkę na: ,,Roark? Zbyt wiele wokół niego sensacji''. Istnieli jednak tacy, którzy byli pod wrażeniem samego faktu, że Roark wybudował coś, co zarabiało pieniądze dla właścicieli, którzy nie chcieli ich zarabiać; było to bardziej przekonujace niż abstrakcyjne dyskusje artystyczne. I była jedna dziesiąta, która rozumiała. W ciągu roku od ukończenia Monadnock Valley Roark wybudował dwa prywatne domy w Connecticut, kino w Chicago, hotel w Filadelfii.

- Jeśli chcą pństwo zatrudnić mnie, muszą państwo pozwolić bym pracował sam. Nie pracuję w zespołach. - chce pan odrzucić taką okazję, to historyczne wydarzenie, szansa światowego rozgłosu, właściwie szansa nieśmiertelności... - Nie pracuję w kolektywach. Nie konsultuję się, nie kooperuję, nie współpracuję. (...) ,,Co za zarozumiały gnojek!'' - mówiono. (...) Wszyscy odbierali to jako osobistą zniewagę; wszyscy czuli się upoważnieni zmieniać, komentować i poprawiać pracę każdego człowieka na ziemi. ,,Ten incydent - Pisał Ellsworth Toohey - perfekcyjnie ilustruje antyspołeczną naturę egoizmu pana Howarda Roarka, arogancję niepohamowanego indywidualizmu, którą zawsze uosabiał.

Roark; - Większośc ludzi buduje tak, jak żyją - rutynowo, bez ładu i składu. Jest jednak garstka, która rozumie, że budowanie to wielki symbol. Życie mieści się w naszych umysłach, a istnienie to próba nadania temu życiu fizycznego wymiaru, oddania go w geście i formie. Dla kogoś, kto to rozumie, dom, który posiada, jest manifestacją jego życia. Jeśli nie buduje, choć ma środki, to dlatego, że jego życie nie jest tym, czym chciałby, aby było. - Nie sądzi pan, że niedorzecznością jest mówienie tego akurat mi? - Nie. - Ja też nie. - Roark uśmiechnął się.

- Miał pan rację w swojej diagnozie - rzekł - bo, widzi pan, teraz chcę wybudować dom dla siebie. Już nie boję się wizualnego kształtu mojego życia. Jeśli chce pan, bym powiedział to wprost, teraz jestem szczęśliwy. - Jaki to ma być dom? - Wiejki. Kupiłem już ziemię. Pięćset akrów, w Connecticut. Niech pan sam zadecyduje, jaki to ma być dom.

Za każdym razem, gdy coś mi się spodobało i pytałem, kto to zaprojektował, otrzymywałem tę samą odpowiedź: Howard Roark (...) Czy muszę panu mówić, jak bardzo podziwiam pańską pracę?

- Nigdy nie spotykam się z ludźmi, których dzieła kocham. One znaczą dla mnie zbyt wiele; nie chcę, by ludzie to popsuli. Zazwyczaj tak się dzieje. Są kpiną z własnego talentu.

Pańskie budynki są oparte przede wszystkim na jednej zasadzie: zasadzie radości. Nie spokojnej radości. Radości trudnej, wymagającej. Takiej, która wywołuje w człowieku uczucie, że przeżywani ejej jest osiągnięciem. Patrzy się na nią i myśli: jestem kimś lepszym, jeśli potrafię to czuć.

Przypuszczam, że architekt jest kimś w rodzaju spowiednika: musi wiedzieć wszystko o ludziach, którzy będą mieszkali w domu, bo to, co im daje, jest bardziej osobiste niż ich ubrania czy jedzenie.

Nigdy nie byłem u spowiedzi. Widzi pan, chce tego domu, bo jestem rozpaczliwie zakochany w mojej żonie... Co się stało? Uważa pan, że to nie ma nic do rzeczy? - Nie. Proszę mówić.

Toohey Scarret; Wróćmy jednak do Howarda Roarka: z czym ci się kojarzy ten facet? (...) - Chodzi mi o tę jedną rzecz, którą o nim wiemy. Że jest nawiedzony,, stuknięty i głupi, w porzadku, ale co jeszcze? Że jest jednym z tych świrów, których nie wzrusza ani miłość, ani pieniądze, ani armata. Jest gorszy niż Dwight Carson, gorszy niż wszyscy pupile Gaila razem wzięci. No? Rozumiesz? Co zrobili Gail w konfrontacji z kimś takim? - Jedną z kilku możliwych rzeczy. - Tylko jedno, o ile znam Gaila, a znam go. Dlatego mam pewną nadzieję. To jest coś, czego potrzebował od dawna. Łyk starego lekarstwa. Zawór bezpieczeństwa. Zaweźmie się, żeby złamać tego faceta, i to mu dobrze zrobi. To najlepsza rzecz na świecie. Znowu stanie się normalny... To właśnie jest mój pomysł, Ellsworth.

Gail; Ale zatrzymał się na długo nad fotografiami Świątyni Stoddarda. Jeszcze dłużej patrzył na jedno ze zdjęć Roarka, zdjęcie momentu uniesienia, podpisane: ,,Czy jest pan szczęśliwy, panie Nadczłowieku?'' Wydarł je z artykułu, który ilustrowało, i włożył do szuflady biurka. Potem czytał dalej.

Roark; - Myślę, że rani pana świadomość, iż był pan sprawcą mojego cierpienia. Chciałby pan to odwrócić. Ale jest coś, co przeraża pana bardziej. Świadomość, że wcale nie cierpiałem.

- Świadomość, że nie jestem w tej chwili życzliwy ani wpsniałomyślny, lecz po prostu obojętny. Przeraża to pana, bo wiem pan, że takie rzeczy jak Świątynia Stoddarda zawsze domagają się zapłaty; a pan widzi, że ja za nią nie płacę. Był pan zdumiony, że przyjąłem pracę. Czy sądzi pan, że wymagało to odwagi? Pan potrzebował o wiele większej odwagi, by mnie wynająć. Oto, co myślę o Świątyni Stoddarda. Dla mnie ta sprawa jest zakończona. Dla pana nie. - Dobrze - powiedział zwyczajnie. - To prawda. Wszystko to jest prawdą.

- A pan jest przerażająco szczery, prawda? - Dlaczego nie miałbym być?

- Był pan kiedyś bezdomny i głodny? - zapytał Wynand. - Kilka razy. - Przeszkadzało to panu? - Nie. - Mnie też nie. Przeszkadzało mi coś innego. Czy miał pan ochotę krzyczeć jako dziecko, gdy widział pan wokół siebie tylko gnuśną niekompetencję, wiedząc, jak wiele można by zrobić, i to dobrze, ale nie mając władzy, by to zrobić? Nie mając władzy, by roztrzaskać puste czaszki wokół siebie? Być zmuszonym do słuchania rozkazów, co samo w sobie jest okropne, ale rozkazów wydawanych przez gorszych od pana? Czy czuł pan to? - Tak.

Władza, jaką posiadam, może funkcjonować w dwojaki sposób. Bez trudu mogę załatwić, że nie otrzyma pan żadnego zlecenia w całym kraju. Ma pan nieliczne grono zwolenników. (...) (Ten dom będzie ostatnim jakim zbudujesz po swojemu, reszta będzie dla ludzkości, bla bla) Wybór jest prosty: jeśli pan odmówi, nigdy więcej niczego pan nie wybuduje; jeśli się pan zgodzi, wybuduje pan ten dom, który tak bardzo pragnie pan wybudować, i wiele innych, które nie będą się panu podobały, ale przyniosą zyski nam obu. (...) Pochylił się do przodu, czekając na jedną z reakcji, które dobrze znał i którym lubił się przyglądać: gniew, oburzenie lub dziką radość. (...) - Tego pan chce? Na kartce widniał dom Wynanda - z kolonialnymi werandami, dwuspadowym dachem, dwoma masywnymi kominami, kilkoma małymi półfilarami, kilkoma świetlikami. Nie była to parodia, lecz poważna adaptacja, w której każdy profesor dojrzałby wspaniały gust. - Wielki Boże, nie! - Reakcja była instynktowna i natychmiastowa. - Więc proszę się zamknąć - rzekł Roark - i skończyć z dawaniem mi jakichkolwiek architektonicznych sugestii.

- Dlaczego nie pojawiałeś się tutaj? - zapytał. - Byłeś zajęty prywatnymi detektywami. - Ach, tak? - zaśmiał się Wynand. - Nie mogłem się oprzeć starym zwyczajom i byłem ciekaw. Teraz wiem o tobie wszystko - z wyjątkiem kobiet twojego życia.
 
- Zawsze tak potulnie przyjmujesz polecenia? - Kiedy uważam to za Stosowne. - A zatem wydaję ci polecenie - które, mam nadzieję, uznasz za stosowne wykonać: przyjdź do nas dzisiaj na kolację. Zabiorę ten rysunek, by pokazać go mojej żonie. Na razie nie powiedziałem jej nic o domu. - Nic? - Nie. Chcę, żeby to zobaczyła. I chcę, żebyś się z nią spotkał. Wiem, że w przeszłości nie była dla ciebie miła - czytałem, co o tobie pisała. Ale to było tak dawno. Mam nadzieję, że teraz nie ma to znaczenia. - Nie. - A zatem przyjdziesz? - Tak. 

Wynand; Czasami bywało kiepsko. Zwłaszcza wieczorami. Raz chciałem się zabić. Nie ze złości - złość zmuszała mnie do większego wysiłku. Nie ze strachu. Z niesmaku, Howard. Tego rodzaju niesmaku, który sprawiał, że wydawało mi się, jakby cały świat znajdował się pod wodą, a woda była nieruchoma, cofnęła się ze ścieków i przeżarła wszystko, nawet niebo, nawet mój mózg. I wtedy patrzyłem na kociaka. Myślałem o tym, że on nie zna rzeczy, których nie mogę znieść, że nigdy nie będzie ich znał. Był czysty - czysty w sensie absolutnym, bo niezdolnym do wyobrażenia sobie brzydoty świata. Nie potrafię ci powiedzieć, jaką ulgę czułem, próbując wyobrazić sobie stan świadomości tego małego móżdżku, próbując czuć to samo, być żywą świadomością, ale czystą i wolną. Kładłem się na podłodze i przykładałem twarz do brzuch kotka, żeby usłyszeć, jak mruczy. Wtedy czułem się lepiej. Howard, przyrównałem twoje biuro do gnijącego nabrzeża, a ciebie do dzikiego kota. To był mój sposób złożenia hołdu.

W biblioteczce domu na dachu Dominique stała z dłonią na słuchawce, jakby jakaś część połączenia wciąż trwałą. Przez pięć dni i nocy walczyła z jednym pragnieniem: pójść do niego, zobaczyć się z nim bez świadków - gdziekolwiek - w jego domu, biurze albo na ulicy - na jedno słowo albo jedno spojrzenie - ale bez świadków. Nie mogła.

- Nigdy nie sądziłem, że przyjdzie mi zgodzić się z niektórymi pańskimi teoriami społecznymi, panie Toohey - rzekł Wynand z uśmiechem - ale czuję taki przymus. Zawsze potępiał pan hipokryzję wyższych sfer i wychwalał zalety mas. I oto nagle odkrywam, że żal mi rzeczy, które sprawiały mi przyjemność w moim dawnym proletariackim stanie. Gdybym nadal znajdował się w Hell's Kitchen, zacząłbym tę rozmowę od ,,Posłuchaj, gnido!''; ponieważ jednak jestem skrępowanym kapitalistą, nie zrobię tego. Toohey czekał; wyglądał na zaciekawionego. - Zacznę natomiast od słów: proszę posłuchać, panie Toohey. Nie wiem, co panem kieruje. Nie interesuje mnie analiza pańskich motywów. Nie mam żołądka studenta medycyny. Nie będę więc zadawał żadnych pytań i nie chcę słyszeć żadnych wyjaśnień. Powiem panu jedynie, że od tej chwili ani razu nie wspomni pan w swojej kolumnie tego nazwiska. - Wskazał zdjęcie Roarka. - Mógłbym zmusić pana do publicznego odszczekania i sprawiłoby to mi przyjemność, ale wolę całkowicie zakazać panu podejmowania tego tematu. Ani słowa, panie Toohey. nigdy więcej.

- Każdego człowiekowi na ulicy. Zawsze przyglądam się ludziom na ulicy. Kiedyś jeździłem metrem, żeby sprawdzić, ilu z nich ma ze sobą ,,Sztandar;;. Nienawidziłem ich, czasem się ich bałem. A teraz patrzę na każdego z nich i mam ochotę powiedzieć: ,,Och, ty biedny głupcze!'' I tyle.

- Howard, czy kiedykolwiek miałeś władzę nad chociaż jedną istotą ludzką? - Nie. I nie przyjąłbym jej, gdyby mi ją oferowano - Nie wierzę w to. - Kiedyś oferowano mi to, Gail. Odmówiłem. Wynand popatrzył na niego z zaciekawieniem: po raz pierwszy usłyszał w głowie Roarka wysiłek. - Dlaczego? - Musiałem. - Z szacunku dla tego faceta? - To była kobieta. - Och, ty przeklęty głupcze! Z szacunku dla kobiety?! - Z szacunku dla siebie. - Nie spodziewaj się, że zrozumiem. Różnimy się tak bardzo, jak tylko mogą się różnić dwie osoby.

Jestem dumny, że teraz, myśląc o końcu, nie wołam jak wszyscy ludzie w moim wieku: ,,Jakiż był sens i jakież znaczenie?!'' ,,Ja'' było sensem i znaczeniem, ja, Gail Wynand. To, że żyłem i że czyniłem.

- Howard - zapytał Wynand - czy byłeś kiedyś zakochany? Roark spojrzał mu prosto w twarz i odpowiedział cicho: - Nadal jestem. - Ale to, co czujesz, gdy przechodzisz przez budynek, jest większe niż to? - Dużo większe, Gail.

Istnieje pewien szczególny rodzaj ludzi, którymi pogardzam. Są to ci poszukujący jakiegoś wyższego ,,uniwersalnego'' celu, którzy nie wiedzą, po co żyć, i jęczą, że muszą ,,odnaleźć siebie''. Słyszy się to wszędzie dookoła. To chyba najbardziej wyświechtany banał tego wieku.

- Spójrz, Gail. - Roark wstał, wyciągnął rękę, oderwał grubą gałąź z drzewa i trzymał ją w obu rękach, ściskając na końcach: potem jego nadgarstki i knykcie napięły się, przełamując opór, i powoli zgiął gałąź w łuk. - Teraz mogę ci z niej zrobić, co chcę; łuk, włócznię, laskę, pręt. To jest sens życia. - Twoja siła? - Twoja praca. - Odrzucił gałąź. - Materiał, który ziemia ci oferuje, i to, co z nim robisz... O czym myślisz, Gail? - O fotografii na ścianie mojego biura.

- Ja wiem tylko tyle, że bezinteresowność jest jedyną zasadą moralną - rzekła Jessica Pratt. - Zasadą najszlachetniejszą, świętym obowiązkiem, czymś znacznie ważniejszym od wolności. Bezinteresowność jest jedyną drogą ku szczęściu. Zastrzeliłabym każdego, kto odmówiłby bycia bezinteresownym. Żeby oszczędzić mu cierpień. I tak nie mógłby być szczęśliwy.

- Mówienie o osobistym wyborze to głupota - rzekła Eve Layton. - Przeżytek. Nie ma takiego czegoś jak osoba. Jest tylko osobowość kolektywna. To się rozumie samo przez się. 

- Wszystko będzie w porządku, prawda, Petey? Prawda? - pytała niespodziewanie po chwili milczenia. - Tak, mamo - mówił, nie pytając, co miała na myśli. - Wszystko będzie dobrze. Wysilał przy tym całą swą zdolność do litości, by jego słowa brzmiały przekonująco. - Jesteś szczęśliwy, prawda, Petey? - zapytała go pewnego razu - Prawda? (...) - Przecież ty musisz być szczęśliwy! Musisz, Petey! Jeśli nie, to po co ja żyłam? (...) - Petey, może... może ożeniłbyś się z Catherine Halsey?

- Nienawidzę Wynanda - rzekł Keating zachrypniętym głosem, ze wzrokiem wlepionym w podłogę. - Nienawidzę go bardziej niż jakiegokolwiek człowieka na ziemi. - Wynand? To bardzo naiwny gość. Jest na tyle naiwny, by wirzyć, że ludźmi kierują przede wszystkim pieniądze. - Tobą nie, Ellsworth. Ty jesteś uczciwym człowiekiem.

Przez wszystkie te lata nie pojąłeś nic z moich zasad. Nie wierzę w indywidualizm, Peter. Nie wierzę, że jakikolwiek człowiek może być kimkolwiek, kim nie mógłby być ktoś inny. Wierzę, że wszyscy jesteśmy równi i wymienni.

Spotkanie Howarda i Keatinga 37-39) - Jestem pasożytem, Howard. Przez całe życie byłem pasożytem. Ty wykonywałeś za mnie moje najlepsze projekty w Stanton. Ty zaprojektowałeś pierwszy dom, jaki w życiu wybudowałem. Ty zaprojektowałeś Budynek Cosmo-Slotnicka. Żerowałem na tobie i na ludziach twojego pokroju, którzy żyli przed naszymi narodzinami. Na ludziach, którzy projektowali Partenon, gotyckie katedry, pierwsze drapacze chmur. Gdyby oni nie istnieli, nie wiedziałbym, jak umieścić kamień na kamieniu. W całym swoim życiu nie dodałem nawet nowej klamki do tego, co ludzie zrobili przede mną. Brałem to, co nie było moje, i nie dawałem nic w zamian. Nie miałem nic do dania. To nie jest zgrywa, Howard; mam pełną świadomość tego, co mówię. I przychodzę prosić cię, byś jeszcze raz mnie uratował. Jeśli chcesz mnie wyrzucić, zrób to teraz. (...) - Myślę, że wiesz, iż jestem skończony jako architekt. No, niezupełnie skończony, ale bliski tego. Inni mogliby tak trwać jeszcze przez ładnych parę lat, ale ja nie, z powodu tego, czym byłem. A raczej myślano, że jestem. Ludzie nie wybaczają komuś, kto się stacza. Muszę utrzymać się na poziomie ich wymagań. Mogę to zrobić jedynie w ten sposób, w jaki robiłem wszystko w swoim życiu. Potrzebuję prestiżu, na który nie zasługuję, osiągnięcia, którego nie osiągnąłem, by ocalić nazwisko, do noszenia którego nigdy nie zdobyłem sobie prawa. Dano mi ostatnią szansę. Wiem, że nie potrafię tego zrobić. Nie będę próbował przynosić ci swoich wypocin i prosić, byś je poprawił. Proszę cię, byś to zaprojektował i pozwolił mi umieścić na tym swoje nazwisko. - Co to za praca? - Osiedle Cortandta. (...) Nie dziękuj. Jeśli zdecyduje się to robić, będę miał w tym włąssny cel. Będę miał do zyskania równie wiele jak ty. Pewnie nawet więcej. Po prostu zapamiętaj, że nie robię nic na żadnych innych warunkach.
 
- Peter, czy potrafisz choć przez chwilę myśleć, że jesteś na świecie sam? - Myślę tak od trzech dni. - Nie. Nie to mam na myśli. Czy potrafisz zapomnieć to, co cię nauczono powtarzać, i zacząć myśleć, myśleć głęboko, swoim własnym mózgiem? Chcę, żebyś zrozumiał parę rzeczy. To mój pierwszy warunek. Powiem ci, czego chcę. Jeśli myślisz o tym tak, jak większość ludzi, powiesz, że to drobiazg. Ale jeśli to powiesz, nie będę w stanie tego zrobić. (...) - O co tylko poprosisz, Howard. Cokolwiek. Sprzedałbym duszę... - To jest właśnie to, co musisz zrozumieć. Nie ma na świecie nic prostszego, niż sprzedać duszę. Wszyscy to robią w każdej godzinie swego życia. Gdybym cię poprosił, byś zachował duszę - czy zrozumiałbyś, dlaczego to wiele trudniejsze.
 
Chcę, abyś podał mi powód, dla którego miałbym chcieć projektować Cortlandt. (...) - Możesz dostać wszystkie pieniądze, jakie mi zapłacą. Nie potrzebuję ich. - Tym chcesz mnie skusić, Peter? Stać cię na lepszą ofertę. - Ocaliłbyś mi życie. - Potrafisz podać powód, dla którego miałbym chcieć ocalić ci życie? - Nie. - A zatem? - To wielki publiczny projekt, Howard. Przedsięwzięcie humanitarne. Pomyśl o biednych ludziach, którzy mieszkają w slumsach. (...) - Wczoraj byłeś bardziej szczery, Peter. Keating opuścił wzrok. - Będziesz kochał tę pracę - powiedział cicho. - Tak, Peter. Teraz mówisz moim językiem. - Czego chcesz? - Posłuchaj mnie teraz. Od lat pracuję nad problemem niskoczynszowych domów. Nigdy nie myślałem o biednych ludziach w slumsach. Myślałem o możliwościach współczesnego świata. O nowych materiałach, środkach, szansach, które można wypróbować i wykorzystać. Wokół nas jest teraz tyle produktów ludzkiego geniuszu. Tyle wspaniałych możliwości, które można wykorzystać, by budować tanio, prosto, mądrze.
 
- Najpierw jednak chcę, abyś zastanowił się i powiedział mi, co kazało mi poświęcić tej pracy całe lata. Pieniądze? Sława? Dobrzoczynność? Altruizm? - Keating powoli kręcił głową. - Dobrze.
 
A żeby coś zrobić, musisz kochać samą pracę, a nie jej drugorzędne konsekwencje. Pracę, nie ludzi. Własne działanie, nie żaden możliwy obiekt altruizmu. Będę się cieszył, jeśli ludzie, którzy tego potrzebują, znajdą lepsze życie w domu, który zaprojektowałem. Ale nie to jest motywem mojej pracy. Ani powodem. Ani nagrodą. 
 
- Lubię dostawać pieniądze za swoją pracę. Ale tym razem mogę się obyć bez nich. Lubię, kiedy ludzie wiedzą, że moje dzieło jest moim dziełem. Lubię, kiedy moja praca czyni mieszkańców szczęśliwymi. Jednym, co się liczy, co jest moim celem, moją nagrodą, moim początkiem i końcem jest sama praca. Moja praca wykonana po mojemu Prywatny, osobisty, samolubny, egoistyczny motyw. To jedyny sposób, w jaki funkcjonuję. To wszystko, czym jestem.
 
Jeśli nie rozumiesz, że nie jest to przysługa, że nie robię tego dla ciebie ani dla przyszłych mieszkańców, ale dla siebie, i że nie masz do tego żadnego prawa na innych zasadach niż te.
 
- Dostaniesz wszystko, co może dać człowiekowi społeczeństwo. Zatrzymasz wszystkie pieniądze. Przypadnie ci cała sława i ewentualne zaszczyty. Ciebie obdarzą wdzięcznością mieszkańcy. A ja... Ja dostanę to, czego nie może dać człowiekowi nikt - z wyjątkiem niego samego. Zbuduję Cortlandt. - Dostajesz więcej niż ja. - Peter! - Głos brzmiał triumfalnie. - Ty to rozumiesz?! - Tak... Roark oparł się o stół i wybuchnął śmiechem. Nigdy dotąd Keating nie słyszał, by ktoś śmiał się tak radośnie. 

Nie jesteś dość zarozumiały. - Skąd. Jestem zbyt zarozumiały. Jeżeli tak właśnie chcesz to nazywać. Nigdy nie myślę o sobie w zestawieniu z kimś innym. Po prostu nie zgadzam się na bycie ocenianym jako część czegokolwiek. Jestem skrajnym egoistą. - Tak. To prawda. Ale egoiści nie są życzliwi. A ty jesteś. Jesteś najbardziej egoistycznym i najżyczliwszym człowiekiem, jakiego znam. To nie ma sensu. - Może te pojęcia nie mają sensu. Może nie oznaczają tego, co ludzie nauczyli się pod nimi rozumieć. 

(...) Kiedy wyszedł, Roark stał oparty o drzwi, z zamkniętymi oczyma. Był chory z litości. Nigdy wcześniej nie odczuwał tego - ani wtedy, gdy Henry Cameron upadł do jego stóp w swoim biurze, ani gdy Steven Mallory szlochał na łóżku na jego oczach. Tamte chwile były czyste. Ale to była litość - uświadomienie sobie istnienia człowieka pozbawionego wartości i nadziei, poczucie ostateczności, braku rozgrzeszenia. W tym uczuciu był wstyd - j ego własny wstyd z powodu konieczności wydawania takiego sądu o człowieku, z powodu zaznania uczucia, w którym nie było ani krzty szacunku. To jest litość, pomyślał i podniósł w zdumieniu głowę. Pomyślał, że musi być coś straszliwie chorego w świecie, w którym to koszmarne uczucie uważa się za cnotę.

- Peter - powiedział - jesteś genialny. - I dodał: - Myślę, że wiesz dokładnie, co mam na myśli. Keating spoglądał na niego beznamiętnie, bez zainteresowania. - Udało ci się to, co ja próbowałem osiągnąć przez całe życie, co próbowali osiągnąć ludzie przez całe wieki, wykrwawiając się w bitwach. Chylę przed tobą czoło, Peter, z podziwem i zachwytem. (...) - Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Nie muszę patrzeć. Tak, Peter, to przejdzie. Nie martw się. Zostanie przyjęte. Moje gratulacje, Peter. - Ty przeklęty głupcze! - rzekł Gail Wynand. - Co ty wyprawiasz? (...) - Cholernie dobrze wiesz, o co. Czy sądzisz, że wybierałem rzeczy do swojej galerii na podstawie podpisów? Jeżeli to zaprojektował Peter Keating, jestem gotów zjeść wszystkie egzemplarze dzisiejszego ,,Sztandaru''. (...) Kiedy później Wynand pokazał zdjęcie Dominique i zapytał, kto to zaprojektował, odpowiedziała tylko: - To oczywiste.

Podniósł głowę, by spojrzeć przez pokój na Dominique, siedzącą na podłodze przy kominku. - Dziękuję, moja droga. - Za co, Gail? - Za wyczucie chwili, w której zacznę się cieszyć, widząc ,,Sztandar'' w swoim domu. (...) - Cała ta władza, której pragnąłem, którą osiągnąłem i której nigdy nie wykorzystałem... Teraz zobaczą, na co mnie stać. Zmusze ich, by uznali jego wielkość. Zapewnię mu sławę, na jaką zasługuje. Opinia publiczna? opinia publiczna jest taka, jaką ją ukształtuję.

Moje ostatnie i najdwiększe osiągnięcie będzie zarazem twoim największym dziełem. Będzie to nie tylko mój pomnik, ale najwspanialszy dar, jaki mogę ofiarować człowiekowi, który znaczy dla mnie najwięcej w świecie. Nie krzyw się, wiesz, że tym właśnie dla mnie jesteś. Spójrz na ten horror po drugiej stronie ulicy. Chcę tu siedzieć i widzieć, jak na to patrzysz. To jest miejsce, które zburzymy - ty i ja. To jest miejsce, z którego wyrośnie Budynek Wynanda projektu Howarda Roarka. Czekałem na to od momentu narodzin. Ty od momentu swoich czekałeś na tę jedną wielką okazję. I oto ona, Howard, po drugiej sronie ulicy. Ofiarowana tobie przeze mnie.

Katie; Myślę, że to bardzo dobrze o tobie świadczy, Peter. Robić coś nie tylko dla osobistego zysku i sporej sumki, ale ze względów społecznych. Uważam, że architekci powinni przestać gonić za pieniądzem i poświęcić trochę czasu projektom rządowym i szerszym celom.

Keating; Chciałem się z tobą ożenić, Katie. To była jedyna rzecz, jakiej naprawdę pragnąłem. I to jest ten nieprzebaczalny grzech: że nie zrobiłem tego, czego pragnąłem. Uczucie, które po tym pozostało, jest tak brudne, bezsensowne i straszliwe, jak myśl o szaleństwie, bo nie ma w tym sensu, godności, niczego z wyjątkiem bólu. I to bólu, który niczemu nie służy... Katie, dlaczego zawsze nas ucza, że robienie tego, czego się pragnie, jest łatwe i złe, i że potrzeba dyscypliny, by się przed tym powstrzymać? To najtrudniejsza rzecz na świecie: robić to, czego się pragnie. I wymaga największej odwagi. Mówię o tym, czego się pragnie naprawdę. Tak jak ja pragnąłem małżeństwa z tobą. Nie tak, jakbym pragnął przespać się z jakąś kobietą, upić się albo zobaczyć swoje nazwisko w gazecie. Tych rzeczy nie można nawet nazwać pragnieniami: to rzeczy, które się robi, by uciec od pragnień. Bo to ogromna odpowiedzialność: pragnąć czegoś naprawdę. - Peter, to, co mówisz, jest ohydne i samolubne.
 
(Peter się spowiada, że ją kochał i kocha, ona ma go delikatnie mówiąc w dupie, jest jedynie zadowolona); Spojrzała na zegarek i westchnęła niecierpliwie. - Jestem już spóźniona. Muszę iść. - Czy będziesz się gniewać, jeśli nie pójdę z tobą, Katie? - powiedział ciężko. - Nie chcę być nieuprzejmy. Po prostu myślę, że tak będzie lepiej. - Ależ oczywiście. Nie ma sprawy. Sama potrafię znaleźć drogę. Starzy przyjaciele nie muszą przestrzegać konwenansów. (...) Zadzwonię do ciebie następnym razem, kiedy będę w mieście, Możemy znowu wyskoczyć razem coś zjeść. Chociaż nie mogę nic obiecać. Mam tyle pracy, muszę jeździć w tyle miejsc, w zeszłym miesiącu byłam w Detroit, a w przyszłym tygodniu jadę do St. Louis, ale kiedy znowu mnie wyślą do Nowego Jorku, zadzwonię. Cześć, Peter, miło było.

Gail; - Mordujesz się, Howard - powiedział mu wtedy. - Pracujesz w tempie, którego nikt nie jest w stanie znieść na dłuższą metę. Tak jest bez przerwy od czasu Monadnock, prawda? Sądzisz, że będziesz miał dość odwagi, by zdobyć się n wyczyn dla siebie najtrudniejszy: na odpoczynek? Był zdumiony, gdy Roark zgodził się bez dyskusji. - Nie uciekam od swojej pracy, jeśli to właśnie tak cię zdumiewa - zaśmiał się Roark. - Wiem, kiedy mam przestać: ale nie mogę, póki to nie sięgnie zenitu. Wiem, że przesadziłem.

Dominique nie protestowała, gdy Wynand powiedział jej, że chce wypłynąć w długi rejs z Roarkiem. - Najdroższa, rozumiesz, że nie uciekam od ciebie? Po prostu potrzebuję trochę czasu, żeby znaleźć się z dala od wszystkiego. Bycie z Howardem jest jak bycie z samym sobą, tyle że w większym spokoju. (...) - Dominique, ty chyba jesteś zazdrosna. To wspaniałe, jestem mu bardziej wdzięczny niż kiedykolwiek, skoro potrafił sprawić, że jesteś o mnie zazdrosna! Nie mogła mu powiedzieć, że istotnie jest zazdrosna, ani też o kogo.

Ich spokój był najlepszym środkiem komunikacji. (...) - Pomyliłeś się przy Świątyni Stoddarda - rzekł. - Statua nie powinna przedstawiać Dominique, lecz ciebie. - Nie. Jestem zbyt wielkim egoistą. - Egoistą? Egoista byłby tym zachwycony. Używasz słów w bardzo dziwnych znaczeniach. - We właściwych znaczeniach. Nie chcę być symbolem czegokolwiek. Jestem tylko sobą.
 
Gail; - Dlaczego nie? Wiedziałem, co robię. Chciałem mieć władzę nad duszą kolektywną i zdobyłem ją. Dusza kolektywna. To paradoksalne określenie, ale jeśli ktoś chce zobaczyć, co się za nim kryje, niech sięgnie po pierwszy lepszy egzemplarz ,,Sztandaru''.
 
- Oczywiście. Cóż innego może zrobić człowiek, który chce służyć ludziom? Jeżeli musi żyć dla innych. Albo folgować gustom wszystkich i uchodzić za zepsutego, albo siłą narzucać wszystkim swoją ideę tego, co dla nich dobre.
 
Sprzedałem się, ale nie miałem co do tego złudzeń. Nigdy nie stałem się Alvahem Scarretem. On naprawdę wierzy w to, w co wierzą masy. Gardzę masami. To jedyne, co mnie usprawiedliwia. Sprzedałem swoje życie, ale za dobrą cenę. Władza. Nigdy jej nie używałem. Nie mogłem sobie pozwolić na osobiste pragnienia. Ale teraz jestem wolny. Teraz mogę zamienić ją na to, czego pragnę. Na to, w co wierzę. Na Dominique. Na ciebie.

- Spojrzałem na niego (Keatinga). Na to, co z niego zostało.. I to mi pomogło zrozumieć. On płaci cenę i zastanawia się, za jaki grzech, i mówi sobie, że był zbyt egoistyczny. W jakim czynie, w jakiej jego myśli kiedykolwiek przejawiło się ego? Jaki miał cel w życiu? Wielkość - w oczach innych ludzi. Sława, podziw, zazdrość - wszystko, co przychodzi z zewnątrz. Inni dyktowali jego przekonania, których nie miał, ale był zadowolony, kiedy myśleli, że je ma. Inni byli jego siłą napędową i główną troską. Nie chciał być wielki, lecz być uważany za wielkiego. Nie chciał budować, lecz być podziwiany jako budowniczy. Pożyczał od innych, by robić wrażenie na innych. Oto twoja prawdziwa bezinteresowność. To jego ego zostało zdradzone i porzucone. Ale wszyscy nazywają go egoistą.

Troszczą się jedynie o ludzi. Nie pytają: ,,Czy to prawda?'' Pytają: ,,Czy inni uważają to za prawdę?'' Nie chcą oceniać, lecz powielać. Nie robić, lecz sprawiać wrażenie, że robią. Nie interesuje ich tworzenie, lecz pokazywanie. Nie umiejętność, lecz przyjaźń. Nie zasługa, lecz przyciąganie. Co stałoby się ze światem bez tych, którzy robią, myślą, pracują, wytwarzają? To oni są egoistami. Nie myśli się cudzym mózgiem i nie pracuj cudzymi rękoma. Kiedy zawiesza swoją zdolność do niezależnej oceny, zawiesza się świadomość. Zatrzymać świadomość to zatrzymać życie. Powielacze nie mają poczucia rzeczywistości. Ich rzeczywistość nie znajduje się wewnątrz nich,
 
- Nadal są ludźmi. Ale nauczono ich poszukiwać siebie w innych. Żaden człowiek nie może jednak osiągnąć całkowitej pokory bez poczucia szacunku dla samego siebie w jakiejkolwiek formie. Nie przeżyłby. Więc po wiekach bombardowania doktryną, że altruizm jest najwyższym ideałem, człowiek zaakceptował ją w jedyny sposób, w jaki dało się ją zaakceptować: poszukując szacunku dla samego siebie w innych. Żyjąc w sposób wtórny.
 
Popatrz na wszystkich dookoła. Zastanawiałeś się, dlaczego cierpią, dlaczego szukają szczęścia i nigdy go nie znajdują? Gdyby któryś z nich zatrzymał się i zadał sobie pytanie, czy kiedykolwiek naprawdę pragnął czegoś dla samego siebie, znalazłby odpowiedź. Zobaczyłby, że wszystkie jego pragnienia, wysiłki, marzenia i ambicje są motywowane przez innych ludzi. Tak naprawdę nie walczy on nawet o dobra materialne, lecz o iluzję powielacza - prestiż.
 
Nie potrafi znaleźć radości w tej walce ani w sukcesie, który odniósł. Nie ma ani jednej rzeczy, o której mógłby powiedzieć: ,,To jest coś, czego pragnąłem ja sam, z głębi siebie, a nie po to, żeby sąsiedzi gapili się na mnie;;. Zastanawia się, dlaczego jest nieszczęśliwy.

(700-705)

Samowystarczalne ego. Nic innego się nie liczy.

- Przyznaje nawet, że ich kocham. Ale nie mógłbym ich kochać, gdyby stanowili główny powód mojego życia. Czy zauważyłeś, że Peter Keating nie ma już ani jednego przyjaciela? Czy wiesz dlaczego? Jeśli ktoś nie szanuje siebie, nie może czuć ani miłości, ani szacunku dla innych. 
 
Wchodzący nie zatrzymał się, lecz powędrował w górę pewnym krokiem kogoś, kto dobrze zna dom. Drzwi jej pokoju otworzyły się. To był Roark. Zrywając się z krzesła, pomyślała, że nigdy przedtem nie przestąpił progu tego pokoju; znał jednak ten dom równie dobrze jak jej ciało.
 
WIedziała, że gdzieś w budynku, po drugiej stronie ulicy, znajduje się on. Panowała tam cisza i ciemność; widać było tylko białe krzyże na czarnych oknach. Nie będzie potrzebował światła: zna dobrze każdy korytarz, każdy stopień.
 
- W przyszły poniedziałek, dokładnie o jedenastej trzydzieści wieczorem, pojedziesz na plac budowy Osiedla Cortlandta. (...) Kiedy się oddali, wysiądź z samochodu. Przy drodze, po drugiej stronie ulicy, znajduje się wielkie pole niezagospodarowanej ziemi, a za nim coś w rodzaju okopu. Dotrzyj do tego okupu tak szybko, jak tylko zdołasz, i połóż się na ziemi. Leż płasko. Po chwili możesz wrócić do samochodu. Będziesz wiedziała kiedy.Dźwięk zabrzmiał jak uderzenie pięścią w tył jej głowy. Poczuła na sobie deszcz ziemi, który wyrzucił ją w górę i postawił na nogi. Górna częśc budynku Cortlandta przechyliła się i wisiała nieruchomo, podczas gdy spoza niej wyrastał z wolna rozbity kawał nieba. (...) Nie pamiętała, że kazał jej leżeć płasko, nie wiedziała, że stoi, a wokół niej pada deszcz ze szkła i żelaza. W rozbłysku, gdy mury wystrzeliły na zewnątrz i budynek otworzył się jak szczelina w chmurach, która otwira drogę słońcu, pomyślała o nim, gdzieś tam, za tym wszystkim - o budowniczym, który musiał burzyć, który znał każdy najważniejszy punkt tej konstrukcji. (...) Był tam, widział to, rozdzierało go to bardziej niż budynek. Ale był tam i pragnął tego. Przez sekundę widziała miasto płonące światłem, odległe parapety i gzymsy, myślała o ciemnych pokojach i sufitach lizanych przez ten płomień, widziała szczyty wież płonące na tle nieba. To było teraz jej miasto, jego miasto. ,,Roark!''' - krzyknęła. ,,Roark! Roark!'' Nie wiedziała, że krzyczy. Nie słyszała swego głosu wśród wybuchów. (...) Chwyciła ostry odłamek i cięła nim skórę szyi, nóg, rąk. To, co czuła, nie było bólem. Widziała krew tryskającą z ramienia, spływającą wzdłuż nogi, wsiąkającą w czarny jedwab, ściekającą pomiędzy udami. Głowa opadła jej na siedzenie; usta miała otwarte, dyszące. Nie chciała przestać. Była wolna. Była niezniszczalna. Nie wiedziała, że przecięła tętnicę. Czuła się taka lekka. Śmiała się z prawa ciążenia. Kiedy znalazła ją załoga pierwszego radiowozu, który dotarł na miejsce, była nieprzytomna; zostało w niej kilka minut życia.
 
((Niezależność i Bunt: Roark nie boi się sprzeciwiać się oczekiwaniom społecznym i konwencjom architektonicznym. Jego akt niszczenia własnego dzieła może być postrzegany jako bunt przeciwko kompromisowi i konformizmowi.
 
Kreatywność i Wolność Twórcza: Roark jest gotów zniszczyć swoje własne dzieło, aby nie podporządkować się oczekiwaniom innych ludzi. To może być symboliczne dla jego wiary w niezależność twórczą i wolność w wyrażaniu swojej wizji artystycznej.
 
Cena Indywidualizmu: Roark ponosi konsekwencje swojego indywidualizmu i niezależności. Akt zniszczenia budynku może symbolizować cenę, jaką płaci za bycie wiernym swoim przekonaniom i odmowę kompromisów.
 
Odrzucenie Konformizmu Społecznego: Poprzez zniszczenie budynku Roark może sygnalizować odrzucenie społecznych norm i oczekiwań, które narzucają jednostce ograniczenia w wyrażaniu swojej tożsamości.
 
Akt Autodestrukcji jako Akt Wolności: Aktywne uczestnictwo Dominique Francon w wydarzeniach może być interpretowane jako symboliczne oderwanie się od konwencji, zasad i norm społecznych, nawet kosztem własnego ciała i życia)).
 
- Ty mała idiotko! - powiedział radośnie Wynand. - Dlaczego musiałaś zrobić to aż tak dobrze?

(722-723) (...) - mówił każdy powielacz, który nie potrafił istnieć inaczej, jak tylko w postaci pijawki wczepionej w cudze dusze.

Peter Keating nigdzie nie chodził. Odmawiał udzielania wywiadów. Nie zgadzał się na spotkania. Wydał jednak pisemne oświadczenie, w którym stwierdził, że wierzy, iż Roark jest niewinny. Ostatnie zdanie oświadczenia było dziwne. Brzmiało: ,,Zostawcie go w spokoju, proszę, czy nie możecie zostawić go w spokoju?''

Do jakiego poziomu zepsucia zniżyło się społęczeństwo, które potępia człowieka tylko dlatego, że jest silny i wielki? (...) ,,Słyszeliśmy wykrzykiwania - głosił Wynand w innym artykule - że kariera zawodowa Howarda Roarka polega na wchodzeniu i wychodzeniu z sądów. To prawda. Taki człowiek jak on jest sądzony przez społeczeństwo przez całe życie. O kim to źle świadczy - o Roarku czy o społeczeństwie?''

Wynand pisał; ,,Zatrzymajmy się na chwilę, by pomyśleć. Czy poświęcenie jest cnotą? Czy człowiek może poświęcić swoją uczciwość? Honor? Wolność? Ideały? Przekonania? Szczerość uczuć? Niezależność myśli? Przecież to właśnie są jego najcenniejsze skarby. Wszystko, z czego dla nich rezygnuje, nie jest poświęceniem, lecz korzystną wymianą. One same stoją jednak ponad poświęceniem w imie każdej sprawy czy okoliczności. Czy zatem nie powinniśmy przestać głosić ten niebezpieczny i podły nonsens? Poświęcić siebie? To właśnie siebie nie można i nie wolno poświęcać. To właśnie niepokorne ego musimy przede wszystkim szanować w człowieku''.

Wynand przekonał ludzi z prasy, aby pisali pozytywnie w roarku; - Jakiekolwiek są fakty - tłumaczył Wynand swoim pracownikom - ten proces nie będzie opierał się na faktach. To proces angażujący opinię publiczną. Zróbmy to. Sprzedajmy Roarka. Nie obchodzi mnie, jak to zrobicie. Szkoliłem was. Jesteście mistrzami w sprzedawaniu. Pokażcie mi, jak dobrzy jesteście. (...) ,,Sztandar;; opublikował zdjęcie Domu Enrighta z podpisem: ,,Czy to jest człowiek, którego pragniecie zniszczyć?''; zdjęcie domu Wynanda: ,,Dorównaj temu, jeśli potrafisz''; zdjęcie Monadnock Valley: ,,Czy to jest człowiek, który nie ofiarował nic społeczeństwu?''

Dominique, wiem, że nigdy nie mogłąś zrozumieć, dlaczego nie wstydzę się swojej przeszłości. Dlaczego kocham ,,Sztandar;;. Teraz poznasz odpowiedź. Władza. Mam władzę, której nigdy nie wypróbowałem. Teraz zobaczysz próbę. Będą myśleili to, co każę im myśleć. Robili to, co każę im robić. Bo to jest moje miasto i - a jednak! - to ja w nim rządzę.

- Tak, Gail, tak, jasne. Myślę jednak, że było to ze strony tego faceta diabelnie samolubne. To właśnie jest problem dzisiejszego świata: samolubstwo. Wszędzie jest za dużo samolubstwa. Tak pisze Lancelot Clokey w swojej książce. To świetna książka, opowiada o jego dzieciństwie, czytałeś ją, widziałem twoje zdjęcie z Clokeyem. Clokey zjechał cały świat, wie, o czym mówi. (...) Kto w ogóle jest wielki? Wszyscy jesteśmy tylko gruczołami i substancjami chemicznymi i tym, co jemy na śniadanie. (...) - Ale zobacz, Gail, on powinien był pomyśleć o innych ludziach, zanim pomyślał o sobie.

Toohey do Keatinga - Chcę, żebyś świadczył w sądzie, Peter. Chce, żebyś opowiedział całą historię, stojąc na miejscu dla świadka. Twój przyjaciel nie jest tak przewidywalny jak ty.

- Kto zaprojektował Cortland? - To jest gorsze... to, co ty robisz, jest gorsze... - Od czego? - Od tego, co ja zrobiłem Luciusowi Heyerowi. - A co zrobiłeś Luciusowi Heyerowi? - Zabiłem go. - O czym ty gadasz? - Dlatego właśnie to było lepsze. Bo pozwoliłem mu umrzeć! - Przestań wrzeszczeć. - Dlaczego chcesz zabić Howarda? - Nie chcę go zabić. Chcę go wiedzieć w więzieniu. Rozumiesz? W więzieuniu. W celi. Za kratkami. Zamkniętego, zatryzmanego, przykutego - i żywego. Będzie wstawał, kiedy mu każą. Będzie jadł, kiedy mu dadzą. Będzie się poruszał, kiedy mu każą, i zatrzymywał się, kiedy mu rozkażą. Będzie szedł do fabryki, kiedy mu każą, i pracował, jak mu każą. Będą go popychali, jeśli nie będzie się ruszał dość szybko, i bili po twarzy, kiedy będą mieli ochotę. Będzie słuchał. Będzie przyjmował rozkazy. Będzie przyjmował rozkazy!

Keating się przełamał i dał papier architektoniczny. Toohey; Tłumacz to sobie, jak chcesz. Nie żądam jednak zbyt wielkiego uznania, bo wiem, że jutro wyślę go do prokuratora. Roark nigdy się o tym nie dowie. Był jeden moment, w którym chciałem spalić ten papier.

- Czego... pragniesz... Ellsworth? - Władzy, Petey.

- Jest wiele sposobów. Oto jeden. Spraw, aby człowiek czuł się mały. Spraw, aby czuł się winny. Zabij w nim ambicję i uczciwość. To trudne. Nawet najgorsi z was na swój pokrętny sposób dążą do ideału. Zabij uczciwość, psując od wewnątrz. Głoś bezinteresowność. Mów mu, że musi żyć dla innych. Mów mu, że altruizm jest ideałem. Żaden z nich nigdy go nie osiągnął i żaden nigdy nie osiągnie. Żywy instynkt obecny w nim z krzykiem buntuje się przeciw niemu. Nie rozumiesz jednak, co uzyskasz? Człowiek zdaje sobie sprawę, że jest niezdolny do tego, co uznał za największą cnotę - i rodzi to w nim poczucie winy, grzechu, własnej bezwartościowości. Skoro najwyższy ideał jest nieosiągalny, stopniowo porzuca wszystkie inne ideały, ambicje, traci poczucie własnej wartości. Czuje się zobowiązany głosić to, czego nie potrafi czynić. Ale nie można być dobrym w połowie ani uczciwym mniej więcej. Zachowanie własnej uczciwości to ciężka praca. Po co zachowywać coś, o czym się wie, że już jest zepsute? Jego dusza porzuca szacunek dla siebie. I tu go masz. Będzie posłuszny. Będzie szczęśliwy, mogąc być posłuszny - bo nie może zaufać samemu sobie, czuje się niepewny, nieczysty. To jeden sposób. A to inny. Zabij jego wyczucie wartości. Zabij w nim zdolność do rozpoznawania wielkości i osiągania jej. Wielkimi ludźmi nie da się rządzić. Nie chcemy żadnych wielkich ludzi. Nie zaprzeczaj koncepcji wielkości. Niszcz ją od środka. Wielkość jest rzadka, trudna, wyjątkowa. Ustanów takie kryteria sukcesu, by był osiągalne dla wszystkich, dla najmniejszych, najbardziej niekompetentnych, a powtrzymasz dążenie do wysiłku we wszystkich ludziach, wielkich i małych. Powtrszymasz wszelkie dążenie do poprawy, do doskonałości, do perfekcji. 737-738-739-740-741-742-743

Nie będę miał innego celu, jak tylko pilnowanie, byście byli zadowoleni. Kłamanie, schlebianie wam, wychwalanie was, pompowanie waszej próżności. Wygłaszanie mów o ludziach i wspólnym dobru. (...) Wykorzystuję ludzi po to, by ich wykorzystać. To moja jedyna funkcja i satysfakcja. Nie mam osobistego celu. Pragnę władzy. Pragnę mojego świata przyszłości. Niech wszyscy żyją dla wszystkich. Niech wszyscy się poświęcają, a nikt nic nie zyskuje. Niech wszyscy cierpią i nikt się nie raduje. Niech zatrzyma się postęp. Niech wszystko stanie w miejscu. W stagnacji jest równość. Wszyscy posłuszni woli wszystkich. Uniwersalne niewolnictwo - pozbawione nawet godności pana. Niewolnictwo niewolnictwa. Wielkie koło - i całkowita równość. Świat przyszłości.

Wszystko, co powiedziałem, zawiera się w jednym słowie: kolektywizm. Czyż nie on właśnie jest bogiem naszego stulecia? Działać razem. Myśleć - razem. Czuć - razem. Jednoczyć się, zgadzać, podporządkowywać. Podporządkowywać się, służyć, poświęcać. (...) Kraj, który hołduje przekonaniu, że człowiek nie ma praw, że państwo jest wszystkim. Jednostka jest złem, rasa - Bogiem. Jedyne dozwolone pobudki i cnoty to te, które służą rasie.

Daj głupcom wybór, niech się cieszą - nie zapominaj jednak o jednym celu, jaki musisz zrealizować. Zabij jednostkę. Zabij duszę człowieka. Reszta nastąpi automatycznie.

Ale nie możesz ode mnie odejść i nigdy nie zdołasz. Byłeś mi posłuszny w imię ideałów. Teraz będziesz mi posłuszny bez ideałów. Bo już tylko do tego się nadajesz... Dobranoc, Peter.

- Wracam do moejj starej pracy w ,,Sztandarze'', Gail - powiedziała.

- Gail - powiedział Alvah Scarret, patrząc prosto na Wynanda oczyma dziwnie szczerymi i zbolałymi. 0 Gail, to nie ma sensu. Ale możemy uratować choć część. Pomyśl, jeśli tylko przyznamy,  że myliliśmy się w sprawie Osiedla Cortlandta i... i przyjmiemy z powrotem Hardinga, to wartościowy pracownik, i... i może Tooheya... - Niech nikt się nie waży wspominać w tej dyskusji nazwiska Tooheya - rzekł Wynand.

- Lepiej zrobisz, poddając się. Zrobił krok w tył. To nie ściana stała za nim; to tylko oparcie krzesła. Pomyślał o tej chwili w swojej sypialni, gdy prawie pociągnął za spust. Wiedział, że pociąga za niego teraz. - Zgoda - powiedział.

((Gail Wynand na początku uznaje w Howardzie Roarku niezwykły talent, oryginalność i niezależność. Wynand podziwia Roarka za to, że nie ulega konwencjom społecznym i postępuje zgodnie ze swoimi własnymi przekonaniami, co jest dla niego źródłem blasku i inspiracji. Jednak w miarę rozwoju fabuły, pod wpływem Ellswortha Tooheya, Wynand zaczyna ulegać manipulacji i wpływom kolektywizmu. Toohey, będąc mistrzem manipulacji, wykorzystuje słabość Wynanda do popularności i pragnienia wpływów. Wynand, który pierwotnie chciał podążać za wartościami jednostki, zostaje zmanipulowany w taki sposób, że zaczyna działać zgodnie z oczekiwaniami społeczeństwa i rezygnuje z popierania Roarka. W rezultacie Wynand oddaje kontrolę nad gazetą "Banner", a ta zaczyna atakować Roarka. To jest jedno z kluczowych wydarzeń w powieści, pokazujące, jak manipulacja i presja społeczna mogą wpływać na decyzje ludzi, nawet tych, którzy początkowo wydawali się silni i niezależni)).
 
- Nie miał wyjścia. - Mógł zlikwidować gazetę. - To było jego życie. - To jest moje. Nie wiedział, że Wynand powiedział kiedyś, iż każda miłość polega na robieniu wyjątków. (...) Potem zrozumiał, że to bezużyteczne, jak każde poświęcenie. To, co powiedział, było podpisem pod jego decyzją: - Kocham cię. (...) Howard, wiem, co zamierzasz zrobićp odczas procesu. Nie będzie więc różnicy, jeśli dowiedzą się prawdy o nas. - Nie będzie różnicy. (...) Jego palce zamknęły się na jej nadgarstku. Cofnęła rękę. Odwrócił ją twarzą do siebie i po chwili trzymał już w ramionach, a jego wargi dotykały jej warg. Wiedziała, że każda chwila minionych siedmiu lat, w których pragnęła tego i powstrzymywała ból, i myślała, że zwyciężyła, nie skończyła się, nigdy się nie skończy, żyję dalej, zapisana, dodając głód do dłogu, i że teraz musi odczuwać to wszystko naraz, dotyk jego ciała, odpowiedź i oczekiwanie zarazem. Potem wszystko wydawało się proste i nie miała przed nim nic do ukrycia, ,,Tak, Howard... - szeptała - tak bardzo...', ,,To było dla mnie bardzo trudne - mówiła - te wszystkie lata''. Ale to już minęło. (...) Pozostanę tym, czym jestem, i pozostanę z tobą - teraz i zawsze - w każdej roli, w jakiej mnie zechcesz... (...) Dotyk koca, ciężkiego i intymnego na jej nagim ciele, był wszystkim, co zostało z minionej nocy. A skóra, która dotykała jej ramienia, była skórą Roarka śpiącego obok.
 
Potem mężczyźni wyjechali. Wydawali się zadowoleni. Nawet szeryf wiedział, że nie będzie musiał przeprowadzać śledztwa w sprawie zaginięcia pierścionka. - Przepraszam - powiedziała Dominique. - Wiem, że to było dla ciebie straszne. Ale tylko w ten sposób wszystko mogło dostać się do gazet. (...) Historia, wraz z piżamą, szlafrokiem, stołem śniadaniowym i jednym łóżkiem, pojawiła się tego popołudnia we wszystkich nowojorskich gazetach.
 
- Musisz się z nią rozwieść, Gail! (...) Nie masz wyboru, Gail! Musisz zachować to, co zostało z twojej reputacji! Musisz się z nią rozwieść, i to ty musisz wnieść pozew! - Dobrze
 
((Gail Wynand oddaje kontrolę nad gazetą "Sztandar". Wynand, który początkowo popierał Howarda Roarka, kończy jako przeciwnik architekta. Zmiana następuje w wyniku zmiany wartości i przekonań Wynanda pod wpływem Ellswortha Tooheya oraz presji społeczeństwa. W wyniku tej zmiany wynikającej z nowego kierunku redakcyjnego Alvaha Scarreta, gazeta "Sztandar" zaczyna krytykować Roarka i jego projekty. Wynand, choć miał początkowo dobre intencje, staje się przeciwnikiem Roarka ze względu na zmiany w swoim podejściu do życia i dostosowanie się do społecznych oczekiwań. To jest jedno z tragicznych wydarzeń w fabule powieści i ma istotne konsekwencje dla wszystkich głównych postaci)). 
 
Guy Francon; - Posłuchaj mnie, Dominique. Nie próbuję zrozumieć tego wszystkiego. Ale wiem jedno: że to jest dobre dla ciebie. Tym razem to właściwy mężczyzna. (...) - Powiedz panu Roarkowi, że może tu przyjeżdzać, kiedy tylko zechce. 

Alvah Scarret; Zabrał się ochodczo do sprzedawania Wynanda społeczeństwu jako ofiary wielkiej namiętności do kobiety zdeprawowanej - to Dominique zmusiła męża do bronienia niemoralnej sprawy wbrew jego własnej opinii; niemal zrujnowałą jego gazetę, jego pozycję, jego reputację, dorobek całego życia - by ratować swojego kochanka. Scarret błagał czytelników, by przebaczyli Wynandowi - tragiczna miłość, dla której wyrzekł się siebie, usprawiedliwiała go.

Rozprawa: - Z siłą równą dynamitowi, który wysadził budynek, motyw tego czynu wyrwał z duszy tego człowieka wszelkie ludzkie uczucia. Panowie i panie przysięgli, mamy do czynienia z najgroźniejszym materiałem wybuchowym na świecie - z egoizmem!

Ludzie przyszli tu, by być świadkami sensacyjnego procesu, zobaczyć sławnych ludzi, by mieć później o czym rozmawiać, zabić czas. Potem wrócą do niechcianych prac, niekochanych rodzin, niewybranych przyjaciół, do salonów, strojów wieczorowych, kieliszków i seansów filmowych, do niewypowiedzianego bólu, stłamszonej nadziei, niezaspokojonych pragnień wiszących w milczeniu ponad ścieżką, którą nie poszli, do dni wysiłku, aby nie myśleć, nie mówić, aby zapomnieć, ulec, poddać się. (...) I każdy pamiętał te chwile, w bezsenną noc, w deszczowe popołudnie, w kościele, na pustej ulicy o zachodzie słońca - chwile, w których zadawał sobie pytanie, dlaczego na świecie jest tyle cierpienia i brzydoty. Nie próbowali znaleźć odpowiedzi i żyli dalej, jakby nie była im ona potrzebna. Ale kazdy miał chwile, podczas których, w samotności, całkowicie szczerze, odczuwał potrzebę odpowiedzi.
 
Roark złożył przysięgę. Stał przy schodkach podestu dla świadków. Publiczność patrzyła na niego. Czuli, że nie ma szans. Odrzucili bezpodstawną urazę, poczucie niepewności, jakie wzbudzał w większości ludzi. Dzięki temu po raz pierwszy zobaczyli, kim naprawdę jest: człowiekiem całkowicie wolnym od strachu. (...) Stanął przed wrogim tłumem, który nagle zrozumiał, że ten człowiek nie jest zdolny do nienawiści. Przejęli na moment stan jego świadomości.


Przemówienie Roarka 787-797
Fragmenty; - Tysiące lat temu pierwszy człowiek odkrył, jak krzesać ogień. Prawdopodobnie zginął na stosie, który nauczył swoich braci rozpalać. Uznano go za złoczyńcę, który zadał się z demonem. (...) Wiele wieków po nim ktoś inny wynalazł koło. Prawdopodobnie zginął wskutek tortury łamania kołem, które nauczył swoich braci konstruować. (...) Prometeusz został przykuty do skały i był rozszarpywany przez sępy. Adam został skazany na cierpienie za to, że zjadł owoc z drzewa. (...) Wielcy twórcy - myśliciele, artyści, naukowcy, wynalazcy - samotnie stawiali czoło społeczeństwu swoich czasów. Każda wielka nowa myśl napotkykała na opór. Każdy wielki nowy wynalazek był odrzucany. Pierwszy silnik uznano za głupotę. Samolot uważano za niemożliwy. Do skonstruowania. Krosno mechaniczne za przeklęte. Znieczulenie za grzeszne. Ale ludzie, którzy mieli własną wizję, parli do przodu. Walczyli, cierpieli i płacili. Lecz zwyciężali. Żadnemu twórcy nie przyświecała idea służenia bliźnim, bo jego bliźni odrzucali dar, który im oferował, dar ten bowiem niszczył leniwą rutynę ich dni. Jednym motywem postępowania, jakim kierował się wynalazca, była prawda. Jego własna prawda i jego własne dążenie do osiągnięcia jej na swój własny sposób. Symfonia, książka, silnik, filozofia, samolot czy budynek - to był cel jego życia. Nie ci, którzy słuchali, czytali, obsługiwali, wierzyli, latali czy zasiedlali dom, który stworzył. Dzieło, nie jego użytkownicy. Dzieło, nie korzyści, które będą z niego czerpać inni. Dzieło, które nadawało kształt jego prawdzie. Prawdzie będącej najwyższą wartością i tarczą, którą dzierżył przeciwko wszystkim ludziom. Jego wizja, jego siła, jego odwaga pochodziły z jego własnego ducha. Duchem człowieka jest jego własna jaźń. Jedność, która stanowi  jego świadomośc. Myśleć, czuć, sądzić, działać - oto są funckje ego. Twórcy nie byli bezinteresowni, pozbawieni własnego ja. W tym twkwi cały sekret ich siły: była samowystarczalna, samonapędzająca się, samowytwarzająca się. Praprzyczyna, źródło energii, siła życiowa, czynnik nadrzędny. Twórca nie służył nikomu ani niczemu. Żył dla siebie. I tylko żyjąc dla siebie, mógł osiągnąć rzeczy, które dziś są chlubą ludzkości. Taka jest natura osiągnięć. (...)
 
 
- To koniec ,,Sztandaru''... - rzekł. - Myslę, że słuszne było, bym powitał go razem z panem. (...) Kiedy Roark zbliżył się do tego, co dotąd było Budynkiem ,,Sztandaru'', zauważył, że szyld zniknął. Na jego miejscu nie było nic.

- Proszę to przeczytać i podpisać, jeśli wyraża pan zgodę. - Co to jest? - Pański kontrakt na projekt Budynku Wynanda. Roark położył kartki na biurku. Nie potrafił utrzymać ich w rękach. Nie potrafił na nie patrzeć. (...) Zaprojektuje pan ten budynek tak, jak pan zechce. Daje panu całkowitą swobodę działania. Jest to stwierdzone w kontrakcie. Chcę jednak, by pan wiedział, że nie zamierzam spotykać się z panem osobiście (...) Proszę nie próbować zobaczyć się ze mną. Nie życzę sobie rozmawiać z panem. Nie życzę sobie więcej pana widzieć. Jeśli jest pan gotów przystać na te warunki, proszę przeczytać kontrakt i podpisać go. Roark sięgnął po pióro i złożył podpis bez patrzenia na kartki. (...) To będzie ostatni drapacz chmur, jaki kiedykolwiek stanął w Nowym Jorku. Słuszne jest, aby tak było. Ostatnie osiągnięcie człowieka na ziemi, zanim ludzkość ulegnie samozagładzie. (...) W drzwiach odwrócił się. Wynand stał nieruchomo za biurkiem. Popatrzeli na siebie. - Proszę go wybudować jako pomnik tego ducha, który jest pańskim... - rzekł Wynand - ...i który mógł być moim.

Dominique zatrzymała się. Zauważyła coś, czego nie dostrzegła nigdy przedtem. Widok ów był jak dotyk ręki na jej czole, ręki jednej z tych legendarnych postaci, które posiadały moc uzdrawiającą. Nie znała Henry;ego Camerona i nie mogła usłyszeć tych słów z jego ust, ale w tej chwili miała wrażenie, że je słyszy: ,,I wiem, że jeśli wytrwasz z tymi słowami do końca, będzie to zwycięstwo: nie tylko twoje, Howard, ale czegoś, co zwyciężyć powinno, co popycha świat do przodu i nigdy nie otrzymuje zapłaty. To pomści wielu, którzy upadli przed tobą, którzy cierpieli tak, jak ty będziesz cierpiał''. Na płocie otaczającym najwyższy budynek Nowego Jorku zobaczyła małą metalową tabliczkę ze słowami: ,,Howar Roark, architekt''.

Winda kołysała się nad miastem jak wahadło. Pędziła wzdłuż ściany budynku. Minęła wsokość, na której kończył się kamień. Teraz Dominique miała za plecami jedynie stalowe spoiny i przestrzeń. Czuła w uszach ciśnienie spowodowane wysokością. Słońce wypełniało jej oczy. Pęd powietrza uderzał w uniesioną brodę. Zobaczyła go, stojącego ponad nią, na najwyższym poziomie Budynku Wynanda. Pomachał do niej. Linia oceanu przecinała niebo. Ocean rósł w miarę, jak miasto malało. Minęła iglice banków. Minęła korony sądów. Wzniosła się ponad wieże kościołów. Dalej był już tylko ocean, niebo i postać Howarda Roarka.


(Książka przeczytana w 9 dni, skończona 25.01.2024 21:10. Zajebiście ją polecam)
:)
 
Roboczy tytuł brzmiał: Życie z drugiej ręki. Ten, który został nadany ostatecznie, przenosi punkt ważności z postaci negatywnych na bogatera-twórcę, człowieka korzystającego z własnego umysłu jako źródła wszelkich osiągnięć. 
 
26 grudzień 1935 roku Ayn Rand umieściła w dzienniku wstępne szkice postaci (spośród których trzy zostały później usunięte, powstało zaś kilka nowych).
 
 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Szpilka ku chrześcijaństwu

W tym poście zostawiam ziarno zwątpienia religii chrześcijańskiej. Czytasz na własną odpowiedzialność. (na końcu znajdują się losowe pytania i notatki).        Na wstępie podrzucam 3 cytaty (2 cytaty nieznanego pochodzenia, oraz 1 od F.Nietzschego): ,,Kościół opiera się na ludziach o niskim poziomie mentalności i edukacji których świadomość ogranicza się do zdawania sobie sprawy z tego że żyją, że potrzebują jedzenia, ubrania i dachu nad głową. Taki podział niewiele różni się od poziomu zwierząt, ale kościołowi właśnie o to chodzi, żeby mieć stado bezwolnego bydła, który bez zastrzeżeń przyjmie każde kłamstwo, wykona każde polecenie, nie zadaje żadnych pytań, nie podważa jego autorytetu, i nie dyskutuje. Kościołowi nie zależy na inteligentnych wyznawcach, to ksiądz ma być inteligentny, bo ma inteligentnie manipulować ludźmi i obdzierać ich z pieniędzy tak inteligentnie, żeby się nie połapali że padają ofiarom pospolitego oszustwa,,. ,,Co może przekonać chrześcijanina używ

Czemu istnieje zło, jeżeli istnieje Bóg? (Teodycea)

Skąd tyle zła na świecie? Dlaczego zło istnieje? Inaczej, spoglądać będą na to osoby wierzące w Boga (Teiści) a inaczej niewierzące (Ateiści).     BÓG : Dla chrześcijan, jak i pozostałych monoteistów od wieków jedna rzecz była absolutnie pewna, źródłem pewnego dobra jest Bóg, skąd się jednak wzięło zło? - tutaj sprawa się nieco komplikuje. Wszystko można zawsze zwalić na Szatana, złego ducha, czy inne diabelstwo, ale same jego istnieje rodzi pewien paradoks. Bóg stwórca, najwyższy ojciec, przez wszystkie religie mono uważany jest za byt: - Doskonały - Wszechmocny - Wszechwiedzący - Wszechdobry   Jak w takim razie można pogodzić te wszystkie cechy z istnieniem zła?     Dlaczego Bóg pozwala na zło?  Czy Bóg o nim nie wie? - Wtedy nie byłby wszechwiedzący. Czy nie może nic z nim zrobić? - Wtedy nie byłby wszechmocny. Czy może nie chce nic z nim zrobić? - Przecież miał być wszechdobry.     Istnieje cała gałąź teologii zwana - teodyceą, która zajmuje się wyjaśnianiem paradoksów współistni

Albert Camus - Dżuma

W tym wpisie zamieszczam moje osobiste notatki z powieści "Dżuma" Alberta Camusa. Jest to dzieło, które może być świetnym punktem wyjścia do oce n które można analizować i interpretować z perspektyw filozoficznej,  psychologicznej i socjologicznej . W obliczu kryzysu, epidemii i sytuacji wyjątkowych, czytelnik może analizować, jak epidemia wpływa na psychikę jednostek oraz jak kształtuje relacje między ludźmi.     Tekst ukazuje bezsilność człowieka wobec zła, jest to obraz niezmiennych zachowań ludzi podczas kataklizmu. Camus chciał w nim ukazać absurd ludzkiego istnienia, gdzie zmagamy się ze światem aby ostatecznie umrzeć. Dżuma mówi nam o bezwzględnej walce ze złem, pomimo braku szans na zwycięstwo.   Warstwa dosłowna tekstu, dotyczy relacji mieszkańców Oranu na tytułową ,,Dżumę,, Narrator nie podaje nam dokładnej daty wydarzeń. W Oranie wybucha epidemia, która na 9 miesięcy zmienia całkowicie życie mieszkańców miasta. Główny bohater dr. Bernard Rieux z pasją pomaga zar