Przejdź do głównej zawartości

Friedrich Nietzsche - Tako Rzecze Zaratustra


W tym poście dodaje moje ulubione fragmenty z książki Nietzschego ,,Tako rzecze zaratustra,, (Post służy mi jako moja osobista notatka)

 

 

Bóg już umarł 


Człowiek jest czemś, co pokonanem być powinno. 
 
 
Wszystkie istoty stworzyły coś ponad siebie; chcecież być odpływem tej wielkiej fali i raczej do zwierzęcia powrócić niźli człowieka pokonać?
 
 
 Czemże jest małpa dla człowieka? Pośmiewiskiem i sromem bolesnym. I temże powinien być człowiek dla nadczłowieka: pośmiewiskiem i wstydem bolesnym
 
 
Byliście niegdyś małpami i dziś jest jeszcze człowiek bardziej małpą niźli jakakolwiek małpa.
 
 
Zaprawdę, brudnem stworzeniem jest człowiek. Trzeba być morzem, aby brudne strumienie w siebie przyjmować i samemu się nie zakalać. 
 
 
Patrzcie, ja was uczę nadczłowieka. On jest tym piorunem, on jest tym obłędem!
 
 
Człowiek jest liną rozpiętą między zwierzęciem i nadczłowiekiem - liną ponad przepaścią.
 
 
Czas, by człowiek cel sobie wytknął. Czas, by zasiał ziarno swej najwyższej nadziei.
 
 
Nie rozumieją mnie, nie jestem językiem dla tych uszu.
 
 
Chcę ludzi nauczyć ducha ich istnienia, którym jest nadczłowiek, błyskawica z ciemnej chmury: człowiek. Lecz jeszczem ja od nich daleki i mój duch do ich ducha nie przemawia. Dla ludzi jestem jeszcze czemś pośredniem między błaznem i trupem.
 
 
Patrzcie na tych dobrych i sprawiedliwych! Kogóż oni najbardziej nienawidzą? Tego, kto kruszy tablice ich wartości, tego burzyciela, tego niszczyciela - ten jednak jest twórcą.
 
 
Patrzcie na tych wierzących wszelkich wiar! Kogóż oni najbardziej nienawidzą? Tego, kto kruszy tablice ich wartości, tego burzyciela, tego niszczyciela - ten jednak jest twórcą.
 
 
Samotnikom pieśń swą zaśpiewam i samowtórom; a kto uszy ma dla niesłychanego, temu serce swojem szczęściem obciążę.
 
 
Do celu swego podążam, drogą swą idę. A przez zwlekających, przez niezdecydowanych - przeskoczę. I niechaj ten pochód zanikiem ich będzie!.
 
 
Niebezpieczniej było mi śród ludzi niźli pośród zwierząt.  
 
 
Nazwałem wam trzy przemiany ducha: jako duch wielbłądem się staje, wielbłąd lwem, wreszcie lew dziecięciem.  


Wół: Na początku dusza ludzka jest podobna do wołu. Jest poddana tradycji, konformizmowi i utartym schematom społecznym. Ta pierwsza przemiana polega na przezwyciężeniu tego stanu poprzez rozwijanie indywidualności i myślenia poza utartymi wzorcami.
 
 
Lew: Następnie dusza przechodzi fazę przemiany, w której staje się jak lew. To symbol buntu i niezależności. Nietzsche zachęca do odważnego stawiania czoła życiowym wyzwaniom i odrzucenia konwencji społecznych, jeśli są one destrukcyjne lub ograniczające.
 
 
Dziecko: Ostatecznie dusza osiąga trzeci etap, którym jest dziecko. To symbol czystości, radości i twórczego potencjału. Nietzsche zachęca do przyjęcia tej niewinności i twórczej mocy, co ma prowadzić do osiągnięcia najwyższego potencjału osobistego.  
 
 
O bracia, Bóg, któregom stworzył, był ludzkim dziełem i obłędem, jako wszyscy bogowie.
 
 
I cóż się oto stało, bracia moi? Przemogłem siebie, cierpiącego, zaniosłem swój popiół w góry, jaśniejszy wynalazłem sobie płomień. I patrzcie! ustąpił upiór ode mnie.
 
 
Cierpieniem by było mi to teraz i męką dla ozdrowiałego w takie wierzyć upiory, cierpieniem by było mi to teraz i poniżeniem. Tako mówię zaświatowcom.
 
 
Lecz ,,tamten świat,, dobrze jest ukryty przed człowiekie, ów odczłowieczony, nieczłowieczy świat; żywot zaś bytu wcale do człowieka nie przemawia, chyba że czyni to jako człowiek.
 
 
Nowej woli uczę ja ludzi: tej chcieć drogi, którą dotychczas na oślep człowiek chadzał, uznawać ją za dobrą i nie przemykać się nadal bocznemi ścieżki, jako to czynią chorzy i zamierający!
 
 
Chorzy to byli i zamierający, co wzgardzili ciałem i ziemią i wynaleźli rzeczy niebiańskie oraz zbawcze krople krwi, lecz nawet i te słodkie, a ponure trucizny zaczerpnęli wszak z ciała i ziemi!
 
 
Zbyt dobrze znam ja tych bogupodobnych: chcą oni, aby w nich wierzono i aby wątpienie grzechem było. Zbyt dobrze wiem też, w co oni sami najgłębiej wierzą.
 
 
Rzetelniej mówi czyste i zdrowe ciało, ciało doskonałe i udałe, a ono o treści ziemi powiada.
 
 
Poza twemi myślami i uczuciami, bracie mój, stoi władca potężny, mędrzec nieznany - zwie się on ,,ty sam,,. W twojem ciele on mieszka, twojem jest ciałem.
 
 
Zaniknąć chce wasza samość, i temu staliście się wy ciała gardzicielami! Gdyż nie zdołacie wy już ponad samyc siebie tworzyć.
 
 
Drogą waszą ja nie pójdę, wy ciała gardziciele! Nie jesteście wy dla mnie mostem ku nadczłowiekowi!
 
 
Bracie mój, jeśli cnotę posiadasz, a jest ona twoją cnotą, masz ją nie społem z kimkolwiek, lecz dla siebie wyłącznie. Lecz - oczywiście! - ty pragniesz ją po imieniu nazywać, pieścić, za uszy ją psotnie targać i z nią baraszkować. I oto patrz! Posiadasz imię jej na spółkę z ludem, stałeś się tłumem i trzodą wraz z cnotą swoją!


Dawniej miałeś namiętności i zwałeś je złemi. Teraz masz jedynie swe cnoty, wyrosły one z twych namiętności.
 
 
Wytknąłeś cel najwyższy swym namiętnościom, i oto stały się cnotami i uciechą twoją.
 
 
Dawniej dzikie psy miałeś w podziemiach swych, zmieniły się one w ptaki i śpiewaczki miłe.
 
 
Człowiek jest czemś, co powinno być pokonane, dlatego też powinieneś swe cnoty kochać, gdyż przez nie zaginiesz.
 
 
Czemś innem jest myśl, czemś innem czyn, a czemś zgoła odmiennym czynu obraz. 


Wiele z waszego dobra budzi we mnie wstręt, i zaprawdę nie ich zło. Chciałem wszak, abyście mieli obłęd, który by was do zguby dowiódł, jako tego bladego przestępce!


Ze wszystkiego, co czytam, lubię to tylko, co krwią było pisane.


Niegdyś duch był bogiem, potem przedzierzgnął się w człowieka, dziś staje się motłochem.


Wy spoglądacie w górę, gdy chcecie podniesienia. Ja patrzę na dół, bom jest wyniesiony.
 
 
Kto szczytów najwyższych dosięgnie, ten śmieje się z wszelkich tragikomedyi i tragicznych powag.
 
 
Mężnymi, niedbającymi o nic, drwiącymi i gwałtownymi - takimi chce nas mieć mądrość: ona jest kobietą i pokochać zdoła tylko wojownika. 


Prawdą jest: kochamy życie nie dlatego, żeśmy do życia, lecz żeśmy do kochania przywykli.


Nie gniewiem, lecz śmiechem się zabija. Naprzód, zanijmyż ducha ciężkości!


Przeobrażam się zbyt szybko: moje dziś obala moje wczoraj. Przeskakuję często stopnie, wspinając się wzwyż; tego mi żaden stopień nie wybacza.
 
 
Gdy na wyżynie jestem, samego siebie tylko znajduję. Nikt do mnie nie przemawia, mróz samotności dreszczem mnie przejmuje. I czegóż ja chcę na wyniosłościach?
 
 
Moja wzgarda i tęsknota ma wzrastają równomiernie: im wyżej się wspinam, tem bardziej gardzę tym, kto się wspina. I czegóż on chce na wyniosłościach? 


Jakże ja się wstydzę wspinania i potykania swego! Jakże szydzę ze swego gwałtownego zasapania! Jakże nienawidzę polotnych! O, jakżem umęczony na wyżynie!
 
 
Kaznodzieje śmierci okrutnicy ci, niechże nawołują do odwrotu od życia i niech się sami przecz wynoszą!
 
 
Wy, coście umiłowali pracę gwałtowną, oraz wszystko, co prędkie, nowe, obce, samych siebie wy znieść nie możecie, wasza pilność jest kląttwą i chęcią zapomnienia o samych sobie. 
 
 
Gdybyście życiu więcej ufali, nie oddawalibyście się na pastwę chwili. Nie macie jednak dosyć treści w sobie, aby móc czekać, nie dość nawet, by móc próżnować!
 
 
Was nie wzywam ja do pracy, lecz do walki. Was nie nawołuję do pokoju, lecz do zwycięstwa. Waszą pracą niech będzie walka, waszym pokojem zwycięstwo! 


Nazywają was ludźmi bez serca, lecz wasze serce jest prawdziwe, a ja kocham wstydliwość waszej serdeczności. Wy wstydzicie się waszego przypływu, jako inni wstydzą się swego odpływu.


Winniście być dumni z wroga: wówczas stają się wroga waszego powodzenia i waszym powodzeniem.


Dobremu wojownikowi brzmi milej ,,musisz,, niźli ,,chcę,,. I wszystko, co wam jest drogie, winniście sobie wprzódy pozwolić nakazać.


Najwyższą zaś myśl swoją winniście mnie pozwolić sobie rozkazać, a brzmi ona: człowiek jest czemś, co pokonanem być winno.


Żyjcież tedy swem życiem posłuszeństwa i wojny!
 
 
Państwo? Cóż to jest? Baczność! Uszy mi rotwórzcie, abym wam słowo rzekł o śmierci ludów. Państwem zwie się najzimniejszy ze wszystkich zimnych potworów. Zimny kłam głosi ono, i ta oto łeż pełznie z jego ust: ,,Ja, państwo, jestem narodem,,.


Państwo wszakże łże we wszystkich językach dobra i zła; cokolwiek rzeknie, skłamie, a cokolwiek posiada, skradzione to jest. Wszystko w niem jest fałszem.


Spojrzyjcież mi, jak ono ich przynęca tych nader licznych! Jak ono ich chłonie, żuje i przeżuwa! ,,Nie masz na ziemi nic większego nade mnie: jam palec Boga rządzący,, - tako ryczy potwór ten.


Państwem zwę ja to, gdzie wszyscy trucizny piją, dobrzy i źli, państwem, gdzie wszyscy siebie zatracają, dobrzy i źli; państwem, gdzie powolne samobójstwo wszystkich ,,życiem,, się zwie,,.


Patrzcież mi na tych zbytecznych! Chorzy są oni zawsze: rzygają żółcią i zwą to gazetą. Pożerają się wzajemnie, a strawić się nawet nie zdołają.


Patrzcie, jak się pną, zwinne te małpy! Pną się poprzez siebie nawzajem i strącają się wzajemnie w błota i głębie.


Do tronu pchają się oni wszyscy, omam to ich - jakoby szczęście na tronie zasiadało! Nieraz błoto spoczywa na tronie, a nierzadko i tron na błocie.


Opętańcy to są, zwinne te małpy, i gorączką przepaleni. 


Gdzie państwo się kończy, tam dopiero zaczyna się człowiek, który nie jest zbyteczny: tam się poczyna pieśń niezbędnego, jedyną i niezastąpioną nutą. Gdzie państwo ustaje, spojrzyjcież mi, bracia moi! Czyż nie dostrzegacie tam tęczy i mostów nadczłowieka?


Uciekaj, przyjacielu, do samotni swej. Widzę, żeś ogłuszony hałasem wielkich ludzi i żądłem małych.


Bliźni twoi będą dla ciebie zawsze muchami jadowitemi; co wielkiego jest w tobie, to właśnie jadem napawać ich będzie i muchy z nich czynić.


Uciekaj, bracie, do samotni swej i tam, gdzie wieją ostre i surowe tchnienia. Nie twoim to udziałem być oganką na muchy.


Ukochałem las. Ciężko żyć po miastach: zbyt wielu tam jurnych.


Nasza wiara w innych pokazuje, w co pragnęlibyśmy uwierzyć w samych sobie. Tęsknota za przyjacielem jest naszym zdrajcą.


Kto chce mieć przyjaciela, winien chcieć i wojować za niego, a kto wojny pragnie,, winien potrafić być wrogiem.


Czyż możesz przystąpić do przyjaciela, nie przechodząc na jego stronę? W przyjacielu winieneś mieć najlepszego wroga. A w sercu swojem najbardziej skłonnym być mu wówczas, gdy mu się opierasz.


Odgadywanie niech będzie twem współczuciem, abyś wprzódy wiedział, czy przyjaciel twój pożąda współczucia.


Zaprawdę, ludzie sami nadali sobie wszelkie swe zło i dobro. Zaprawdę, nie przejęli go, ani go nie znaleźli, nie spadło im też ono jako głos z nieba.


Wartości nadał rzeczom człowiek w potrzebie samozachowawczej, on dopiero stworzył rzeczom treść, treść człowieczą! Przeto zwie się ,,człowiek,, ,czyli: oceniający.
 
 
Oceniać znaczy tworzyć, słuchajcież mi, twórcy! Ocena jest wszelkich ocenianych rzeczy skarbem i klejnotem
 
 
Przez ocenę powstaje dopiero wartość: bez oceny pustym byłby orzech bytu. Baczcież mi, twórcy!
 
 
Zmienność wartości - to zmienność tworzącego. Niszczy zawsze, kto twórcą być musi.
 
 
Twórcze był przede wszystkim ludy, znacznie później dopiero jednostki; zaprawdę, jednostka jest sama tworem najmłodszym.


Narody zawiesiły niegdyś tablice dobra ponad sobą; miłość, co chce panować, oraz miłość, co pragnie ulegać, stworzyły społem te tablice.


Powiedzcież mi jednak, bracia: jeśli ludzkości celu jeszcze brak, zali nie brak jeszcze - jej samej?
 
 
Tłoczycie się koło bliźnich i macie piękne słowa na to. Ja zaś powiadam wam: to wasze ukochanie bliźnich jest złem umiłowaniem samego siebie.
 
 
Kłamie nie tylko ten, kto wbrew własnej wiedzy mówi, czyni to stokrotniej, kto przeciw swej niewiedzy głosi. Lecz tako głosicie o sobie w stosunkach z ludźmi i tako okłamujecie sobą sąsiada.
 
 
Jeden idzie do bliźniego, ponieważ siebie szuka; drugi, ponieważ siebie zatracić pragnie. Zła miłość wasza ku sobie czyni wam samotność więzieniem


Nie lubię was ani uczt waszych: zbyt wielu aktorów zastawałem przy nich i zbyt wielu widzów nawet o zachowaniu aktorskiem.


Nie bliźniego więc wskazuję ja wam, lecz przyjaciela. Przyjaciel niech wam będzie ucztą tej ziemi i przeczuciem nadczłowieka.


Są uczucia, co samotnika zamordować pragną; gdy im się to nie udaje, wówczas same zamrzeć muszą! Zali zdobędziesz się na to, zdołasz być mordercą?


A strzeż się dobrych i sprawiedliwych! Oni zawsze radzi ukrzyżować tych, co własną sobie wynajdują cnotę - nienawidzą samotnika.


Winieneś pragnąć, abyś się spalił we własnym ogniu, bo jako odnowić się chcesz, jeśliś się wprzódy w popiół nie zamienił!


I ze łzami memi idź w samotnię swą, o bracie mój! Kocham tego, co ponad siebie samego tworzyć pragnie i tak oto zanika.


Mężczyzna jest dla kobiety tylko środkiem, celem jest zawsze dziecko. Lecz czemże jest kobieta dla mężczyzny? Dwóch rzeczy pragnie prawdziwy mężczyzna: niebezpieczeństwa i igraszki. Przeto pożąda kobiety jako najniebezpieczniejszej igraszki.


Szczęście mężczyzny brzmi: ja chcę. Szczęście kobiety: on chce.


Pewnego razu w dzień upalny zasnął Zaratustra pod drzewem figowym, zarzuciwszy ramiona na głowę. I oto podpełzła żmija i ukąsiła go w szyję tak mocno, że Zaratustra krzyknął z bólu. Gdy odjął ramię, ujrzał żmiję, która poznawszy oczy Zaratustry, zwinęła się niezręcznie i chciała umknąć. ,,Stój - rzekł Zaratustra - jeszczem ci podziękować nie zdążył. Zbudziłaś mnie w porę, długa oczekuje mnie droga,,. ,,Krótka jest już twa droga - rzekła żmija smutnie - mój jad zabija,,. Roześmiał się Zaratustra. ,,Kiedyż to umarł smok od wężowego jadu? Lecz weźże na powrót swą truciznę! Nie jesteś mi dosyć bogata w jady, abyś je rozdawać mogła,,. I oto żmija rzuciła mu się ponownie na szyję i lizała zadaną ranę.


Burzycielem moralności zwą mnie dobrzy i sprawiedliwi, moja opowieść jest niemoralna.


Skoro więc wroga macie, nie odpłacajcież mu dobrem za zło, to by zawstydzało. Dowiedźcież mu raczej, iż wyświadczył wam coś dobrego.


Samotnik jest jako studnia głęboka. Łatwo kamień weń wrzucić; lecz gdy dna dopadł, któż kamień stamtąd dobędzie?


Ponad samych siebie winniście się kiedyś umiłować! Więc się wprzódy kochać nauczcie! I dlatego właśnie winniście byli wypić gorzki kielich swego kochania.
 
 
Wielu umiera za późno, niektórzy umierają zbyt wcześnie.
 
 
Umieraj w porę - tak poucza Zaratustra. 


Tchórzostwo jedynie trzyma go na gałęzi. Zbyt wielu żyje i zbyt długo wisi na gałęziach. Obyż przyszła nawałnica, która by to wszystko zgniłe i robaczywe z drzew pootrząsała!


Zaprawdę, cel miał Zaratustra, piłkę swą wyrzucił, i oto wy, przyjaciele moi, jesteście celu mego dziedzice, wam też przerzucam piłkę swą złotą. Nade wszystko drogim jest mi wasz widok, przyjaciele, kiedy złotą rzucacie piłką! I dlatego też pobędę jeszcze nieco na ziemi; wybaczcież mi to, proszę!


Gdybyście wzgardzili wszystkiem, co przyjemne, gdy wam obmierzło miękkie łoże, gdy od wszelkiego miękczenia nigdy wam dosyć daleko łoża waszego nie ścielą - owo jest zaczątek cnoty waszej.


Potęga to jest; myśl to władna, w wokół niej dusza mądra; złote to słońce, a na niem w krąg poznania wąż.
 
 
Jeszcze walczymy krok za krokiem z olbrzymem przypadku, a ponad całą ludzkością sprawowały dotychczas rządy nierozum i niedorzeczność.


Duch wasz, bracia moi, oraz cnota wasza ziemskiej niech służą treści, rzeczy zaś wszelkich wartość niech przez was na nowo nadaną zostanie. Przeto winniście być walczącymi! Przeto twórczymi być powinniście!
 
 
Wiedzą oczyszcza się ciało; wśród wiedzy doświadczeń wywyższa się ono. Wszystkie popędy poznającego uświęcają się; dusza wywyższonego radosną się staje. 


Baczcie i czuwajcie, samotnicy! Z tajemnym skrzydeł łopotem przyszłości ciągną wiewy; czujnym uszom dobra zwiastuje się nowina.


Samotnicy dnia dzisiejszego, wy, odosobniający się, ludem wy kiedyś będziecie; z was, którzyście się sami wybrali, powstanie lud wybrany, a z niego nadczłowiek.


,,Pomarli bogowie wszyscy, niechże więc za wolą naszą nadczłowiek żyje,, - taką niechaj będzie czasu wielkiego południa nasza wola ostatnia.


,,... i kiedy wszyscy mnie się zaprzecie, naonczas dopiero do was powrócę. Zaprawdę, innemi oczami, bracia moi, szukać wonczas będę swych straconych; inną pokocham was wtedy miłością,,.


Spotężnieli wrogowie moi i spotwornili obraz mej nauki tak, że najdrożsi moi wstydzić się muszą darów, którymi ich obdarowałem. Straciłem przyjaciół swych; nastała godzina, abym szukał straconych!,,.
 
 
Nowemi drogi idę, nowa nawiedza mnie mowa; jako wszystkich twórców stare znużyły mnie języki. Nie chce mi duch mój już na zdartych podeszwach biegać. 


Jakże ja kocham każdego, do kogo przemawiać mi wolno! I wrogów mi trzeba do szczęścia!


Ma dzika mądrość brzemienną się stała w górach samotnych, na surowym głazie porodziła swe młode, swe najmłodsze.


Niegdyś mawiano Bóg, gdy spoglądano na dalekie morze; ja was nauczyłem mawiać: nadczłowiek.


Czybyście zdołali Boga stworzyć? - więc milcież mi o wszystkich bogach! Wszakże nadczłowieka stworzyć zdołacie.


Wreszcie, abym wam przyjaciele, całkowicie swe serce objawił, jeśliby bogowie byli, jakżebym ja zniósł, abym bogiem nie był! Przeto nie ma bogów.


Złe są mi one i wrogie dla ludzkości, te wszystkie nauki o jednem, pełnem, nieruchomem, sytem i wiekuistem. Wszystko, co nie przemija - przenośnia to tylko! A poeci łżą zbyt wiele.


Twórczość - oto jest wielkie wyzwolenie z cierpień i ulżenie życia. Lecz żeby twórca powstał, wiele cierpień tu trzeba i wiele przeistoczeń.
 
 
Aby twórca dziecięciem się stał, dziecięciem nowo narodzonem, na to musi być rodzicielką i bolami rodzicielki.


Już nie chcieć niczego, już niczego nie cenić nawet, już nie tworzyć więcej! och, gdybyż to wielkie zmęczenie omijało mnie zawsze z daleka!


Precz od Boga i od bóstw wabi mnie ma wola twórcza; cóżby bo pozostawało do tworzenia, gdyby bogowie istnieli!


Lecz do człowieka pociąga mnie raz po raz ma płomienna wola twórcza; tako pociąga młot ku głazowi.


Dzieła mego dokonać chcę, gdyż mara nawiedziła mnie; co w rzeczach wszelkich jest najcichsze, a najdoskonalsze, wszystko to nawiedziło mnie!


Piękno nadczłowieka marą ku mnie przyszło. O bracia moi! Cóż mnie wobec tego obchodzić mogą - bogowie!


Zaprawdę, nie znoszę ja tych miłosiernych, których własna litość błogością przejmuje: zbyt mało wstydu mają mi ci ludzie.


Jeśli litościwym być muszę, nie chcę się nim zwać; a skoro nim jestem, pragnę nim być z daleka.


Od czasu gdy ludzie istnieją, za mało weselił się człowiek, to jedynie, bracia moi, jest naszym grzechem pierworodnym!


Przeto umywam rękę, co wspomagała cierpiących, przeto bym rad obmył i duszę.


,,Bądźcie hardzi w przyjmowaniu! Umiejcie wyróżniać tem, że przyjmować raczycie!,, - tako radzę tym, co nie mają nic do darowania.


Żebraków jednak by należało całkowicie usunąć! Zaprawdę, gniewa to, gdy im się daje, i gniewa, gdy im się nie daje.

Podobnież i grzeszników oraz sumienia nieczyste! Wierzcie mi, przyjaciele, zgryzoty sumienia uczą gryźć.


Wprawdzie powiadacie: ,,rozkosz z małych złośliwości oszczędza nam nieraz wielkiego czynu,,. Lecz tu nie należy chcieć oszczędzać.


Trudno żyć z ludźmi, ponieważ milczeć jest tak trudno.


Tak oto przemówił raz do mnie dyabeł: ,,i Bóg ma swe piekło: jest niem miłość ludzi,,.
Niedawno zaś te słowa zasłyszałem: Bóg nie żyje; litość nad człowiekiem przyprawiła Boga o śmierć,,.


,,Samego siebie swą miłością darzę i swych bliźnich jako siebie,, - taka jest mowa wszystkich, co tworzą. Twórcy zaś wszyscy twardzi są.


,,Kapłani tu są, aczkolwiek to wrogowie moi, mijajcie ich w ciszy, i niech spoczywa oręż wasz! I między nimi są bohaterzy; wielu z nich cierpiało zanadto, pragną przeto innym cierpienia przyczyniać.


Ten kto zbawicielem zową, zakuł ich w okowy. W okowy fałszywych wartości i słów obłędnych! Och, gdybyż wybawił ich kto od ich zbawiciela!


Patrzcież mi na te schroniska kapłanów! Świątyniami zwą oni te słodkowonne jaskinie. Och, to fałszowane światło, to zdławione powietrze! Tu duszy do własnych wyżyn - wzbijać się nie wolno! Gdyż tak oto brzmi nakaz ich wiary: ,,na klęczkach czołgać się będziecie po stopniach, grzesznicy!,,.


Przezwali Bogiem wszystko, co im się przeciwiało i sprawiało ból, zaprawdę wiele bohaterskości było w tem ich bohomolstwie! Inaczej zaś Boga swego kochać nie umieli, jeno przybijając do krzyża człowieka!


Jako trupy żyć pragnęli, kirem czernili trupy swe; nawet w ich mowach wietrzę przykre zaduchy trupiarni.


A kto w ich bliskości przebywa, zamieszkuje w bliskości czarnych stawów, z których kumaki pieśń swą zawodzą słodkim głębokiej zadumy przyśpiewem. Lepsze pieśni śpiewać mi winni, abym w ich wyzwoliciela uwierzyć zdołał, bardziej wyzwolonymi jawić mi się winni jego wyznawcy!


Z luk składał się duch tych zbawicieli; a w każdą taką pustkę wtykali oni swój oman, swego pokutnika duchowych niedostatków, którego Bogiem przezwali.


Zaprawdę, i pasterze ci należeli do owiec!


Bywali więksi, i zaprawdę, bardziej wysoko urodzeni od tych, których lud zbawicielami zowie, te ponoszące zawieruchy! Lecz i od tych większych niźli wszyscy wyzwoliciele winniście się wyzwolić bracia moi, abyście drogę ku wolności znaleźli.


Nigdy nie istniał jeszcze nadczłowiek. Nago ujrzałem ich obu, największego i najmniejszego człowieka. Zbyt podobni są obaj. Zaprawdę i największy był mi - nad- to ludzki!


Gdyż tem jest prawda wasza: jesteście za schludni na brud słów takich jak: zemsta, kara, zapłata, odwet.
 
 
Niektórzy chcą być zbudowani i wydźwignięci i zwą to cnotą, inni znów pragną być powaleni - i zwą to również cnotą. Tak oto mniemają niemal wszyscy, iż uczestniczą w cnocie; co najmniej zaś każdy chce być znawcą w rzeczach ,,dobra,, i ,,zła,,


Życie jest krynicą rozkoszy; lecz gdzie i hołota pija, tam wszystkie studnie są zatrute.


A niejeden, co się z życia wycofał, wycofał się tylko od hołoty: nie chciał z nią wspólności przy studni, ognisku i owocach.
 
 
W każdej ich skardze brzmi zemsta, w każdej pochwale dokuczliwość, a najwyższą błogością jest dla nich bycie sędzią. Przeto radze wam ja przyjaciele moi, nie dowierzajcie nikomu w kim popęd do wymierzania kary jest tak silny.
 
 
Kaznodzieje wy równości, tyraństwa to obłęd w niemocy woła tak przez was o ,,sprawiedliwość,, ,wasze najskrytsze zachcianki tyraństwa kapturzą się tak oto słowami cnoty!  


Z tymi kaznodziejami równości pomieszany być nie chcę ani za jednego z nich uchodzić nie pragnę. Gdyż tak oto mówi mi sprawiedliwość: ,,ludzie równi nie są,,. I stać się równymi nawet nie powinni! Czemżeby była ma miłość nadczłowieka, gdybym pouczał inaczej?


,,Kara być musi i sprawiedliwość - myśli tarantula - nie darmo będziesz mi na cześć wróżdy swe pieśni tu głosił!,,. 


Zaprawdę, zawieruchą ani wichurą Zaratustra nie jest; a jeśli tancerzem bywa, przenigdy być nie chce tarantul tancerzem!


Ludowi służyliście i ludu przesądom, mędrcy wy wszyscy sławni! - nie zaś prawdzie! I za to właśnie hołdowano wam w pokorze.
 
 
Wyzbytą ze szczęścia pachołków, wyzwoloną od bogów i bogomolstwa, nieustraszoną i straszliwą, wielką a samotną - taką jest wola prawdziwego.
 
 
Lecz wy ludu sługi, sławni wy mędrcy, jakżebyście zdołali za mną podążyć!
 
 
Kto zawsze obdarza, niebezpieczeństwo mu grozi, iż wstyd zatraci; kto zawsze rozdaje, tego dłoń i serce mają twarde odciski od ustawicznego rozdawania. 


Nie przerywajcież sobie tańca, miłe dziewczęta! Nie zbliża się ku wam psowacz zabawy o złem spojrzeniu ani też dziewcząt wróg.


Między nas trojgiem tak oto rzeczy stoją: z głębi serca kocham tylko życie, i zaprawdę, najbardziej wówczas, kiedy go nienawidzę!


A gdy mnie raz zagadnęło życie: ,,Któż to jest twoja mądrość?,,. Odpowiedziałem czem prędzej: ,,Ach! mądrość! Pragnie się jej, lecz się nigdy nią nie nasyca; widzi się przez zasłony, chwyta przez sieci.


Coś nieznanego jest wkoło mnie i spoziera w zadumie. Jak to! Więc ty żyjesz jeszcze, Zaratustro? Dla czego? Po co? Przez co? Dokąd? Gdzie? Jak? Czyż to nie szaleństwo żyć jeszcze?


Rozkazują temu, kto samemu sobie ulegać nie zdoła. Takie jest przyrodzenie wszystkiego, co żywie.


Iż walką być muszę i stawaniem się, i celem, i wielu celi sprzecznością, och, kto wolę moją odgadnie, odgadnie zarazem, jak krętemi drogi chadzać ja muszę!


Tam tylko gdzie życie, tam jest i wola, wszakże nie wola życia, lecz - tak oto uczę ciebie - wola mocy!


A kto twórcą być musi w złem i dobrem, zaprawdę, burzycielem być on wprzódy musi i winien kruszyć wartości.


I tak oto nieodłączne jest najwyższe zło od najwyższej dobroci, ta jednak jest twórcza.
 
 
Mówimy wszakże o tem, wy najmędrsi, aczkolwiek i to jest zgubne. Milczenie jest gorsze; wszystkie przemilczane prawdy stają się jadowite.


I niechże się wszystko pokruszy, co w prawdach naszych pokruszyć się - może! Niejeden dom zbudować nam jeszcze należy!

 
Ciche jest dno mego morza: któżby odgadł, że kryją się na nim kapryśne potwory! Nieporuszona jest ma głębia: jednakże lśni się ona od pływających zagadek i uśmiechów.
 
 
Powiadacie mi, przyjaciele, że o gusty i smaki spierać się niepodobna? Ależ wszelkie życie jest waśnią o gusty i smaki! Smak: to jest waga zarazem i ciężarki i ważący; a biada żyjącemu, któryby żyć zechciał bez waśni o wagę, ciężarki i ważących!
 
 
I wówczas dopiero, kiedy od siebie odwróci się on, przeskoczy swój cień własny — i zaprawdę! we własne słońce skoczy wtedy. Zbyt długo w cieniu siedział, wyblakły lica pokutnikowi ducha; nieomal że się nie zagłodził oczekiwaniami swemi. Wzgarda kryje się jeszcze w jego oku, a wstręt okala usta jego. Spoczywa wprawdzie teraz, leci, jego spokój nie ułożył się jeszcze w słońcu.
 
 
Od nikogo tak piękna nie pragnę, jak od ciebie, ty potężny: dobroć twa winna być twem ostatniem pokonaniem samego siebie.


Gdyż to jest tajemnicą duszy: wprzódy bohater opuścić ją musi, zanim nawiedzi ją w marzeniu — nadbohater. 
 
 
Za daleko wybiegiem w przyszłość: dreszcz zgrozy mnie przejął. Bo kiedym się obejrzał, oto czas tylko był jedynym moim współcześnikiem!
 
 
A gdyby kto z was wyzbył się swych zasłon, zawoi, barw swych i gestów, — pozostałoby właśnie dość, aby straszyć ptaki tą pozostałością.
 
 
Zaprawdę, sam jestem takim wystraszonym ptakiem, który niegdyś nago was ujrzał i bez farby; i uciekałem w popłochu, gdy ten kościotrup miłośnie mnie przyzywał. Wolałbym raczej być w jakiemś dawnem piekle wyrobnikiem u cieniów! — Pełniejsi, jędrniejsi od was byli z pewnością nawet ci podziemcy!
 
 
O, tak, to jest goryczą trzewi moich, że — nagich czy odzianych — znieść was nie mogę, współcześni moi!


A gdy mówicie: „Jesteśmy rzeczywiści, nawskróś prawdziwi, bez wiary i bez przesądów“: wydymacie chełpliwie piersi — ach, piersi nawet nie mając!
Jakżebyście wy mogli wierzyć, wy pstrokacizną wszelaką zbryzgani! — wy, co jesteście malowanemi obrazami wszystkiego, w co kiedykolwiek wierzono!
 
 
A gdy mówicie: „Jesteśmy rzeczywiści, nawskróś prawdziwi, bez wiary i bez przesądów“: wydymacie chełpliwie piersi — ach, piersi nawet nie mając!  Jakżebyście wy mogli wierzyć, wy pstrokacizną wszelaką zbryzgani! — wy, co jesteście malowanemi obrazami wszystkiego, w co kiedykolwiek wierzono!
 
 
Bezpłodni jesteście: dlatego wiary wam brak. Kto tworzyć musiał, ten miewał zawsze swe sny prawdziwe i znaki gwiezdne na swojem niebie — on wierzył w wiarę!
 
 
O, pośmiewiskiem jesteście mi, współcześni moi! I osobliwie, gdy samym sobie się dziwujecie!
 
 
Ale ojczyzny nie znalazłem nigdzie. Przechodniem jestem w każdem mieście, tułaczem pod każdą bramą.

 
Obcy mi są i godni pośmiewiska współcześni, do których niedawno jeszcze rwało się serce! I oto wygnany jestem z ziem ojczystych i macierzystych. I kocham jeszcze tylko ziemię dzieci swoich, tę nieodkrytą, na wielkich rozłogach mórz dalekich.Tej ziemi, tej krainy nakażę żaglom swoim szukać i szukać bez końca. Na dzieciach swoich chcę naprawić to, żem jest dzieckiem ojców swych: na wszelkiej przyszłości - taką teraźniejszość!
 
 
Gdzież jest niewinność? Tam, gdzie jest wola płodzenia. Kto ponad siebie tworzyć pragnie, ten ma mi wolę najczystszą.


Odważcież się wreszcie samym sobie zaufać - sobie i trzewiom własnym! Kto sobie nie ufa, kłamie zawsze.
 
 
Zaprawdę, jak słońce kocham ja życie i wszystkie morza głębokie. Zaś dla mnie poznaniem jest to: wszelka głębia dźwignięta ma być — ku mojej wyżynie!

 
Gdyż prawdą jest to: wyprowadziłem się z domu uczonych i drzwi za sobą zatrzasnąłem w dodatku. Zbyt długo siedziała ma dusza o głodzie przy ich stole; nie jestem, jak oni, ułożony do poznawania, niby do łuskania orzechów.
 
 
Zbyt długo siedziała ma dusza o głodzie przy ich stole; nie jestem, jak oni, ułożony do poznawania, niby do łuskania orzechów.


Oni jednak siedzą chłodni w chłodnym cieniu: zawsze pragną być tylko widzami i wystrzegają się, aby tam nie siąść, gdzie słońce stopnie przypala.
 
 
Obcymi jesteśmy dla siebie: zaś ich cnoty obrażają mój smak bardziej jeszcze, niźli ich fałsze i kości fałszywe. A gdym u nich mieszkał, mieszkałem nad nimi. To ich rozgoryczyło ku mnie.
 
 
Dobre to zegary: należy je tylko umiejętnie nakręcać! Wówczas bez omyłki wskażą godzinę, czyniąc przytem skromny zresztą hałas. Pracują, niczem młyny stępakowe, należy im tylko płodnych ziaren dorzucać! - sami już umieją rozemleć na drobno owe ziarna i biały kurz z nich uczynić.
 
 
Lecz mimo to kroczę oto wraz z myślami swemi nad ich głowami; i gdybym nawet po własnych błędach kroczył, znajdowałbym się wciąż jeszcze ponad nimi i nad ich głowami. Gdyż ludzie jednakowymi nie są: tak mówi sprawiedliwość. I czego ja chcę, tego im chcieć nie wolno!

 
Umęczyli mnie poeci, starzy i nowi: powierzchnie to są tylko i płytkie morza.
 
 
Och, zanurzałem i ja swe sieci w ich morze w nadziei dobrego połowu: lecz zawsze wyciągałem z toni głowę starego boga.
 
 
Jam jest z dzisiaj i niegdyś lecz jest we mnie coś, co jest z jutra, pojutrza i kiedyś.
 
 
 
Widzów pragnie duch poety: chociażby to były nawet woły! 


Przeistoczonych widziałem już poetów i zwracających wzrok przeciw samym sobie.
 
 
„Patrzcież mi! wołał stary sternik, oto Zaratustra pomyka do piekła!“ (...) Tak zrodził się niepokój; po trzech dniach przyłączyła się do tego niepokoju opowieść marynarzy, — że wreszcie lud cały rozpowiadać jął, iż djabeł porwał Zaratustrę. Uczniowie jego śmiali się z tej gadaniny; jeden z nich rzekł nawet: „uwierzyłbym raczej, że to Zaratustra porwał sobie djabła“
 
 
I oto jest opowieść o rozmowie Zaratustry z psem ognistym: Ziemia — mówił on — ma skórę; na skórze tej są choroby. Jedna z tych chorób zwie się, naprzykład: „człowiek“.
 
 
Mam cię co najwyżej za brzuchomówcę ziemi: ilekroć przewrotowych i wyrzutkowych djabłów słyszeć mi się zdarzało, bywali mi zawsze jednacy: słoni, kłamliwi i płytcy.
 
 
Gdzie wy jesteście, tam błoto musi być w pobliżu, i wiele plechowego, jaskiniowego, zdławionego, co się na swobodę rwie.
 
 
Nie wokół wynalazców nowej wrzawy: wokół twórców nowych wartości obraca się świat ten; obraca się niesłyszalnie.
 
 
Z boskimi swymi rysy powstaje on oto, tak boleśnie ponętny; i zaprawdę, dziękować on wam jeszcze będzie, żeście go wywrócili, wywrotowcy!
 
 
(...) Pozwólcie się tylko wywrócić! Abyście znowuż do życia powrócili.
 
 
Kościół - odpowiedziałem, jest rodzajem państwa, i to najbardziej zakłamanym. Lecz milcz, ty psie obłudny! Znasz przecie najlepiej to wszystko, co twego jest pokroju!
 
 
Państwo jest, jako ty, psem obłudnym; jako ty, głosi się ono chętnie dymem i rykiem. 

 
Gniewasz się, psie ognisty: słuszne są zatem me mniemania o tobie! Gdzie pies ognisty usłyszał to, nie mógł słuchać dłużej. Pełen zawstydzenia podwinął ogon, rzekł cienko i żałośnie ham, ham! i wpełznął z powrotem do swej jaskini.
 
 
„Czemu to krzyczał ów upiór: „Czas już! Czas najwyższy?“.
 Na cóż to - czas najwyższy? 


„Och, gdzież jest to morze, w któremby zatonąć można“: tak rozbrzmiewa skarga nasza — nad płytkiemi bagnami. Zaprawdę, nawet na skon nas nie stać, zbyt jesteśmy umęczeni: czuwamy przeto wciąż jeszcze i żyjemy wciąż — w konurach grobowych!“ Temi słowy mówił wróżbiarz do Zaratustry; a te jego proroctwa padły Zaratustrze na serce i przeistoczyły je. Chadzał smutny i zmęczony; i stał się podobnym do tych, o których wróżbiarz powiadał. 
 
 
„Dalej więc! czas bo najwyższy zaniechać tego! Baczcież mi, drodzy, abyśmy dobrą spożyli wieczerzę, a rychło! Tak chcę czynić pokutę za niedobre sny! Wróżbiarz za się niech przy moim boku je i pije: i zaprawdę, wskażę ja mu jeszcze morze, w którem zatonąć można!“
 
 
„Gdy się garbatemu odbiera jego garb, odbiera mu się jego ducha, — tak uczy lud. Gdy się ślepemu wzrok przywraca, widzi zbyt wiele złego na świecie: tak, iż przeklina tych, co go zleczyli. Ten zaś, kto kulawemu zdolność biegu przywróci, czyni mu największą krzywdę: gdyż ledwo biegać się nauczy, a rozbiegną się wraz z nim i jego niecnoty — tak poucza lud o kalekach. I czemużby nie miał Zaratustra uczyć się od ludu, skoro lud uczy się od Zaratustry?
 
 
Wieszczem, twórcą, człekiem chcenia i woli, sam przyszłością i sam sobie mostem ku przyszłości — i niestety! również i kaleką przy tymże moście: oto czem jest Zaratustra.
 
 
Jakżebym ja zniósł, żem jest człowiekiem, gdyby człowiek nie był wieszczem, zagadek odgadywaczem, i wyzwolicielem przypadku!
 
 
Wola — tak zwie się oswobodziciel i zwiastun radosny: tak i ja was pouczam, przyjaciele moi! Douczcież się wszakże i tego jeszcze: wola sama jest jeszcze więźniem.
 
 
Że czas wstecz się nie cofnie, to rodzi jej gniew zawzięty. „To, co było“, — tak zwie się kamień, którego nie zdoła potoczyć.
 
 
Duch zemsty: przyjaciele moi, to było dotychczas najlepszem zastanowieniem się człowieka; a gdzie cierpienie było, tam kara zawsze być musiała.


A że w chcącym jest wiele cierpienia, iż wstecz chcieć nie może, — przeto i chęć sama i życie wszelkie — winny być karą!
 
 
„Trudno żyć z ludźmi, ponieważ milczeć jest tak trudno. Osobliwie dla gaduły“. - Tako rzekł Zaratustra. Garbus jednak przysłuchiwał się rozmowie, przysłoniwszy przytem twarz; gdy usłyszał śmiech Zaratustry, wejrzał ciekawie i rzekł powoli: „Lecz dlaczegóż to Zaratustra mówi inaczej do nas, niźli do uczni swoich?“ Zaratustra odparł: „Cóż w tem dziwnego! Z koszlawym wolno i koszlawo pogadać!“ „Pięknie, odparł garbus; — zaś wobec uczni wolno bajać, jak w uczelni. Lecz czemuż to Zaratustra mówi inaczej do swych uczni, niźli do samego siebie?“

 
Człowieka czepia się ma wola, kajdanami skuwam się z człowiekiem, ponieważ porywa mnie wzwyż ku nadczłowiekowi: jako że tam dąży inna ma wola. I dlatego też żyję ślepy między ludźmi; jakobym ich nie znał wcale: aby ma dłoń nie straciła wiary w mocne oparcie.
 
 
Nie znam was, ludzie: ta ćma i otucha rozściela się wokół mnie.
 
 
Siedzę przy gościńcu dla każdego łotra dostępny i pytam: kto chce mnie oszukać?
 
 
Zaś kto pośród ludzi zmarnieć nie chce, musi się nauczyć pijać z każdej szklanicy; kto zaś między ludźmi czystym pozostać pragnie, winien potrafić i w brudnej umywać się wodzie.
 
 
Dobrymi aktorami byli mi zawsze ludzie próżni: oni grają i pragną, aby im się chętnie przyglądano, — cały ich duch tkwi w tej chęci.
 

Aby nadczłowiekowi nie zbrakło smoka, nadsmoka, któryby jego był godzien; lecz na to wiele słońca upalnego prażyć musi puszcze wilgotne! Wasze koty dzikie przedzierżgnąć się wprzódy muszą w tygrysy, a wasze ropuchy jadowite w krokodyle: aby dobrego myśliwca dobre oczekiwały łowy!
 
 
Wy najszczytniejsi, których oczy nie napotkały! Tem oto jest nie zwątpienie o was i śmiech mój ukryty: przewiduję wszak, nadczłowieka nazwalibyście dyabłem!
 
 
Dreszcz zgrozy przebiegł mnie, gdym tych najlepszych ujrzał nago: i oto wyrosły mi skrzydła, aby odlecieć w dalekie przyszłości! W dalsze przyszłości, w bardziej południowi południa, niźli je kiedykolwiek jaki twórca wymarzył: tam, gdzie bogowie szat wszelkich się wstydzą! Lecz was w przebraniu widzieć pragnę, wy bliscy i bliźni moi, pięknie przyobleczonych i próżnych, i godnych chcę was widzieć, jako „dobrych i sprawiedliwych“. I sam w przebraniu pośród was zasiądę, abym was i siebie nie poznawał: oto ma ostatnia roztropność człowiecza.
 
 
Niestety, raz jeszcze musi Zaratustra do swej powracać samotni, lecz niechętnie wraca tym razem niedźwiedź do swej jaskini!


Czegóż nie zniosła skóra mej pokory!


Jeszcze me słowo nie wyważyło żadnej góry, to co zaś mówię, ludzi jeszcze nie dosięga. Wyszedłem ja wprawdzie ku ludziom, jeszczem ja jednak do nich nie dotarł.


Dziecięciem stać się jeszcze musisz, a niewstydliwem.


Wy spoglądacie w górę, gdy chcecie podniesienia. Ja pattrzę na dół, bom jest wyniesiony.


Któż jest między wami, co zarazem i śmiać się potrafi i wzniesionym się czuć?


Kto szczytów najwyższych dosięgnie, ten śmieje się z wszelkich tragikomedyi i tragicznych powag

 
Zaratustra zaś miłował tych wszystkich, co dalekie podróże czynią i bez niebezpieczeństwa żyć nie potrafią.
 
 
Wspinałem się, wspinałem wciąż, marzyłem, rozmyślałem, - lecz wszystko przygniatało mnie. Byłem, jak człowiek chory, którego bolesne katusze męczą, a zły sen raz po raz budzi z zasypiania. - Jest we mnie jednak coś, co się odwagą zowie: zabijała ona zawsze wszelkie pognębienie. Odwaga ta nakazywała mi wreszcie stanąć i zapytać: „Karle! Ty! albo ja!,,
 
 
Odwaga zabija również i zawrót nad przepaścią; a gdzież nie staje człowiek nad brzegami przepaści! Nie jest-że widzenie - widzeniem przepaści?
 
 
Odwaga jest najlepszym zabójcą: odwaga zabija nawet litość. Zasię litość jest najgłębszą przepaścią: im głębiej człowiek wejrzy w życie, tem głębiej wgląda w cierpienie.
 
 
„Stój! karle! rzekłem. Ja! Albo ty! Jam silniejszy z nas dwu: ty nie znasz mej myśli przepaścistej! Jej udźwignąćbyś nie zdołał!,,
 
 
Do mnie, odważni! Wy poszukiwacze, usiłowacze, wy wszyscy, co powierzając się żaglom podstępnym, wypływacie na niezbadane morza! Wy zagadką weselni!
 
 
Zgadnijcież mi oto zagadkę, na którą wonczas patrzałem, wytłumaczcież mi to widmo największego samotnika! Gdyż widmem to było i przyszłości widzeniem, — com wonczas w przenośni widział? I kim jest ten, co kiedyś przyjść jeszcze musi? 
 
 
Towarzyszy szukał niegdyś twórca i dzieci swej nadziei, i oto tego się wreszcie doszukał, że ich nigdzie znaleźć nie zdoła, chyba że ich wprzódy sam potworzy.
 
 
Gdyż w głębi duszy kocha się tylko własne dziecię i dzieło własne; a gdzie jest wielka miłość ku samemu sobie, tam jest i wróżebne znamię brzemienności, takom ja znajdował.
 
 
Ma przeszłość groby swe zburzyła, ocknął się niejeden za żywa pochowany ból, przespał on się tylko w całuny spowity. I tak nawoływało mnie wszystko wiecznymi znaki: ,,czas już!,,. Lecz ja  nie baczyłem na to, aż wreszcie przepaść ma drgnęła i ukąsiła mnie myśl moja.


Gdy się ku temu przezwyciężę, przemogę się jeszcze ku czemuś wyższemu, a zwycięstwo niech mi będzie pieczęcią dokonania!


Zaprawdę, nie ufam ja podstępnemu pięknu waszemu! Jestem jak ów kochający, co na zbyt aksamitny uśmiech podejrzliwie baczy.


,,Szczęście ugania się ze mną. Pochodzi to stąd, że nie uganiam się za kobietami. Szczęście wszakże jest kobietą,,.
 
 
My nie przemawiamy do siebie, jako że zbyt wiele wiemy, wzajemnem milczeniem i uśmiechy ślemy sobie wiedzę swoją. 


Bo ścierpię ja raczej łoskoty, gromy i wszystkie klątwy nawałnicy niźli ten przebiegły, wątpiący spokój kotów; a i pośród ludzi najserdeczniej nienawidzę wszystkich lekko stąpających połowicznych i wątpiących, te ociągające się rozwłóczone chmury.


Gdyż rzeczy wszelkie ochrzczone są przy krynicy wieczności i poza złem a dobrem, dobro zaś i zło międzycienie są to tylko i wilgłe smętki i chmury rozwłóczone
 
 
O niebios stropie ponade mną przeczysty! Wyniosły! Tem jest mi oto twa czystość, że wieczne pająki rozumu i rozumu pajęczyny nie istnieją wcale..


Świat głębią jest, a głębszą, niźli myślał dzień. Nie wszystkiemu wobec dnia słowem głosić się wolno.


Wszędzie widzę niższe wrota: kto mojego jest rodu, przejdzie przez nie wprawdzie, lecz - pochylić się musi!


Chadzam ja pośród tego ludu i otwartemi spoglądam oczyma, nie wybaczą mi tego nigdy, żem nie jest zazdrosny o ich cnoty.


Chadzam pośród tego ludu i otwartemi oczyma spoglądam, zmaleli mi oni i maleją coraz bardziej, sprawia to ich nauka o szczęściu i cnocie.


Noga i oczy kłamać nie powinny ani sobie kłamu zadawać. Wiele jest wszakże kłamliwości pośród małych ludzi. (...) Niektórzy z nich są prawdziwi, większość jest złymi aktorami.


Ile dobroci, tyle słabości widzę. Ile sprawiedliwości i współczucia, tyle słabości. 


Oto jest moje kazanie dla ich uszu, jak jest Zaratustra, ów bezbożnik, który powiada: ,,któż jest bardziej bezbożnym ode mnie, abym się od niego pouczał?,,.


Lecz po cóż ja to głoszę, skoro nikt moich uszu tu nie ma!


Najdroższą mą złośliwością i sztuką mą jest to, że się me milczenie nauczyło, jakby się milczeniem nie zdradzać.


Samotność jednych to ucieczka chorego, samotność innych jest ucieczką przed chorym.


Na wszystko, co jasne, silne, dobre w tobie, o Zaratustro! spluń na miasto kramarzy i zawróć czem prędzej!


Lecz tę ci naukę daję, błaźnie, na pożegnanie, gdzie kochać nie można, tam należy - mijać!
 
 
Postarzała się cała ta młodzież, - lub bodaj że nie postarzała się nawet! Stała się tylko zmęczona, pospolita, wygodna: - zwą to oni „pobożnymi staliśmy się znowuż,,.


Och! niewielu zawsze takich bywało, których serce zdolne jest do długiej odwagi i otuchy: takich ludzi duch cierpliwym bywa. Pozostali to tchórze. Pozostali: to są zawsze ci najliczniejsi, powszedni, zbyteczni, ci, których jest o wicie za wiele, - oni wszyscy tchórzami są! 
 
 
Wiesz wszak o tem: tchórzliwy to dyabeł w tobie rad ręce składa, rad ręce zakłada i wygodniej sobie czyni: - dyabeł ten tchórzliwy szepcze ci: ,,istnieje Bóg!“
 
 
Zaprawdę, śmiercią to moją kiedyś będzie, że się śmiechem udławię, patrząc na pijanych osłów, lub słuchając, jak oto stróże nocy o Bogu swoim wątpią.
 
 
O samotności! Ojczyzno ty moja, samotności! Za długom ja przebywał na głuchej obczyźnie, abym bez łez do ciebie miał powracać!
 
 
Rzeczą inną jest opuszczenie, inną zaś samotność, to - pojąłeś wszak teraz! Oraz i to, że pomiędzy ludźmi coraz to bardziej głucho i obco czuć się będziesz. 

 
Niebezpieczniej było mi pośród ludzi niźli pośród zwierząt


Tam na dole jednak - tam mowa jest daremna! Tam zapominanie i mijanie jest najlepszą mądrością, i tego - nauczyłem się przecie!


Oddechu ich nawet wdychać ja już nie mogę; och, że też tak długo żyć zdołałem w tym ich warze i w złych oddechach! 


Wszystko u nich gada, nikt rozumieć już nie potrafi. Wszystko w wodę spływa, nic w głębokie nie wpada studnie. Wszystko u nich gada, nic im się już nie udaje i niczemu końca już nie patrzeć. Wszystko gdacze, lecz któż w gnieździe siedzieć chce i jaja wylegać?
 
 
Wszystko u nich gada, wszystko bywa zagadywane. I co wczoraj jeszcze było za twarde dla czasu samego i jego zęba, rozżute i rozmamlane wisi dziś na pyskach współczesnych. 


Wszystko u nich gada, wszystkiemu zdrada się gotuje. I co wczoraj jeszcze było tajemnicą i skrytością dusz głębokich, należy dziś do trąbowców ulicznych oraz innych motyli.


Oszczędzanie i współczucie było zawsze mem największem niebezpieczeństwem; każda zaś istota ludzka chce, aby jej oszczędzano i cierpiano z nią społem.


W przebraniu siedziałem pośród nich, gotów samego siebie nie poznawać, aby ich móc znieść, i rad w siebie wmawiając: ,,głupcze, ty nie znasz ludzi!,,.


Osobliwie zaś między tymi, których ,,dobrymi,, zwą, znajdowałem muchy najjadowitsze, ci kłują z całą niewinnością, kłamią z całą niewinnością; jakżeby oni zdołali być dla mnie - sprawiedliwi!


Kto między dobrymi żyje, tego litość uczy kłamać. Litość zagęszcza powietrza wszystkim wolnym duszom. Głupota dobrych jest snadź niezgłębiona.


Samego siebie ukrywać i własne swe bogactwo - oto, czego się nauczyłem tam na dole, gdyż każdy okazał mi się tam ubogim na duchu.
 
 
Radosnemi nozdrzami rad górską wdycham swobodę! Wyzwolony jest mój nos od wszelkiej woni człowieczej!


Rozkosz, żądza panowania, samolubstwo - te trzy oto były dotychczas najbardziej przeklinane, osławiane i zniesławiane, chcę je dobrze, po człowieczemu odważyć.


A czy kto przed bogami i boskiemi pomiataniami służalczo się gnie, czy też przed ludźmi i matołkowatymi sądami ludzkimi, na wszelkie służalstwo plwa ono, samolubstwo owo błogosławione!


Me usta — ludu to usta: nadto zgruba, nadto serdecznie gadam ja dla jedwabistych zajęcy. A bardziej jeszcze obco brzmi ma mowa atramentnicom oraz lisom biurkowym.
 
 
Osobliwie, żem jest duchowi ciężkości tak wrogi: ptasiego rodu to znamię: - i zaprawdę, temu duchowi jam wrogiem śmiertelnym, pierworodnym wrogiem od prapoczątku! Och, dokąd że nie latała i nie polatywała ma wróżda!
 
 
Ciężką jest mu ziemia, ciężkiem życie; tak duch ciężkości chce! Kto zaś lekkim chce się siać i ptakiem być, samego siebie kochać powinien: - tak ja pouczam.
 
 
Należy nauczyć się samego siebie miłować — tak ja pouczam — czerstwą i kirową miłością: aby człek z samym sobą rad przestawał i nie wałęsał się wszędy.


Przed swym właścicielem jest wszelka własność dobrze ukryta, a ze wszystkich skarbów bywa ten własny najpóźniej odkopany, - duch ciężkości to sprawia.
 
 
Nieomal że w kołysce dają nam już ciężkie słowa i wartości, jak oto: „dobro“ i „zło,, - tak się posag nasz zwie. W imię jego wybaczają nam to, że żyjemy. (...) Zaś my - wleczemy sumiennie wszystko, co nam przydano, na twardych wleczemy barkach i poprzez ciężkie drogi! A gdy potniejemy się w trudzie, powiadają nam: „O tak, życie jest ciężkiem brzemieniem!,,
 
 
Lecz człowiekowi samego siebie tylko dźwigać jest ciężko! Jako że zbyt wiele obcego władował na swe barki. Jak wielbłąd przyklęka on i pozwala się dobrze obładowywać!
 
 
Ciężko odkryć człowieka, najciężej zaś samego siebie; nieraz duch o duszy kłamie. Duch ciężkości to sprawia.
 
 
Ten zaś samego siebie odkrył, kto powiada: oto jest moje dobro i zło: tem zmusił do milczenia kreta i karła, mówiącego: „dla wszystkich dobry, dla wszystkich zły,,.


Niewybredność, co wszystko smakować potrafi: to nie jest smak najwykwintniejszy! Szanuję oporne i wybredne języki i żołądki, które nauczyły się mówić „ja,,, „tak,, i „nie,,.
 
 
Wszystko w gębę kłaść i wszystko trawić - prawdziwie świński to obyczaj! Zawsze „ta-ak,, mówić, tego się osieł tylko nauczył, oraz kto z jego jest ducha!  


Ci w mumiach zakochani, tamci w upiorach; i jedni i drudzy wrodzy ciału i krwi: och, jakże się to z moim kłóci poczuciem! Gdyż ja lubię krew.
 
 
Nieszczęsnymi zwę i tych, którzy ciągle czekać muszą, - i ci nie wsmak mi są. (...) Zaprawdę, poznałem ja do głębi czekanie, - lecz tylko czekanie na siebie. A przedewszystkiem uczyłem się stać i chodzić, i biegać, i skakać, wspinać się, a tańczyć.
 
 
Lecz oto ma nauka: kto się kiedyś chce lotu nauczyć, winien się wprzódy nauczyć stać, chodzić, biegać, wdrapywać i tańczyć.
 
 
I niechętnie o drogi pytałem, - nie w smak było mi zawsze i to. Chętniej zapytywałem drogi same i doświadczałem ich.
 
 
ni zły, ni dobry to smak, lecz mój własny, czego się nie wstydzę i z czem się nawet nie taję.„Oto - moja droga, - a gdzież jest wasza?,, tak odpowiadam tym wszystkim, którzy mnie „o drogę,, pytają. Drogi? - niemasz jej zgoła! 


Tymczasem jak ktoś, co czas ma jeszcze, mówię z samym sobą. Nikt mi nic nowego nie opowiada: opowiem więc siebie sobie samemu.
 
 
Gdym między ludzi poszedł, zastałem ich osiadłych na starej pysze: wszyscy mniemali, że wiedzą już z dawien dawna, co dla człowieka jest dobrem a co złem.
 
 
Ten ci zaś jest twórcą, kto człowieczy cel stwarza, ziemi zaś treść i przyszłość nadaje: on dopiero stwarza, że coś jest dobrem lub złem.
 
 
Wzywałem ich, aby obalali stare kazalnice oraz wszystko, na czem stara rozpierała się pycha; wzywałem ich do śmiechu z ich wielkich mistrzów cnoty, ich świętych, ich poetów, ich świata odkupicieli.
 
 
Tam też i słowo „nadczłowiek,, na drodze podjąłem, oraz i to, że człowiek jest czemś, co przezwyciężone być winno.
 
 
A teraz swojego czekam wyzwolenia, abym po raz ostatni do nich poszedł. Gdyż raz jeszcze chcę ja między ludzi pośród nich umrzeć pragnę; konając, chcę im dać dar swój najbogatszy!
 
 
Człowiek jest czemś, co przezwyciężonem być winno.
 
 
Kto samemu sobie rozkazywać nie potrafi, ten ulegać powinien. 


Kto z motłochu jest, darmo żyć ten pragnie; my zaś, którym się życie dało, - rozważamy nieustannie, cobyśmy wzamian dać mogli!
 
 
(...) lecz bardziej jeszcze należy winy i bólu szukać! 
 
 
Prawdziwymi być - mogą tylko nieliczni! Kto zaś nim być może, daleki jeszcze jest od chęci! Najmniej zaś być nimi potrafią ludzie dobrzy.
 
 
Och, ci dobrzy! — Dobrzy nigdy prawdy nie mówią; dla ducha jest taka dobroć chorobą.


Ustępują oni, ci dobrzy, poddają się wnet, ich serce ulega, ich natura do dna posłuszna bywa: lecz kto innych słucha, ten samego siebie nie słyszy!

 
Obok złego sumienia wyrastała dotychczas wszelka wiedza! Łamcie, poznający, łamcie mi stare tablice!


Bo nawet i matołki przeczyć mu wówczas zechcą. ,,Jakże to? - powiadają matołki - wszystko rzeką płynąćby miało,,?
 
 
Istnieje stary omam, który zwie się dobrem i złem. Wokół wróżbiarzy i gwiaździarzy obracało się dotychczas koło tego omamu. Poczem nie ufano znów wróżbiarzom i gwiaździarzom: i przeto wierzono:
„Wszystko jest wolnością: możesz, ponieważ chcesz!,,
 
 
,,Nie będziesz rabował! Nie będziesz zabijał!,, - słowa te uważano niegdyś za święte, przed niemi chylono kolana i głowy, zzuwano obuwie z nóg. Lecz pytam ja was: gdzież byli gorsi na świecie rabusie i zabójcy, niż te słowa święte? (...) O, bracia moi, łamcież mi, łamcie stare tablice!
 
 
Kto z motłochu jest, tego myśli sięgają wstecz do dziada, - a z dziadem i czas nawet się kończy.
 
 
„To właśnie jest boskością, że są bogowie, a Boga niema!,,


Nie to, skąd się wywodzicie, cześć waszą odtąd stanowić ma, lecz dokąd zmierzacie!
 
 
Wszelką przeszłość tak oto wyzwolić winiliście! Tę nową tablicę stawiam nad wami!
 
 
„Pocóż żyć? Wszystko jest marnością! Żyć - to słomę młócić; żyć - to spalać się nieustannie i nigdy się nie zagrzać,,. Takie staroświeckie gadanie uchodzi wciąż jeszcze za „mądrość“ (...) Dzieciom wolnoby tak mawiać: one trwożą się ognia, ponieważ ogień je sparzył! (...) Tacy zasiadają do stołu, nic ze sobą nie przynosząc, nawet głodu nie przynoszą: - i oto złorzeczą „wszystko jest marnością!,, Łamcież mi, łamcie stare tablice tych nigdy niezadowolonych!
 
 
„Mądrość nuży, nie opłaca się - nic zgoła; nie powinieneś pożądać!,, - tę nową tablicę widywałem nawet na tłumnych targach. Połamcie, o bracia moi, skruszcie mi i tę nową tablicę! Znużeni światem zawiesili ją, oraz śmierci kaznodzieje, zarówno jak i mistrze kija: gdyż patrzcie, jest ona zarówno kaznodziejstwem wzywającem do uległego służalstwa.
 
 
Życie jest krynicą rozkoszy: lecz z kogo przemawia zepsuty żołądek, ten rodzic przygnębienia, dla tego wszystkie źródła są zatrute. Poznawać: oto rozkosz dla tego, który wolą włada! 
 
 
Lecz kto znużonym się stał, ten już „pastwą woli,, bywa, tym igrają wszystkie fale. I taka jest zawsze słabych ludzi kolej: gubią się oni na własnych drogach. A naostatek pyta wreszcie ich zmęczenie: „i pocóżeśmy chadzali jakiemikolwiek drogami! Wszystko jest zarówno obojętne!,, Im to mile dźwięczy w uszach, gdy słyszą kazania: „Nie opłaca się nic! Nie powinniście chcieć!,, Lecz to są kazania, wzywające do uległego służalstwa.
 
 
Chcenie oswobadza: gdyż chcieć znaczy tworzyć. I tylko ku tworzeniu uczyć się winniście!


Wy światem znużeni! Wy przyziemne leniwce! Rózgami smagaćby was należało! (...) A gdy mi znowuż ochoczo biegać nie zaczniecie, wówczas macie mi się z tego świata - precz wynosić!


Spojrzyjcież na tego ginącego! Zaledwie staja drogi oddziela go od celu, a ze zmęczenia położył się oto przekornie w pyle: - ten ci waleczny! Ze zmęczenia ziewa na drogę swą, na ziemię, na cel swój i na samego siebie: ani kroku dalej uczynić już nie chce, - ten ci waleczny!(...) Zostawcież go w spokoju, póki sam się nie ocknie, - póki sam nie odwoła zmęczenia, oraz tego wszystkiego, czem zmęczenie zeń przemawiało!
 
 
Wszelkie te rojne czerwie „wykształconych,,, co się potem każdego bohatera - raczyć zwykły!
 
 
Coraz to nieliczniejsi wspinają się ze mną na coraz to wyższe góry.
 
 
Znacie rozkosz staczania kamieni w przepastne głębie? - Ci ludzie dzisiejsi: patrzcież jak staczają się oni w moje głębie!
 
 
Winniście mieć takich tylko wrogów, których nienawidzieć można, nie zaś — którymi gardzić należy: winniście być dumni z wroga swego: pouczałem już raz tak.
 
 
Idźcie własnemi drogami! I niech naród i narody swojemi idą! - ciemne to drogi, zaprawdę, na których ani jedna nadzieja zarnicą już nie błyska!
 
 
Gdybyż oni - chleb za darmo mieli, - biada! O co krzyczeliby wówczas! Ich zarobkowanie jest dla nich najlepszem zabawianiem się; niechże mi więc ono lekko nie przychodzi!
 
 
Drapieżne to zwierzęta: nawet w swej „pracy,, - i tam nawet jest drapieżnictwo; w ich „zarobkowaniu,, - i tam jest chytrość! Przeto niech im to wszystko ciężko przychodzi!Lepszymi drapieżnikami stać się więc mają, bardziej przebiegłymi, mądrzejszymi, bardziej człowieczymi: albowiem człowiek jest najlepszym drapieżnikiem. 


Wszystkie zwierzęta obrabował już człowiek z ich cnót: jako że ze wszystkich zwierząt żyło się człowiekowi najciężej. Ptaki tylko są nad nim. A gdyby się człowiek latać jeszcze nauczył, - biada! dokądże wzbiłaby się jego drapieżność!
 
 
„Zezwólcież nam czas próbny i małżeństwo małe, abyśmy wiedzieli, zali nadajemy się do wielkiego małżeństwa! Wielka to rzecz być zawsze we dwoje!,,
 
 
O bracia moi! Gdzież jest największe niebezpieczeństwo dla wszelkiej ludzkiej przyszłości? Nie znajdujeż się ono pośród dobrych i sprawiedliwych? - jako tych, co mawiają i w sercach swych czują: „wiemy, co zacz dobre jest i co sprawiedliwe, mamy to wszak już; biada tym, którzy tu jeszcze szukają!,, (...) 
 
 
Dobrzy muszą krzyżować tych, którzy własną wynajdują sobie cnotę! Oto co jest prawdą! 

 
Tworzącego nienawidzą oni najbardziej: tego, kto stare tablice i stare wartości łamie, burzyciela tego, - złoczyńcą zwą go oni.Dobrzy bowiem - tworzyć nie mogą: oni są zawsze początkiem końca:- krzyżują tych, co nowe wartości na nowych wypisują tablicach; sobie przyszłość oni poświęcają, przybijają do krzyża wszelką przyszłość ludzką! Dobrzy - bywali zawsze początkiem końca. 
 
 
Pośród jakich to ludzi czyha największe niebezpieczeństwo na wszelką przyszłość ludzką? Nie czyhaż ono pośród dobrych i sprawiedliwych? Łamcież mi, złamcie dobrych i sprawiedliwych! - O, bracia moi, czyście i to słowo pojęli?

  
O fałszywych lądach pouczali was dobrzy i fałszywych nauczyli pewności; w kłamstwie dobrych byliście zrodzeni i chowani. Wszystko jest aż do dna załamane i wykrzywione przed dobrych. (...) Żeglarzami bądźcież mi więc dzielnymi i cierpliwymi!
 
 
A jeśli przeznaczeniami być nie chcecie nieubłaganemu, jakżebyście wraz ze mną mieli kiedyś - zwyciężać? A gdy twardość wasza ani błysnąć, ani przedzielić, a przeciąć nie zdoła: jakżebyście wraz ze mną mieli kiedyś - tworzyć? 


Twórcy bowiem twardzi są. (...) Zupełnie twarda jest tylko rzecz najszlachetniejsza. Tę nową tablicę, o bracia moi, stawiam ponad wami: twardym bądź!
 
 
A swą ostatnią wielkość, o wolo ma, zaoszczędź na czyn swój ostatni, - abyś nieubłagalna była w swem zwycięstwie! Och, któż nie ulegał własnemu zwycięstwu!Och, czyjegoż oka nie zamroczył ten zmierzch upojny! Och, czyjaż noga nie zachwiała się i nie oduczyła w zwycięstwie - stania!
 
 
O wolo, wszelkiej odwrótnico niedoli, ty doli mojej musie niechybny! Zachowaj-że ty mnie ku jednemu wielkiemu zwycięstwu!


Bywaj, myśli przepaścista, z mojej wynurzaj się głębi! (...) Zerwij więzy z uszu swoich! Słuchaj! Gdyż ja słuchać cię pragnę!


Mój głos jest lekiem dla ślepo urodzonych.


Gdzie się gawędzi, tam świat staje się wnet dla mnie ogrodem.
 
 
Czyż rzeczy wszelkie nie obdarzono nazwami i dźwiękami, aby się człowiek przy rzeczach orzeźwiał? Pięknąż bo pustotą jest mowa: pląsa nią człowiek nad rzeczami wszelkiemi.
 
 
(...) jak mi ów potwór w gardziel wpełznął i dusił! Lecz odgryzłem mu głowę i wyplułem ją precz.
 
 
Więc widokiem wielkiego bólu pragnęłyście się napawać, jak to ludzie czynią? Albowiem człowiek jest najokrutniejszem zwierzęciem.
 
 
Człowiek mały, osobliwie poeta - jakże on zapamiętale życie oskarża! Słuchajcież tedy, lecz baczcież, abyście się nie przesłyszeli i wyczuli rozkosz, która w tych wszystkich oskarżeniach tkwi!
 
 
Ci oskarżyciele życia! ich życie zwycięża jednem mrugnięciem oka: „Kochasz mnie? pyta czelnie; poczekaj nieco, jeszcze ja czasu dla ciebie nie mam“.
 
 
Człowiek jest dla samego siebie najokrutniejszem zwierzęciem; i pośród tych wszystkich, co się „grzesznikami,,, „krzyża swego dźwigaczami,, i „pokutnikami,, zwą, baczcie mi na tę rozkosz, która w ich skargach i oskarżeniach tkwi!
 
 
(...) „Nie mów już, ozdrowieńcze! - odparły mu zwierzęta, raczej wyjdź z jaskini, gdzie świat na cię, jako ogród, czeka,,.


Wciąż za tobą błędny tańczę, pląsam w każdy ślad. Gdzie jesteś? - mów! I rękę daj!


Wiesz przecie, hałas myśli zabija. A nawiedzają mnie właśnie myśli łagodne.


A jeśli się nie kochamy całą duszą, to czyliż mamy się dlatego wciąż trapić wzajemnie, że się nie kochamy całą duszą?


W oczy twe spojrzałem wreszcie, o życie: złoto błysnęło mi w twem nocnem oku, - i zamarło serce nie od rozkoszy tej
 
 
Zdradne twoje oczy - na zdradne wiodą drogi; na twych zdradnych ścieżkach — podstępów uczę nogi!
 

Spojrzeliśmy na siebie, potem przenieśliśmy wzrok na zieloną łąkę, ponad którą biegł właśnie wieczór tchnieniem wilgotnem. I zapłakaliśmy oboje. - O, wówczas było mi życie stokroć droższe nad wszystką mądrość moją.
 

Zgiń! - mówi ból. Rozkosz za wiecznem życiem łka. 
 
 
Nigdym nie napotykał kobiety, z którąbym dzieci chciał; snać ta jest kobietą, którą kocham: albowiem kocham cię, o wieczności!


O, jakżebym nie miał być żądnym wieczności i weselnego pierścienia pierścieni, — pierścienia wrotu nie pragnąć?
 
 
Jeśli ma złośliwość śmiejącym się jest szydem, pośród róż pnących i liljowych zagąszczy:- a w śmiechu zło wszelkie jednoczy się, lecz uświęcone i rozgrzeszone własną błogością.
 
 
Jeślim kiedykolwiek rozpinał ponad sobą ciche niebiosa i na własnych skrzydłach we własne wzbijał się nieba: jeślim, igrając, pławił się w głębokich światła dalach, gdzie mej wolności mądrość, - mądrość ptaka nawiedziła mnie:- a tak oto rzecze mądrość ptaka: „Patrz, niemasz tu góry, niema dołu! Rzucaj się i tam, i sam, i wdał, i wstecz, o lekki! Śpiewaj! mówić przestań!
 
 
Och, gdzież na świecie działy się większe szaleństwa niźli pośród litościwych? I cóż stworzyło więcej cierpień na świecie nad szaleństwa współczujących?


Biada wszystkim kochającym, którzy nie mają wyżyny sięgającej ponad litość! Tak oto przemówił raz do mnie dyabeł: ,,I Bóg ma swe piekło, jest nim miłość ludzi,,.


Niedawno zaś te słowa zasłyszałem: ,,Bóg nie żyje; litość nad człowiekiem przyprawiła Boga o śmierć,,.


Zaratustro, odparły zwierzęta i garnęły się doń; czybyś nie zechciał jednak wejść dziś na wysoką górę? Powietrze czyste, i widzi się dziś ze szczytów więcej świata, niźli kiedykolwiek“. - „Chętnie, me zwierzęta, odparł, doskonała jest wasza rada i jakby z serca mi dobyta: wejdę dziś na wysoką górę!
 
 
Tu na górze wolniej mówić mogę, niźli przed jaskiniami pustelników i przed domowemi zwierzęty pustelników.
 
 
Bo jeśli świat ciemną jest puszczą i ogrójcem wszystkich dzikich łowców, dla mnie jest on raczej przepaścistem i bogatem morzem,
 
 
Przeto niech ku mnie oto wschodzą: gdyż na znak jeszcze oczekuję, zali nie nadszedł czas mego znijścia; jeszcze między ludzi nie schodzę, jako to uczynić będę musiał.
 
 
Na toż to oczekuję podstępnie i szyderczo na wysokich górach, ani zniecierpliwiony, ani też cierpliwy, raczej jak ten, który cierpliwości się oduczył, ponieważ już nie „cierpi,,
 
 
Czy łowił człowiek kiedykolwiek ryby na wysokiej górze? I choć to nawet szaleństwem jest, co tu zamierzam i sprawuję: lepszeć to, niźli tam na dole w oczekiwaniu stać się uroczystym, zzielenieć i zżółknąć przytem - stać się w oczekiwaniu rozfukanym i gniewem dyszącym.
 
 
Ja zaś i dola ma - nie przemawiamy do dziś, nie przemawiamy też i do nigdy: do przemawiań mamy i cierpliwość, i czas, i nadmiar czasu. Gdyż kiedyś nadejść musi i minąć nas nie może.


Tak wzdychał wróżbiarz; przy ostatniem jego westchnieniu rozjaśniał Zaratustra i stał się znowuż pewnym siebie, jak ktoś, co z głębokiego podziemia wyjrzy nagle na światło. „Nie! nie! Po trzykroć nie!,, (...) Co się zaś twego wyższego człowieka tyczy: dobrze więc! poszukam go czemprędzej w onych lasach; stamtąd dobiegał jego krzyk. Być może, iż złe zwierzę napastuje go. W moich jest dziedzinach: tu go nic złego spotkać nie powinno! Zaprawdę, wiele złych zwierząt mam tu u siebie.
 
 
„Niechże i tak będzie! odparł Zaratustra na odchodnem: co zaś w jaskini mego jest, należy i do ciebie, gościa mego! A gdybyś tam i miodu nieco znalazł, śmiało! zliż-że go, mrukliwy ty niedźwiedziu, i osłodź duszę swoją! Chcę, byśmy obaj wieczorem byli dobrej myśli,- dobrej myśli i uradowani tem, że skończył się ten dzień! Zaś ty będziesz mi tańczył do mych pieśni, jak niedźwiedź mój tańczący. Nie wierzysz? Głową trzęsiesz? Hejże! Hej! Stary niedźwiedziu! Wszakże i ja jestem - wróżbiarzem,,.


(król:) Lepiej zaprawdę, pośród pustelników i kóz pasterzy przebywać, niźli pośród naszego wyzłoconego, fałszywego, blichtrowego motłochu, - aczkolwiek zwie się on „dobrem towarzystwem“ - aczkolwiek „szlachtą“ się zwie. Wszak tam wszystko jest fałszywe i zgniłe, a przedewszystkiem krew, dzięki starym złym chorobom i jeszcze gorszym znachorom. Najlepszym jeszcze i najmilszym jest mi dziś zdrowy chłop: gburny, chytry, uparty, i wytrzymały: to jest dziś najdostojniejszy gatunek ludzi.


Jam jest Zaratustra, który niegdyś nauczał: „I cóż po królach!“ Wybaczcież mi więc, uradowałem się, słysząc was mówiących do się: „I cóż po królach!,, Tu zaś moje jest państwo i moje władanie: czegóż w mojem państw że szukacie? A może znaleźliście po drodze to, czego ja szukam: mianowicie człowieka wyższego?,,
 
 
Zwij mnie wszakże jako chcesz, jestem, kim być muszę. Samego siebie zwę Zaratustrą.


Łowiąc pijawki, leżałem w tem oto bagnie i już zanurzone me ramię dziesięć razy ukąszone było, gdy oto wgryza się po krew moją jeszcze piękniejsza pijawka, sam Zaratustra!


Lepiej nic nie wiedzieć, niźli wiele, a połowicznie! Lepiej być głupcem na własną rękę, niźli mędrcem według cudzego mniemania!
 
 
Moje sumienie ducha wymaga ode mnie, abym jedno znał, a o wszystkiem innem nie wiedział: wstręt budzą we mnie ci wszyscy połowiczni z ducha, mgliści, bałamutni, rojący. Gdzie ma rzetelność się kończy, tam ślepy jestem, tam też ślepym być pragnę. Gdzie zaś wiedzieć chcę, pragnę być też i rzetelnym, a mianowicie twardym, surowym, ciasnym, okrutnym i nielitościwym.
 
 
O, Zaratustro. szukam człowieka prawdziwego, prawego, czystego, prostego, jednoznacznego, człowieka wskróś rzetelnego, naczynia mądrości, świętego w poznawaniu, szukam wielkiego człowieka! Czyż nie wiesz o tem, o Zaratustro? Ja szukam Zaratustry.


Ja wprawdzie - jam nie widział jeszcze wielkiego człowieka. Co wielkie jest, na to oko najsubtelniejszego jest dziś grubem narzędziem. Motłochu to królestwo.


Cóż znowu! Zaledwie jednemu wile się umknąłem: już oto drugi czarnoksiężnik drogę mi zabiega, - pewno jakiś czarownik, zamówienia czyniący, ciemny cudotwórca z bożej łaski namaszczony świata zaprzaniec, - niechby go dyabeł porwał!
 
 
„O czemże to wie dziś cały świat? pytał Zaratustra. Czy nie o tem, że stary Bóg, w którego cały świat niegdyś wierzył, już nie żyje?“
 
 
Jam jest ów bezbożny Zaratustra, który powiada: któż jest bardziej ode mnie bezbożny, abym się jego pouczeniem radował?


„Służyłeś mu aż do ostatka, rzekł Zaratustra w zadumie, po długiem milczeniu, czy wiesz jak umarł? Zali prawdą jest, co ludzie mówią, iż zdławiła go litość - że ujrzał, jako człowiek na krzyżu wisi i nie zniósł, aby miłość człowieka stała się dlań piekłem i śmiercią wreszcie?“
 
 
Za młodu był ów Bóg ze wschodnich krain twardy, mściwy i piekło sobie zbudował ku rozkoszy swych ulubieńców. Wkońcu zestarzał się jednak, stał się miękki, kruchy i współczujący, raczej do dziadka podobny, niźli do ojca, zaś najpodobniejszy do starej chwiejącej się babki. I oto siedział na zapiecku, pełen zgryzoty, spowodowanej słabością nóg, światem i wolą własną umęczony i udusił się pewnego dnia nadmiarem litości.
 
 
Był też niewyraźny. Jakże gromił on nas za to gniewem pałający, żeśmy go źle pojmowali! Lecz czemuż nie przemawiał dobitniej? A jeśli uszu naszych w tem wina, czemuż dał nam takie uszy, co źle go rozumiały? Jeśli namuł w uszach naszych tkwił, któż go w nasze uszy włożył? Zbyt wiele nie udało się temu garncarzowi, który wprawy jeszcze nie nabrał! Że jednak mścił się na garnkach i stworzeniach swych za to, że mu się one nie udały, — to było już grzechem przeciw dobremu smakowi. Gdyż i w pobożności istnieje dobry smak, który wreszcie powiada: „precz z takim Bogiem! Lepiej żadnego Boga, lepiej na własną rękę dolę swą zdziaływać, lepiej szaleńcem być, lepiej samemu Bogiem się stać!“ 


Pozwól, o Zaratustro, abym gościem twym był bodaj na jedną noc! Nigdzie na ziemi lepiej czuć się dziś nie będę, niż przy twoim boku!“ - „Amen! Niech się tak stanie! rzekł Zaratustra w wielkiem zdumieniu, tędy górą wiedzie droga do jaskini Zaratustry. Chętnie, czcigodny, zawiódłbym cię sam, gdyż kocham wszystkich ludzi pobożnych. Wszakże teraz wołanie na ratunek zmusza mnie, abym cię opuścił. W królestwie mem nikt krzywdy zaznać nie powinien; jaskinia ma dobrą jest przystanią. Zaś najchętniej każdego smutnego stawiałbym na twardą ziemię i na mocne nogi. Któż jednak zdejmie ten posępek z ramion twych? Jam na to za słaby. Długo, zaprawdę, czekać będziesz, aż póki ci ktoś twego Boga wskrzesi. Gdyż stary ten Bóg nie żyje; zgoła martwy jest on już“.
 
 
Natrętną jest, zarówno Boża, jak i człowiecza litość: litość wstydowi się przeciwi. Zaś nie chcieć pomóc bywa nieraz rzeczą dostojniejszą, niźli owa cnota, zawsze do pomocy skora. Lecz ona to jest dzisiaj imieniem samej cnoty pośród wszystkich ludzi małych, litość owa.
 
 
Zbyt długo przyznawano słuszność tym małym ludziom: tak, iż wreszcie dano im nawet i władzę - i oto pouczają teraz: „dobre jest to, co ludzie mali dobrem zwą,,.


Zaś „prawdą,, zwie się dziś to, o czem mawiał ów kaznodzieja, który sam z nich pochodził, ów przedziwny święty i orędownik małych ludzi, który o samym sobie świadczył: „ja - jestem prawda,,.
 
 
Jakże ubogi jest człowiek! myślał w swem sercu, jakże szpetny, bełkotliwy i jakże pełen ukrytego wstydu!
 
Powiadają mi, że człowiek samego siebie kocha: och, jakże wielka musi być ta miłość siebie! Ileż wzgardy ma ona przeciw sobie! I tamten kochał też siebie, zarówno jak i nienawidził się, - wielkim miłośnikiem jest mi on i wielkim gardzicielem.
 

Nie spotkałem nikogo, ktoby głębiej gardził sobą: i to jest wyżyną. Biada, byłżeby to ów człowiek wyższy, którego krzyk słyszałem? Kocham wielkich wgardzicieli. Człowiek jest czemś, co przezwyciężone być musi.


(Żebrak): I zaprawdę, gdyby człowiek cały świat posiadł, a przeżuwania się nie nauczył, na cóż zda mu się to wszystko! (...) Spojrzyj, proszę, na te krowy!


O ile trudniejsze jest właściwe dawanie - od właściwego brania, i że umieć dobrze darowywać jest sztuką i ostatniem najprzebieglejszem mistrzostwem dobroci.


Królestwo niebieskie jest wszakże pośród krów. „A czemu nie pośród bogaczy?,, — rozpytywał Zaratustra (...) Cóż to przygnało mnie do najbiedniejszych, o Zaratustro? Czyż nie wstręt do naszych najbogatszych?
 
 
(Żebrak): Motłoch w górze, motłoch na dole! Czemże są dziś „ubodzy,, i „bogaci,,! Tej różnicy oduczyłem się już, - i oto umknąłem od nic    h, umykałem coraz dalej, aż wreszcie do tych oto krów trafiłem“.


(Żebrak): Najdalej oczywiście zaszły pod tym względem krowy: one wynalazły przeżuwanie i wylegiwanie się w słońcu. Powstrzymują się one również od wszelkich ciężkich myśli, które rozdymają serce.
 
 
Wyjąwszy jednego, którego jeszcze bardziej miłuję, odparł dobrowolny żebrak. Ty sam jesteś dobry, lepszy nawet, niż krowa, o Zaratustro! - Precz, precz ode mnie, nieznośny pochlebco! wołał Zaratustra złośliwie.
 
 
„Nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone,,, - tak oto przekonywałem siebie. W najchłodniejsze wody rzucałem się głową i sercem. Och, jakże często wystawałem potem nagi, jak rak czerwony!
 
 
Zbyt często, zaprawdę, prawdzie na pięty następowałem: i oto zwracała się nagle, uderzałem w nią głową. Nieraz zdawało mi się, iż kłamię, lecz oto, wtedy dopiero utrafiałem - prawdę.
 
 
„Żyć wedle swych chęci, lub wcale nie żyć“: tego pragnę.
 
 
Straciłeś cel: biada, jakże przebolejesz teraz tę stratę lekkomyślną? Wraz z nim - zgubiłeś i drogę swą z przed oczu! Biedny ty, bałamutnie i kapryśnie bujający, znużony motylu! Czybyś nie zechciał na ten oto wieczór znaleźć odpoczynek i schronisko? Idź-że więc do mej jaskini! Tędy mknie droga do mej jaskini. A teraz uciekam czemprędzej od ciebie.


nie spotykając już nikogo. I był sam jeden, i raz wraz myślą do siebie powracał, i rozkoszował się samotnością, i chłonął ją, i rozmyślał o wielu dobrych rzeczach - całemi godzinami.


„Do szczęścia - jakże niewiele do szczęścia potrzeba!,, Takem mawiał niegdyś i mądrym się mniemałem. Słowa te bluźnieniem były: tegom świadom dziś. Sowizdrzały mądre lepiej powiadają.
 
 
Wy rozpaczający! Dziwni wy ludzie! Więc to wasz krzyk słyszałem? Teraz wiem wreszcie, gdzie szukać tego, któregom daremnie dzień cały poszukiwał: gdzie szukać człowieka wyższego: - w mej własnej jaskini siedzi ów człowiek wyższy!
 
 
Każdy bowiem staje się odważny, gdy na rozpaczającego spogląda. Dodawać otuchy rozpaczającemu ku temu każdy wydaje się sobie dostatecznie silny.
 
 
Moje to państwo i moje panowanie: wszakże co mojem jest, tego wieczora i nocy tej do was również należeć winno. Me zwierzęta niech wam usługują: ma jaskinia niech będzie dla was miejscem wytchnienia!
 
 
(Król) Ażeby choć to tylko zobaczyć, weszlibyśmy chętnie na wyższe nawet góry, niźli ta. Chciwi widowiska przybyliśmy tutaj, pragnęliśmy ujrzeć to, co rozjaśnia zasępione oczy. 


(Król) Za to, żeśmy, rozpaczający, przyszli do twej jaskini, wróżbą jest i przepowiednią tylko, iż lepsi są już w drodze do ciebie.
 
 
(Król) Potężniej jeszcze odpowiadając na nie, jak rozkazodawca i zwycięzca: o, dla oglądania takiej roślinności, któż na wysokie góry wspinać się nie winien? Twe drzewo, o Zaratustro, orzeźwia nawet chmurnych i nieudanych, na twój widok nawet niestateczny staje się pewnym i serce swe koi. 


Albowiem ten, kto, jako wy, na chorych i wątłych nogach stoi, ten chce przedewszystkiem więdnie czy skrycie, aby go oszczędzano. Ramion i nóg swoich nie oszczędzam ja wszakże nie szczędzę wojowników swych: jakżebyście chcieli nadać się do mojej wojny? Z wami zepsułbym sobie każde zwycięstwo. A niejeden z was obaliłby się już, zasłyszawszy tylko moich bębnów łoskot.
 
 
Na ramionach waszych cięży niejedno brzemię, niejedno wspomnienie; niejeden zły karzeł przyczaja się w waszych kątach. Tkwi też w was i motłoch ukryty.
 
 
Przyszliście tu do mnie, jako zwiastuni, że wyżsi są już w drodze, - a nie są to ludzie wielkiej tęsknoty, wielkiego wstrętu i wielkiego przesytu, oraz tego, co szczątkiem Boga nazwaliście, - nie! Nie! Po trzykroć nie! Na innych czekam ja w tych górach i bez nich nogą stąd nie ruszę.
 
 
czekam na wyższych, bardziej krzepkich i zwycięskich, bardziej ochoczych i dorodnych ciałem i duchem: śmiejące się lwy przyjść tu muszą! O goście moi i przyjaciele, wy dziwni, - czyście nic nie słyszeli o dzieciach moich? Ani o tem, że podążają już ku mnie?
 
 
Patrzcież mi na tego żarłoka Zaratustrę! rzekł żartobliwie: czyż na to idzie w góry i w jaskinie górskie, aby spożywać takie uczty? Bądź wesołej myśli, odparł mu Zaratustra, podobnie jak i ja. Pozostań przy swych obyczajach, ty nieoceniony, miel swe ziarna, pijaj wodę, wysławiaj swą kuchnię: skoro cię ten obyczaj radością darzy! Jam jest zakonem dla swoich tylko ludzi, nie jestem prawem dla wszystkich. Wszakże kto do mnie należy, winien być człowiekiem o mocnych kościach i lekkich stopach.
 
 
Wraz z nowym porankiem nawiedziła mnie wszakże nowa prawda: wówczas nauczyłem się mawiać „I cóż mnie rynek obchodzi, co motłoch, motłochu wrzawa i długie jego uszy!,, O ludzie wyżsi, nauczcież się tego ode mnie: na rynku nikt w ludzi wyższych nie wierzy. Gdy jednak przemawiać tam chcecie, baczenie miejcie! Gdyż motłoch pomruguje oczyma: „jesteśmy wszyscy równi“. „Wy ludzie wyżsi, - tak oto pomruguje ciżba, - niema ludzi wyższych, jesteśmy wszyscy równi, człowiek jest człowiekiem, przed Bogiem - jesteśmy wszyscy równi!,, Przed Bogiem! - Lecz oto Bóg ten umarł. Przed motłochem wszakże równi być nie chcemy. O ludzie wyżsi, opuszczajcie rynki!
 
 
Przed Bogiem! - Lecz oto Bóg ten umarł! O ludzie wyżsi, ten Bóg był waszem największem niebezpieczeństwem. Od czasu, gdy on w grobie legł, wyście dopiero zmartwychpowstali. Teraz dopiero zbliża się wielkie południe, teraz dopiero człowiek wyższy staje się - panem! 


Hejże! Hej! Ludzie wy wyżsi! Teraz dopiero rodzi góra ludzkiej przyszłości. Bóg umarł: niechże za naszą wolą, - nadczłowiek teraz żyje.
 
 
Najtroskliwsi pytają dziś: „jak zachować człowieka?,, Zaratustra wszakże pyta, jako pierwszy i jedyny: „jak przezwyciężyć człowieka?,,.


A że gardzicie, wyżsi wy ludzie, to nadzieję mieć mi każe. Albowiem wielcy wzgardziciele są wielkimi czcicielami.
 
 
Albowiem dziś mali ludzie panami się stali: każą oni wszyscy uległość, przestawanie na małem, roztropność, pilność, oraz to długie „i tak dalej,, małych cnót.
 
 
Wszystko to pyta bez końca i nie nuży się tem pytaniem: „jak zachować człowieka najlepiej, najdłużej, najprzyjemniej?,, I tem stają się oni - panami dnia. Panów dnia dzisiejszego przezwyciężcie mi, o bracia moi, - tych małych ludzi: oni to są największem niebezpieczeństwem nadczłowieka! 


I raczej rozpaczajcie, niżbyście ulegać mieli. I, zaprawdę, kocham was zato, że dzisiaj żyć nie umiecie, wy ludzie wyżsi! Gdyż to właśnie jest waszemżyciem - najlepszem!
 
 
Serce posiada, kto trwogę zna, lecz ją zmaga; kto przepaść widzi, lecz patrzy na nią z dumą
Kto w przepaść spoziera, lecz orlemi oczyma, - kto orła szponami przepaści się chwyta: ten posiada odwagę. 


„Człowiek jest zły,, - mówili mi ku pociesze wszyscy najmędrsi. Och, gdybyż to dziś prawdą jeszcze było! Gdyż zło jest w człowieku największą siłą!
 

Dobre to snać było dla onego kaznodziei małych ludzi, iż cierpiał on i dźwigał grzech człowieczy. Ja zaś doznaję wielkiego grzechu jako największej pociechy. Nie powiada się tego wszakże dla długich uszu! Nie każde słowo też każdej gębie przystoi. Subtelne to i dalekie rzeczy: niech owiec racice po nie nie sięgają!
 
 
Ku rzeczom nielicznym, długim a odległym zmierzają dumy i tęsknoty me: czemże mi są wasze małe, liczne i krótkie nędze!  I niedostateczne są mi jeszcze cierpienia wasze!
 
 
Dla tych ludzi dnia dzisiejszego światłem być nie chcę, światłem zwać się nie pragnę. Ich - oślepić chcę: błyskawico mądrości mej! wykłuj im oczy!


Osobliwie, gdy pragną rzeczy wielkich! Gdyż oni budzą nieufność do rzeczy wielkich, ci zręczni fałszerze i aktorzy: - i stają się wreszcie fałszywi przed samymi sobą, to zezujące, szminką pokryte, robaczywe plemię, strojne w płaszcz wielkich słów, cnót okazowych i błyskotliwych, a fałszywych dzieł.


Czyż to „dziś,, nie należy do motłochu? Motłoch zaś nie wie, co wielkie, co małe, co proste, co rzetelne: on jest niewinnie koszlawy, on zawsze łże.
 
 
W co motłoch bez dowodów uwierzył, jakżebyście to chcieli dowodami - obalić?
 
 
Zaś na rynku przekonywa się giestami. Dowody wszakże budzą w motłochu nieufność.


Jeśli ku wyżynie zmierzasz, własnych używaj nóg! Nie pozwalaj się wnosić, nie siadaj na cudze grzbiety i głowy! Lecz ty na konia oto wskakujesz? I oto cwałujesz szybko do swego celu? Pięknie, przyjacielu mój. Lecz oto twa chroma noga wraz z tobą na koniu siedzi! A gdy u celu swego się znajdziesz, gdy z konia zeskoczysz: na swojej właśnie wyżynie, o człowieku wyższy, - potykać się będziesz!
 
 
Wy twórcy, wyżsi wy ludzie! Własnem dzieckiem brzemiennym się tylko bywa. Nie pozwalajcież wgadywać w siebie niczego i wmawiać!
 
 
Oduczcież mi się tego „dla,, wy twórcy: cnota wasza żąda, byście żadnej rzeczy nie czynili „dla,, „aby,, i „ponieważ,,. Na te małe, fałszywe słowa zatykajcie uszy.
 
 
Owo „dla bliźniego,, jest cnotą małych ludzi: u nich to obwiązuje „swój swemu“ i „ręka rękę myje,,: - oni nie mają ani prawa, ani siły do waszego samolubstwa!
 
 
Gdzie jest cała miłość wasza, przy dziecku, tam bywa i całkowita cnota wasza! Wasze dzieło, wola wasza jest waszym „bliźnim,,: nie pozwalajcie wmawiać w siebie fałszywych wartości!
 
 
Wy twórcy, wiele w was nieczystego. Jako że matkami musieliście się stać.  Nowe dziecko!... O, ileż brudu przyszło wraz z niem na świat! Uchodźcież na stronę! Kto zaś porodził, niech duszę swą umywa!
 

Otaczajcie się ludzie wyżsi, doskonałemi rzeczami! Ich złote obręcze koją serce. Doskonałość uczy nadziei.
 
 
Jakiż to największy grzech popełniono dotychczas na świecie? Czyż nie były nim słowa tego, który rzekł: „Biada tym, którzy się śmieją!,, Czyż nie znalazł powodu do śmiechu na ziemi tej? Snać źle szukał. Dziecko nawet znajdzie tu powody.
 
 
Uchodźcie z drogi wszystkim tym bezwzględnym! Biedny to i chory lud, motłoch rodem: niechętnie na życie on spogląda, złe wejrzenie ma on dla tej ziemi.
 
 
Patrzcież, jak chodzę! Kto zaś do celu swego się zbliża, ten tańczy. I, zaprawdę, posągiem nie stałem się ja, jeszcze nie stoję sztywny, zdrętwiały, kamienny, jak kolumna; lubię szybki bieg.
 
 
Wznoście serca ku górze, bracia moi, wysoko! jeszcze wyżej! Nie zapominajcie mi też i nóg! Podnoście i nogi, dobrzy tancerze, lub lepiej jeszcze: na głowie też stawajcie!
 
 
Tę koronę śmiejącego się, tę koronę z róż: sam włożyłem sobie na skroń, sam uświęciłem śmiech swój. Nie znalazłem nikogo o dostatecznej ku temu mocy.
 
 
W górę serca, bracia moi, wysoko! jeszcze wyżej! A nie zapominajcie też i nóg! Podnoście też i nogi wasze, dobrzy tancerze, lub lepiej czyńcie: na głowie też stawajcie!
 
 
Lepiej oszaleć ze szczęścia, niźli oszaleć z niedoli, lepiej niezdarnie tańczyć, niźli chromo chodzić.
 
 
Oduczcież mi się utrapień i wszelkiej motłochu osmętnicy! O, jakże żałośni wydają mi się dziś kuglarze motłochu!
 
 
Który motłochu psiego plemienia nienawidzi oraz wszelkich nieudanych, ponurych pomiotów: sławiony niech będzie ten wolnych duchów duch, ten śmiejący się wichr, co wszelkim czarno widom i ropiejącym pył w oczy dmie!

O ludzie wyżsi, najlichszem w was jest to, żeście się wszyscy tańczyć jeszcze nie nauczyli, jak tańczyć należy, - w pląsach poza siebie wybiegać! I cóż z tego, żeście się nie udali! Ileż bo rzeczy jest jeszcze możliwych! Naucież się więc śmiechem poza siebie wybiegać! Wznoście serca ku górze, dobrzy tancerze, wyżej! jeszcze wyżej! A nie zapominajcie przytem i o śmiechu! Tę koronę śmiejącego się, tę koronę z róż, przerzucam wam, o bracia moi! Uświęciłem śmiech; o ludzie wyżsi, naucież mi się - śmiać!
 
 
Tak śpiewał wiła; zaś wszyscy obecni wplątali się niepostrzeżenie, jak ptaki, w sieć jego chytrej i posępnej rozpusty. Tylko sumienny z ducha nie dał się omotać: czemprędzej odebrał wile harfę i wołał: Powietrza! Wpuśćcie świeżego powietrza! Niech Zaratustra tu wejdzie! Uczyniłeś tę jaskinię duszną i jadowitą, ty stary wiło! Wabisz, przebiegły fałszerzu, w nieznane pożądania i puszcze. I biada, gdy tacy jak ty, o prawdzie mówią i świadczą!
 
 
Trwoga bowiem - jest naszym stanem wyjątkowym. Odwaga wszakże, żądza przygód, ochoczość do wszystkiego, co niepewne, na co nikt się jeszcze nie poważył - odwaga zda mi się człowieka przedhistorją całą. Najdzikszym, najodważniejszym zwierzętom pozazdrościł on cnót i wydarł je im: i wtedy dopiero stał się - człowiekiem.


Ty jeden czynisz wokół siebie powietrze rzeźkiem i jasnem! Czyż znalazłem gdziekolwiek na świecie tak dobre powietrze jak w twej jaskini? Wiele krain wszak widziałem, nos mój nawykł rozliczne powietrza badać i oceniać: u ciebie wszakże doznają me nozdrza największej rozkoszy!
 
 
Weselą się, rzekł po chwili, i kto wie? może kosztem gospodarza; bo choć się ode mnie śmiechu nauczyli, nie mojego nauczyli się oni śmiechu. (...) Zwycięstwem jest ten dzień: ustępuje już i pierzcha duch ciężkości, mój stary wróg pierworodny!
 
 
Wstręt opuszcza tych ludzi wyższych: hejże! moje to zwycięstwo. W mojem państwie nabywają pewności siebie, wszelki głupi wstyd pierzcha od nich, wy wnętrza ją się.
 
 
Żeście robili znów to, co dziatwa czyni, żeście się modlili, ręce składali i „Panie Boże!,, powtarzali! Lecz opuśćcie wreszcie tę bawialnię, jaskinię mą własną, w której rozgościły się dziś wszelkie psoty dziecięce. Ochłódźcie oto tu na dworze swoją swawolę dziecięcą i rozgardjasz serc swoich! Oczywiście: skoro nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie do tego królestwa niebieskiego. (I Zaratustra wskazał rękoma ku górze.). Lecz my nie pragniemy bynajmniej dostać się do królestwa niebieskiego: mężami staliśmy się,, - przeto chcemy królestwa ziemskiego,,.
 
 
O przyjaciele moi, rzekł, dziwni wy ludzie wyżsi, jakże podobacie mi się teraz, - odkąd staliście się znowuż radośni! Zaprawdę, rozkwitliście mi wszyscy: zda mi się, że takim kwiatom, jak wy, nowych uroczystości potrzeba,- małej krzepkiej niedorzeczności, jakiejś służby bożej i święta oślego, potrzeba wam starego radosnego szaleńca, Zaratustry, wichury wam potrzeba, co dusze wam rozchmurzy. Nie zapominajcież tej nocy i tego święta oślego, o ludzie wyżsi! Wynaleźliście to sobie u mnie, uważam to jako dobrą wróżbę, - takie rzeczy wynajdują tylko ozdrowieńcy! 
 
 
Przyjaciele moi, wy wszyscy społem, rzekł najszpetniejszy człowiek, co sądzicie o tem? Kwoli temu dniu - po raz pierwszy w życiu jestem zadowolony, żem całe życie przeżył.I choć tyle już wyznałem, nie dość mi jeszcze tego. Warto żyć na świecie: jeden dzień, jedna uczta z Zaratustrą nauczyły mnie kochać ziemię.
 
 
Lecz wszystko, co cierpi, żyć chce, aby się stało źrzałe, radosne i tęskne. (...) Rzekliście kiedykolwiek „tak,, rozkoszy swej? O, przyjaciele moi, rzekliście zarazem „tak,, wszelkiemu bólowi. Wszystkie rzeczy spętane są ze sobą, splątane i zakochane w sobie (...) i do bólu nawet mówicie: zgiń, lecz powróć! Gdy rozkosz za wiecznej życiem łka. (...) - tak bogata jest rozkosz, że bólu łaknie, łaknie piekła nienawiści, hańby, sromoty, kalectwa, łaknie świata. (...) Gdyż wszelka rozkosz siebie pragnie, przeto chce też i bólu serdecznego! O szczęście, o bólu! O serce, łam się! Ludzie wyżsi, nauczcież mi się tego: rozkosz wieczności chce. 
 
 
Jasności ty olbrzymia, rzekł, jak niegdyś już przemawiał, ty szczęścia oko głębokie, czemżeby było twe szczęście, gdybyś nie miała tych, którym świecisz! A jeśli w swych komorach pozostają oni jeszcze, podczas gdy ty już czuwasz, już wschodzisz, już darowywasz i rozdajesz: jakżeby dumny twój wstyd złorzeczyć temu miał! Owo śpią jeszcze ci ludzie wyżsi, podczas gdy ja już czuwam; nie są to moi prawi towarzysze! Nie na nich czekam ja na górach swych. Do dzieła swego garnę się, i do dnia swego: lecz nie rozumieją oni, które są znaki mego poranku, krok mój - nie jest dla nich pobudką.
 

Orzeł mój czuwa już i wraz ze mną słońcu cześć oddaje. Szponami orła sięga on po nowe światło. Jesteście me prawe zwierzęta; kocham was.Lecz brak mi jeszcze mych prawych ludzi! ((Zaratustra choć odnalazł pewną harmonię z naturą i zwierzętami, wciąż poszukuje równie zrozumiałego i zjednoczonego społecznie grona ludzi, którzy podzielają jego wizję i wartości. W ten sposób Nietzsche może przekazywać ideę, że pełnia sensu życia i społeczeństwa wymaga zarówno harmonii z przyrodą, jak i zjednoczenia między ludźmi, którzy są gotowi przyjąć wyższe wartości i ideały))
 
 
Na to wszystko rzekł Zaratustra jedno tylko słowo: ,,dzieci moje w pobliżu są, dzieci moje,, - i zamilkł zupełnie. Topniało wszakże serce jego, a z oczu poczęły się sączyć łzy kropliste i padać na dłonie. I nie baczył już na nic więcej. Siedział oto znieruchomiały, nie ogarniając się od zwierząt. Wówczas gołębie spłynęły doń, obsiadły mu ramiona, pieściły włos jego siwy, nie nużąc się tkliwością swą i radowaniem. Lew potężny zlizywał wciąż łzy, padające na dłoń Zaratustry, porykiwał i mruczał przy tem nieśmiało. Tak oto zachowywały się te zwierzęta.  

 
 
O, ludzie wyżsi, o waszej to niedoli wieścił mi wczoraj rankiem ów stary wróżbiarz, - ku waszej niedoli zwieść mnie on chciał i nią kusić: o, Zaratustro, rzekł do mnie, przychodzę, abym cię do twego ostatniego grzechu skusił. Do mego ostatniego grzechu? - wykrzyknął Zaratustra i śmiał się gniewnie z własnych słów: cóż to zachowanem mi zostało, jako grzech mój ostatni? - I raz jeszcze pogrążył się Zaratustra w sobie, przysiadł ponownie na wielkim kamieniu i rozważał. Nagle skoczył na nogi, - Współczucie! Współczucie z człowiekiem wyższym wykrzyknął i oblicze jego przeistoczyło się w spiż. Hejże! Temu - minął już czas! Moje czucie i współczucie - cóż na tem zależy! Baczęż ja szczęścia?Dzieła mego baczę! Hejże więc! Przyszedł lew, dzieci me w pobliżu są, Zaratustra źrzałym się stał, godzina ma nadeszła: - Mój to poranek, mój dzień świta: bywaj mi, bywaj, wielkie ty moje południe!
 

Tako rzekł Zaratustra i opuścił swą jaskinię, płomienny i potężny, jak słońce poranne, gdy wschodzi zza ciemnych gór.
 
 
((W końcowych fragmentach Zaratustra wyraża swoją radość i spełnienie, wychodząc z jaskini i witając poranek. Początkowo zwraca się do słońca jako symbolu olbrzymiej jasności i głębokiego szczęścia. Podkreśla, że aby to szczęście było pełne, musi ono być podzielone z innymi. Mówi o ludziach wyższych, którzy jeszcze śpią w swoich komorach i nie zrozumieli jeszcze jego znaków poranka.
 
Następnie Zaratustra skierowany jest do swojego orła i zwierząt, które go otaczają. Wyraża miłość do nich, nazywając je swoimi "prawymi zwierzętami", ale jednocześnie oznajmia, że brakuje mu jeszcze "prawych ludzi". To sugeruje, że mimo osiągnięcia pewnej harmonii z naturą, Zaratustra nadal poszukuje społeczeństwa, które podzielałoby jego wartości i wizję.
 
Po tych słowach niespodzianie otacza go chmara ptactwa, a zwierzęta wykazują do niego dużo uczuć, co jest symbolem zjednoczenia i akceptacji. Zaratustra reaguje łzami, co może oznaczać pełnię emocji i doświadczenia, a jednocześnie może symbolizować oczyszczenie i odnowienie.
 
Ostatnia część fragmentu zawiera konfrontację Zaratustry z wróżbiarzem, który zapowiadał mu niedolę, a teraz Zaratustra rozumie, że jego ostatni grzech to współczucie. Jednak ostatecznie odrzuca to uczucie, stwierdzając, że przyszedł lew, a godzina nadeszła, co może symbolizować moment pełnego spełnienia i gotowości do działania. Opuszcza jaskinię, symbolizując wyjście z izolacji i gotowość do podjęcia nowych wyzwań, napotkać nowych ludzi i zacząć nowy rozdział w swoim życiu))
 
 
 
:)
 
 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Szpilka ku chrześcijaństwu

W tym poście zostawiam ziarno zwątpienia religii chrześcijańskiej. Czytasz na własną odpowiedzialność. (na końcu znajdują się losowe pytania i notatki).        Na wstępie podrzucam 3 cytaty (2 cytaty nieznanego pochodzenia, oraz 1 od F.Nietzschego): ,,Kościół opiera się na ludziach o niskim poziomie mentalności i edukacji których świadomość ogranicza się do zdawania sobie sprawy z tego że żyją, że potrzebują jedzenia, ubrania i dachu nad głową. Taki podział niewiele różni się od poziomu zwierząt, ale kościołowi właśnie o to chodzi, żeby mieć stado bezwolnego bydła, który bez zastrzeżeń przyjmie każde kłamstwo, wykona każde polecenie, nie zadaje żadnych pytań, nie podważa jego autorytetu, i nie dyskutuje. Kościołowi nie zależy na inteligentnych wyznawcach, to ksiądz ma być inteligentny, bo ma inteligentnie manipulować ludźmi i obdzierać ich z pieniędzy tak inteligentnie, żeby się nie połapali że padają ofiarom pospolitego oszustwa,,. ,,Co może przekonać chrześcijanina używ

Czemu istnieje zło, jeżeli istnieje Bóg? (Teodycea)

Skąd tyle zła na świecie? Dlaczego zło istnieje? Inaczej, spoglądać będą na to osoby wierzące w Boga (Teiści) a inaczej niewierzące (Ateiści).     BÓG : Dla chrześcijan, jak i pozostałych monoteistów od wieków jedna rzecz była absolutnie pewna, źródłem pewnego dobra jest Bóg, skąd się jednak wzięło zło? - tutaj sprawa się nieco komplikuje. Wszystko można zawsze zwalić na Szatana, złego ducha, czy inne diabelstwo, ale same jego istnieje rodzi pewien paradoks. Bóg stwórca, najwyższy ojciec, przez wszystkie religie mono uważany jest za byt: - Doskonały - Wszechmocny - Wszechwiedzący - Wszechdobry   Jak w takim razie można pogodzić te wszystkie cechy z istnieniem zła?     Dlaczego Bóg pozwala na zło?  Czy Bóg o nim nie wie? - Wtedy nie byłby wszechwiedzący. Czy nie może nic z nim zrobić? - Wtedy nie byłby wszechmocny. Czy może nie chce nic z nim zrobić? - Przecież miał być wszechdobry.     Istnieje cała gałąź teologii zwana - teodyceą, która zajmuje się wyjaśnianiem paradoksów współistni

Albert Camus - Dżuma

W tym wpisie zamieszczam moje osobiste notatki z powieści "Dżuma" Alberta Camusa. Jest to dzieło, które może być świetnym punktem wyjścia do oce n które można analizować i interpretować z perspektyw filozoficznej,  psychologicznej i socjologicznej . W obliczu kryzysu, epidemii i sytuacji wyjątkowych, czytelnik może analizować, jak epidemia wpływa na psychikę jednostek oraz jak kształtuje relacje między ludźmi.     Tekst ukazuje bezsilność człowieka wobec zła, jest to obraz niezmiennych zachowań ludzi podczas kataklizmu. Camus chciał w nim ukazać absurd ludzkiego istnienia, gdzie zmagamy się ze światem aby ostatecznie umrzeć. Dżuma mówi nam o bezwzględnej walce ze złem, pomimo braku szans na zwycięstwo.   Warstwa dosłowna tekstu, dotyczy relacji mieszkańców Oranu na tytułową ,,Dżumę,, Narrator nie podaje nam dokładnej daty wydarzeń. W Oranie wybucha epidemia, która na 9 miesięcy zmienia całkowicie życie mieszkańców miasta. Główny bohater dr. Bernard Rieux z pasją pomaga zar